Home
Donita K Paul [DragonKeeper Chronicles 03] DragonKnight (pdf)
Denise A Agnew [Daryk World 03] Daryk Craving (pdf)
Brandy Golden [Brocton Chronicles 03] More of Maddie Danvers [DaD] (pdf)
Leigh Lora Twelve Quickies of Christmas 03 Heather's gift
Krentz Jayne Ann Eclipse Bay 03 Koniec lata
Herbert Frank Tom 2 Dune Messiah
McMinn Suzanne Powiesc sentymentalna 06 Milosna pulapka
God's Demon Wayne Douglas Barlowe
Craw. .Advanced.Calculus.and.Analysis.(2000).[sharethefiles.com]
Hall Steffie Przygoda z milionerem
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    wiczyłam lądowanie awaryjne, nocne loty i wiele innych rzeczy. Jestem dobrze przygotowana i
    mogę z wami lecieć na drugą stronę Muru.
    - To wykluczone - oświadczyła Magistrix. - Ja ci zabraniam!
    - To wyjątkowy moment - włączyła się do rozmowy Sabriel, spoglądając znacząco na Coelle. -
    Wszyscy musimy dać z siebie jak najwięcej. Dziękuję ci, Felicity. Przyjmuję twoją pomoc. Idz i
    przygotuj wszystko do drogi, a my tymczasem przebierzemy się w bardziej odpowiednie stroje.
    Felicity wydała okrzyk radości i wybiegła z komnaty, a za nią jej koleżanki. Wydawało się, że
    Coelle spróbuje je powstrzymać, ale ostatecznie zrezygnowała. Zamiast tego usiadła w najbliżej
    stojącym fotelu, wyjęła z rękawa chusteczkę i otarła nią spocone czoło. Znak Kodeksu zalśnił lekko
    w zetknięciu z materiałem.
    - Ona jest moją podopieczną - poskarżyła się Coelle. - I co ja powiem jej rodzicom, jeżeli ona...
    jeżeli nie zdoła...
    - Nie mam pojęcia - odparła Sabriel. - Nigdy nie wiem, co w takiej sytuacji należy mówić,
    jestem za to przekonana, że lepiej próbować coś robić, niż bezczynnie czekać na rozwój
    wypadków, nawet jeżeli cena okaże się wysoka.
    Mówiąc te słowa, Sabriel spoglądała za okno i starała się nie patrzyć na Coelle. Wpatrywała się
    w biały marmurowy obelisk mierzący dwadzieścia stóp, ustawiony na środku trawnika.
    Uwieczniono na nim nazwiska wielu osób. Napisy były zbyt małe, aby Sabriel mogła cokolwiek z
    tej odległości przeczytać, ale i tak większość z tych nazwisk znała na pamięć, nawet jeżeli nigdy
    nie spotkała ludzi je noszących. Obelisk upamiętniał tych, którzy polegli owej straszliwej nocy
    przed dwudziestoma laty, gdy Kerrigor przekroczył Mur na czele watahy Zmarłych. Ramię w
    ramię z pułkownikiem Horysem walczyli i zginęli wówczas szeregowi żołnierze, ale także
    uczennice, nauczycielki, policjanci, dwóch kucharzy, ogrodnik...
    Nagle uwagę Sabriel przykuła barwna plama przesuwająca się koło obelisku. Biały króliczek
    przemierzał w podskokach trawnik, a tuż za nim biegła uczesana w dwa warkocze dziewczynka,
    usiłując złapać swego ulubieńca. Przez moment Sabriel wróciła wspomnieniami do innej szkolnej
    uczennicy, która także nosiła warkoczyki i uganiała się za swoim króliczkiem. Na imię miała
    Jacinth, a jej pupilek zwał się Bunny.
    Nazwisko dziewczynki widniało teraz na obelisku, a jeżeli chodzi o króliczka - kto wie, może
    ten, który kicał właśnie obok pomnika, był jego potomkiem? W każdym razie życie toczyło się
    dalej niezmiennym rytmem, pomimo wszelkich kłopotów.
    Sabriel odwróciła się od okna i od swojej przeszłości. Teraz jej uwagę zaprzątała jedynie
    przyszłość, gdyż należało dotrzeć do Barhedrin w ciągu najbliższych dwunastu godzin. Zdejmując
    pospiesznie niebieski kombinezon pocztowy, kompletnie zaskoczyła Coelle, gdyż wyszło na jaw,
    że założony był na gołe ciało. Kiedy swój kombinezon zaczął rozpinać Touchstone, Coelle z
    piskiem uciekła z komnaty.
