Home
Anna J. Evans Enchanted (EC) (pdf)
Dictionary of the Vulgar Tongue(1)
Barbara RybaśÂ‚towska Bez pośźegnania 02 SzkośÂ‚a pod baobabem
McAllister Anne Architekt dusz
Jack London Tales of the Klondike
Sword of the Guardian Merry Shannon
Guillory Origin Media Concept
Alan Dean Foster The Chronicles of R
Zaginiony symbol prawda i fikcja Tim Collins
89c51rcx
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katafel.pev.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    samej jazdy - zupelnie swiezego oddzialu, dopiero co wyprowadzanego ze stanicy - to jeszcze
    zachodzilby w glowe, jak ma powiesc sie sztuka przejscia stepem-lasem do Erwy, albo Alkawy...
    Wokól roilo sie od srebrnych oddzialów - a ze nie wszystkie wiedzialy o ukladzie, który zawarl
    opuszczajac wies, bylo bardziej niz pewne. Malo tego: gdzies w poblizu krecili sie zloci... Jako zolnierz,
    zawsze bardziej obawial sie Srebrnych Plemion. Ale w tej akurat sytuacji, Zlote Plemie bylo równie
    grozne, jesli nie grozniejsze. Ciemnosc nie stanowila ochrony; zloci Alerowie mieli niezwykle wyczulony
    wech, potrafili tropic jak psy. Odnalezienie w nocy smierdzacej chlopskiej grupy bylo fraszka.
    Jakies niemowle rozwrzeszczalo sie wnieboglosy. Matka karmila je piersia, lecz poklócila sie z mezem,
    czy tez moze z. bratem. Wech? Zloci mogli wcale nie miec wechu...
    Wciaz jeszcze siedzac w siodle, Rawat tkwil przy wielkim, grubym drzewie. Mial ochote oprzec czolo o
    jego szorstki pien i zostac tak - do rana. A moze i na zawsze.
    Podszedl don Astat.
    - Nie ujdziemy, setniku - powiedzial.
    - Widze - padla glucha odpowiedz.
    Lucznik stal, niezdecydowany.
    - No? - zapytal Rawat. - Wiem, wachty... Wyznacz... a zreszta... Ilu nas jest? Pieciu? I to razem z
    luczniczkami... No to wszyscy stoimy cala noc. Rannych nie postawie.
    Astat nigdy jeszcze nie widzial dowódcy w takim stanie ducha. Sam zreszta czul sie nie lepiej.
    - Nie, panie. Nie o wachtach mysle.
    - A o czym?
    Zolnierz milczal.
    - O czym, Astat? - slamazarnie ponaglil go setnik.
    - Zeby wracac do stanicy, panie.
    - No przeciez wracamy.
    Lucznik pokrecil glowa.
    - Jestesmy... - nie wiedzial, jak najlepiej powiedziec. - Sluzymy w legii, panie. Legia Armektanska.
    Jestesmy tutaj, zeby... zeby bic sie, panie.
    - O co ci chodzi, Astat?
    - Ty wiesz, panie, o co mi chodzi! - rzucil zolnierz, nieoczekiwanie gwaltownie i glosno. - Dobrze wiesz,
    o co chodzi! Ja za ciebie nie postanowie!
    Rawat chcial go skarcic, przywolac do porzadku, ale nie mial na to dosc sily. Przymknal oczy i,
    zgarbiony, nieruchomo siedzial w kulbace.
    Legionista odwrócil sie i odszedl.
    Rawat siedzial w siodle.
    Po jakims czasie zlazl na ziemie i rozluznil popreg. Zal mu bylo wierzchowca. Biedne zwierze powinno
    sie wytarzac, od ladnych paru dni chodzilo pod siodlem, nie rozkulbaczone ani razu... Teraz takze.
    Musial miec konia gotowego do uzycia w kazdej chwili. Bal sie, ze gdy wreszcie zdejmie czaprak i zajrzy
    pod potnik, zobaczy rane w odparzonej skórze.
    - Przepraszam cie... - szepnal do konskiego ucha.
