Home Gordon Dickson Dragon 06 The Dragon and The Djinn L Frank Baum Oz 06 The Emerald City of Oz Long Julie Anne Pennyroyal Green 06 Gra o markiza Boge Anne Lise Grzech pierworodny 06 Obietnica Alan Dean Foster Spellsinger 06 The Time Of The Transferance Hawkins Rachel Dziewczyny z Hex Hall 02 Diable SzkśÂo rozdz 1 18 Jedi Adam Upadek Jedi 035. Miles Cassie Zaufaj miśÂośÂci 17 Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i Testament Rycerza JćÂdrzeja Alyson Noel [Riley Bloom 03] Dreamland (pdf) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] znajomymi? - Czy ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś irytujący? - odpo- wiedziała pytaniem na pytanie. - Bo jesteś. Naprawdę po- trafisz człowieka wyprowadzić z równowagi. Jesteś taki... - Zziębnięty - przerwał jej, śmiejąc się z jej zniecier- pliwienia. - Zamarzam. Czy będziemy tu tkwić cały boży dzień, czy w końcu zjedziemy z tej góry? 137 S R Ona za dużo myślała. Chciał, by choć na chwilę przestała kalkulować. Chciał, by zaczęła kierować się instynktem i uczuciami. Jeśli będzie ciągle ważyć wszystkie za i prze- ciw, donikąd jej to nie zaprowadzi. -... arogancki - dokończyła. - Wymądrzasz się na wszystkie tematy. Nie znasz mnie i nic o mnie nie wiesz. Nie wiesz, o czym myślę. - Myślisz o swoim strachu - wszedł jej w słowo. Wie- dział, że w ten sposób odwróci jej uwagę. - Myślisz, że jak mnie zagadasz na śmierć, to może nie będziesz musiała zjeżdżać z tej górki. No, dalej. Przyznaj się. Choć raz po- wiedz mi, co czujesz. Raz powiedz prawdę. - Nie boję się! Chcę zjechać z tej... - Jej słowa zmieniły się w okrzyk strachu, gdy Luc zaczął wprawiać sanki w ruch. - Ostatnia szansa, by się wycofać - wyszeptał do jej ucha. - Nie zsiądę. - Wyciągnęła ręce do tyłu i przytrzymała się jego nóg. Potem zdążyła tylko rzucić w przestrzeń jakieś niecenzuralne słowo i już byli na krawędzi stoku. Zamknę- ła oczy i tym razem to ona mocno odepchnęła się nogami, nadając sankom większy pęd. Następną rzeczą, jaką poczuła, było to, że unoszą się w powietrzu. 138 S R 14 Zciana lasu z zawrotną prędkością pędziła im na spo- tkanie, Gwen z wrażenia nie mogła nawet oddychać. Na twarzy czuła uderzenia wiatru, a w pasie mocny uścisk ra- mion Luca. Wszystko inne - wydarzenia ostatniej doby, atmosfera zagrożenia, nawet góry dookoła - straciło w tej chwili na znaczeniu. Wreszcie dotarli na dół i podskakując na muldach, wpa- dli z impetem w wysoką zaspę. Sturlali się z sanek i śmie- jąc się jak dzieci, wylądowali na ziemi. - O mój Boże - wykrztusiła Gwen. - Nie mogę uwierzyć, że jeszcze żyję. Obróciła głowę i popatrzyła na leżącego obok niej męż- czyznę. W jego oczach tańczyły wesołe ogniki, a on sam uśmiechał się szeroko. Obejmował ją ramieniem, jakby nadal chroniąc przed upadkiem. Ich ciała były splątane w sposób, który dopiero teraz wydał się jej nazbyt intymny. Spadając z sanek, Luc przywarł do niej całym ciałem, ocierając się o jej biodra. A ona nawet przez grubą warstwę ubrań wyczuła coś... twar- dego. Zaskakująco twardego, biorąc pod uwagę panującą ark- tyczną temperaturę. 139 S R 140 140 S R Wiedziała, że powinna uciekać przed jego pożądaniem. Uciekać, gdzie pieprz rośnie, nie oglądając się za siebie. Ale nie uciekła. Patrzyli długo na siebie, ciężko oddy- chając. Gwen była coraz bardziej oszołomiona i nie mogła już sobie nawet przypomnieć, czemu miałaby chcieć ucie- kać. Zamiast tego odwzajemniła jego uśmiech. Zwietnie się z Lukiem bawiła. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio przepeł- niała ją taka radość. Gdy przebywała z nim, czuła, że żyje. Każdy centymetr jej ciała tętnił życiem. I była podniecona. Tak samo pod- niecona jak on. - Wszystko w porządku? - zapytał. Aż zamknęła oczy z wrażenia. Czy wszystko w po- rządku?! Bardziej niż w porządku! Co się z nią działo? Jeszcze wczoraj ten mężczyzna ją przerażał. Teraz ten strach całkowicie zniknął. W jakiś tajemniczy sposób, na- wet nie wiedząc, kiedy to się stało, przestała się go oba- wiać. Przynajmniej, jeśli chodzi o fizyczne zagrożenie. Niebezpieczeństwo, które jej obecnie groziło, było zu- pełnie innego rodzaju. A ona, czuła to teraz wyraznie, nie miała siły, by mu się przeciwstawić. Zbyt dobrze się bawiła. - Tak - odparła w końcu. - Wszystko w porządku. - Nabrała powietrza do płuc i oblizała spierzchnięte wargi. Nie mogła dłużej tutaj leżeć, wpatrując się w niego. Sa- mo patrzenie na niego doprowadzało ją do szaleństwa. Potrafiła sobie wyobrazić, co się może za chwilę stać. Pewnie go pocałuje, bo właśnie na to miała największą 141 S R ochotę. Ta myśl sprawiła, że wstała na równe nogi. - Chcę zrobić to jeszcze raz - oznajmiła. Luc zaśmiał się. - Dobrze. - Podniósł sanki. - Spróbuj mnie złapać! I zaczął wspinać się pod górę tak szybko, jak to było możliwe w głębokim śniegu. Gwen natychmiast pobiegła za nim. Gdy dotarli na szczyt, byli już całkiem zasapani. Stali przez chwilę, próbując złapać oddech. Usiedli na sankach, a on objął ją tak naturalnym gestem, jakby robili to już tysiące razy. I wszystko było w porząd- ku. Zjechali znowu ze zbocza. A potem robili to dotąd, aż [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||