    Sabriel i Touchstone spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem, ale już po krótkiej chwili
    zaczęli szybko wdziewać ubrania, które wydobyli z kufra. Niebawem poczuli się na powrót sobą,
    gdyż znowu założyli solidną lnianą bieliznę, wełniane koszule i nogawice, na wierzch kolczugi
    oraz opończe. Touchstone przypasał dwa blizniacze miecze, a Sabriel miecz Abhorsenów i przede
    wszystkim - pas z dzwonkami.
    - Gotowy? - spytała Sabriel, przekładając go przez pierś i przymocowując rzemieniem.
    - Tak jest - potwierdził Touchstone. - Na tyle, na ile mnie stać w tych okolicznościach, bo w
    ogóle nie cierpię latać, a zwłaszcza na tych tutejszych maszynach.
    - Chyba ten lot będzie trudniejszy od innych, ale nie mamy wyboru - oznajmiła Sabriel.
    - Rzeczywiście - westchnął Touchstone. - Ale, jeśli mogę spytać, dlaczego ten lot będzie
    trudniejszy od innych?
    - Jeżeli się nie mylę, Jorbert poleciał z żoną dwuosobowym Beskwithem, a to znaczy, że my
    jesteśmy zmuszeni skorzystać z jednoosobowego Humberta Dwanaście. Trzeba więc będzie leżeć
    na skrzydłach.
    - Twoja przenikliwość zawsze mnie zaskakuje - oświadczył Touchstone. - Ja się zupełnie nie
    mogę wyznać na tych latających urządzeniach i wszystkie wydają mi się identyczne.
    - Niestety, różnią się, i to bardzo - odparła Sabriel - a nie przychodzi mi do głowy żaden inny
    sposób dostania się do domu. Tylko tak możemy dotrzeć do Barhedrin przed końcem Dnia Anstyra.
    No, ruszamy!
    Wyszła i nawet się nie obejrzała, żeby sprawdzić, czy Touchstone również idzie, ale mąż
    oczywiście podążał za nią.
    Szkoła pilotażu Jorberta była niewielka. Emerytowany pułkownik Korpusu Lotnictwa
    prowadził ją na zasadzie hobby. W odległości stu jardów od wygodnego, przestronnego domu, w
    którym mieszkał, znajdował się hangar. Zajmował on zachodnią część pastwiska będącego
    własnością Wyverley College. Na rozległym, porośniętym trawą obszarze urządzono pas startowy,
    oznaczony pomalowanymi na żółto beczkami po ropie.
    Sabriel nie myliła się w sprawie samolotów. W hangarze pozostał tylko jeden kanciasty
    jednoosobowy dwupłatowiec koloru zielonego, który, zdaniem Touchstone a, sprawiał wrażenie,
    jakby wszystkie jego elementy konstrukcyjne trzymały się razem na słowo honoru.
    Felicity, którą za sprawą pilotki, gogli i skórzanego uniformu lotniczego trudno było
    rozpoznać, zasiadła już w kokpicie. Jedna z jej koleżanek stała obok śmigła, a dwie kolejne
    przykucnęły przy kołach, poniżej kadłuba.
    - Będziecie musieli leżeć na skrzydłach - krzyknęła wesoło Felicity. - Zapomniałam, że
    pułkownik zabrał Beskwitha. Ale nie martwcie się, to wcale nie jest takie trudne. Są tam
    odpowiednie uchwyty. Ja też już tak latałam wiele razy... no, może dwa... i nawet chodziłam po
    skrzydłach w czasie lotu.
    - Uchwyty i chodzenie po skrzydłach - wymamrotał Touchstone. - Już lecę...
    - Cisza, nie denerwować pilota - rozkazała Sabriel.
    Zręcznie wspięła się na lewe skrzydło i położyła na nim, trzymając się mocno dwóch
    uchwytów. Przeszkadzały jej dzwonki, ale zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Touchstone zdołał
    wejść na prawe skrzydło, jednak nie okazał się aż tak zwinny jak żona i niewiele brakowało, a
    przebiłby je nogą na wylot. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że pokrycie samolotu wykonano ze
    specjalnego brezentu, a ramę nośną z drewna. Bogatszy o tę wiedzę, położył się delikatnie na
    skrzydle i z niedowierzaniem pociągnął mocno za uchwyty. Na szczęście, wbrew jego obawom,
    były solidnie przytwierdzone.
    - Gotowi? - zapytała Felicity.
    - Gotowi! - krzyknęła Sabriel
    - Chyba tak - mruknął pod nosem Touchstone, po czym dziarsko zawołał: - Tak!
    - Silnik! - nakazała Felicity. Jej koleżanka stojąca przed samolotem wprawnym ruchem
    zakręciła śmigłem i odskoczyła w tył. Silnik kaszlnął, potem jakby się zakrztusił, lecz po chwili
    zaskoczył i śmigło nabrało szybkości, a jego kontury rozmazały się w ruchu.
    - Koła! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.