    Na skraju lasu zalegal juz mrok. Prowadzac konia, Rawat przystanal na chwile, gdy odezwal sie don
    jeden z chlopów:
    - Panie... ja, znaczy... My wiemy, panie, ze nas obroniles... Tylko zal bylo domu, panie.
    Setnik poznal wiesniaka, który w wiosce czynil mu wyrzuty.  Miales bronic nas, panie , tak powiedzial.
    Teraz chyba próbowal przeprosic.
    Chlop trzymal drewniana miske, a w drugiej garsci - lyzke. Do miski nakruszono chleba i wymieszano z
    zimnym rosolem. Skad oni mieli rosól?... Powoli, uwaznie, karmil na zmiane ciezko rannego wiesniaka i
    lucznika. Podeszla jakas kobieta, odebrala mu lyzke i naczynie. Teraz ona karmila. Chlop kleknal na
    wozie i z niezwykla delikatnoscia podtrzymywal glowy rannym.
    Setnik odszedl ze spuszczonymi oczyma. Nie potrafil zdradzic tych ludzi. Ale nie obronil... Nikogo nie
    obronil, juz wiedzial.
    * * *
    Noc minela spokojnie.
    Tuz przed switem, szary od bezsennosci Rawat poczul dziwny naplyw energii. Gotów byl dzialac, choc
    w ciagu ostatnich dni przespal zaledwie pare chwil i ze znuzenia slanial sie na nogach. Niewiele lepiej
    wygladali zolnierze. Tylko Elwina wypoczela jako tako... bo zasnela na swoim posterunku i zbudzono ja
    dopiero rano. Teraz wstydzila sie spojrzec w oczy towarzyszom. Ale setnik doszedl do wniosku, ze
    poniewaz nic sie nie stalo, to nawet dobrze, iz w oddziale jest choc jeden wyspany zolnierz. Tym
    bardziej, ze bardzo takiego zolnierza potrzebowal.
    Najpierw poszedl do rannych. Dwaj chlopi i zolnierz zmarli w nocy, pozostali ludzie mieli sie dobrze.
    Gorzej, o wiele gorzej bylo z kotem. Rawat juz wczesniej dokladnie obejrzal rane, teraz uczynil to
    znowu. Gietkie kosci chyba nie byly naruszone, ale grzbiet i lopatka wygladaly paskudnie, poza tym
    kocur ogólnie byl mocno potluczony. Nie powiedzial dotad ani slowa i setnik co najwyzej mógl sie
    domyslac, co zaszlo. Zapewne, po nastaniu dnia, wypatrzyla kota w stepie jakas zgraja i zdolala
    doscignac na wehfetach. Rana wygladala tak, jakby zadano ja z góry oszczepem, a potem jeszcze, z
    ostrzem wbitym pod lopatke, wleczono kota po ziemi. Zlamany ogon z pewnoscia przysparzal wiele
    bólu, ale rana od dzidy najwyrazniej zaczynala gnic. Gangrena...
    Posmutnialy Rawat nie mial sily powiedziec tego luczniczkom. Ale Agatra wiedziala. Doswiadczona
    legionistka ogladala w zyciu wiele ran. Setnika zdziwil, a nawet nieco zaniepokoil, okazywany przez nia,
    niewzruszony spokój.
    - Stalo sie - powiedziala cicho. - On umrze, prawda? Ale mysle panie, ze on nigdy nie chcial... ze
    starosci. Prawda, panie, ze byl dobrym zolnierzem? Powiedz. Zrobil co mógl.
    - Nadal jest dobrym zolnierzem, Agatra - powiedzial setnik odchodzac.
    Luczniczka dotknela malej, pokrytej futrem glowy.
    - Tak, panie - potwierdzila bez cienia nadziei.
    Rawat przywolal Elwine.
    - Dzisiaj twoja kolej, malenka - powiedzial, starajac sie otrzasnac z przygnebienia, w jakie wprawila go
    bliska smierc zwiadowcy; sam dotad nie zdawal sobie sprawy, jak bardzo lubil Dorlota. - Pojedziesz do
    Alkawy, Elwina. Wezmiesz mojego konia.
    Dziewczyna wytrzeszczyla oczy, zdumiona i przestraszona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.