Home
Jackson Lilian Braun Kot, który...17 Kot, który pchnął śledztwo na właściwe tory
John Norman Gor 17 Savages of Gor
Cykl Pan Samochodzik (37) Wilhelm Gustloff Sebastian Miernicki
49 Pan Samochodzik i Pruska Korona Sebastian Miernicki
078. Hammond Rosemary Dwa serca, dwa śÂ›wiaty
Armageddon_ The Musical Robert Rankin
Gordon Dickson Dragon 06 The Dragon and The Djinn
Montoya The Theology of Food ~ Eating the Eucharist
Jackson Braun Lilian Kot, który...21 Kot, który patrzyśÂ‚ w gwiazdy
Dla Ciebie wszystko
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    gdy podniósł na mnie wzrok, zobaczyłem, jak rozpalają się w nim lodowate iskry:
     Poprosiłem pana tutaj, aby przy nim, przy ojcu, powiedzie, \e gra się z jego
    śmiercią nie skończyła, tyle \e odtąd grać pan będzie nie z Waldemarem, lecz z Jerzym
    Baturą, a to ju\ zupełnie inne klocki! I niech się pan dowie, ju\ niejako urzędas, ale
    człowiek, \e nienawidzę pana, a wielu ju\ ludzi nauczyłem moją nienawiść szanować.
     I ja nauczyłem paru, aby mnie szanowali  odparłem równie zimno, tłumiąc złość 
    mo\e więc lepiej będzie, gdy poprzestanie pan na tej jednej pogró\ce? Skądinąd ciekawi
    mnie, czym to zasłu\yłem sobie na pańską nienawiść?
    Dosłownie poczułem na twarzy cię\ar jego spojrzenia.
     Jest pan winien śmierci mego ojca.
     Ja?...  przyznaję, \e mnie zaskoczył!
     Przecie\ pańskiego ojca ktoś zastrzelił! Sam mi mówił przed śmiercią, \e nawet nie
    wie kto?
    Oddychałem cię\ko.
     A mo\e myśli pan, \e wynająłem płatnego mordercę?!
     Nie, nie myślę  odpowiedział powoli.  Jest pan powodem śmierci ojca mo\e nie w
    dosłownym znaczeniu. Ale wystarczy, \e ja pana tak osądzam. A przywykłem, \e to co
    sądzę jest, a nawet musi być, rzeczywistością. A rzeczywistości nie mo\na lekcewa\yć,
    drogi panie. Do widzenia  odwrócił się.
    Nie wytrzymałem. Skoczyłem i szarpnąłem go za rękę:
     Zaraz!
    Lodowate oczy wyglądały z bliska jak martwe.
    Nagle poczułem, \e Paweł wciska się między nas:
     Ale\ panowie, panowie!  usłyszałem jego flegmatyczny głos.  Czy wypada tak
    zachowywać się nad ledwo co zasypaną mogiłą? Nie sądzę, \eby świętej pamięci pan
    Waldemar Batura był z was zadowolony.
    Ochłonąłem. A i oczy mojego nowego wroga przygasły. Odpowiedział spokojnie:
     Byłby pan uprzejmy nie wtrącać się. To są sprawy między panem Tomaszem a
    mną. Prywatne.
     Na pewno?  udał szczerą ciekawość Paweł.  Nigdy nie zmierzy się pan z nim na
    niwie, \e tak powiem, zawodowej?
    Batura uśmiechnął się lekko:
     Tego nie wykluczam.
     A ja jestem tego pewien!  Paweł pokiwał palcem.
    Jego przeciwnik wzruszył ramionami:
     A có\ mnie obchodzi, czego jest pewien ten czy ów wielbiciel Pana Samochodzika.
    Paweł spojrzał na niego spod oka:
     Ale mo\e, a nawet powinno interesować pana, czego jest pewien jego podwładny?
    Podwładny! Nie było to w zupełności prawdą, jako \e dyrektor Marczak wcią\
    jeszcze bawił poza stolicą, ale niech tam! Grunt, \e Batura drgnął lekko.
    Paweł wyciągnął do niego rękę:
     Paweł Daniec.
     Jerzy Batura.
    Zciskali sobie dłonie chyba odrobinę dłu\ej ni\ tego wymaga grzeczność.
     Tak więc druh Tomasz chowa się za zucha Pawła...  wycedził Baturą, chowając
    rękę do kieszeni.
    Ale tym razem przesadził. Parsknąłem śmiechem. Paweł zaś skłonił się uprzejmie:
     Có\, czy\ nie na płotkach powinni się uczyć swego zawodu początkujący rybacy?
    Tak... Co innego, gdyby \ył jeszcze pański świętej pamięci ojciec... Od niego to jeszcze
    długo trzymałbym się z dala...
    Oczy Batury zbielały:
     I ode mnie te\ proszę się trzymać daleko. Bo inaczej...
     Bo inaczej co?  zainteresował się \yczliwie Paweł.  Pobawimy się ze sobą, tak?
    Ze zdumieniem dostrzegłem, \e blask złości w lodowatych oczach przesłonił na
    moment cień \alu:
     Pobawimy? Tak, kiedyś marzyły mi się zabawy...
    Syn Waldka wydał mi się nagle starszy ni\ na początku spotkania.
     Ale byłem jeszcze mały, kiedy \ycie nauczyło mnie, \e trzeba brać je serio 
    podniósł kołnierz płaszcza.  Do widzenia panom.
    Patrzyliśmy za nim, jak odchodzi... Kilka kroków... Gdy nagle obrócił się. Błysk stali.
    Zwist. Sprę\ynowy nó\ dzwięcznie wbił się w korę klonu obok głowy Pawła. Ten
    popatrzył na niego przez ramię.
    Białe oczy zabłysły:
     Coś wolno pan reaguje, panie Pawle!
    Paweł wytrzymał spojrzenie. Ziewnął:
     Po co mam reagować, skoro widzę, \e mierzy pan obok mnie? A tak nawiasem
    mówiąc, coś za długo pan celuje przed rzutem. Przeciwnika trzeba zaskoczyć, panie
    Jerzy!
    Tym razem w białych oczach błysnęło niechętne uznanie. Batura ukłonił się bez
    słowa i ruszył alejką schylony pod wiatr, z rękoma głęboko w kieszeniach.
    Nie wiem, co mi się stało, ale pobiegłem za nim. Odwrócił powoli głowę. Powieki
    wpół przesłaniały jasne oczy. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak bardzo jest zmęczony.
     O co jeszcze chodzi?
     Panie Jerzy... nie chciałbym, \eby pan myślał, \e się pana boję. Ale te\ nie chcę,
    \eby uwa\ał mnie pan za sprawcę śmierci ojca... Przecie\ to nieprawda!
     Niestety  przymknął oczy jeszcze bardziej  to prawda. Ojca od czasu do czasu
    coś napadało i wtedy mówił du\o o panu. Niby kpił, ale gdy się wsłuchałem w jego
    opowieści, rozumiałem, \e pana wychwala, stawia za wzór i po prostu panu zazdrości.
    Mo\e nawet w tych momentach pragnął, bym naśladował w \yciu pana, a nie jego? Na
    szczęście takie przemiany ojca trwały krótko i były coraz rzadsze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.