Home 52. Augusto Roa Bastos La Vigilia Del Almirante Lewis Jennifer PrzyjćÂcie w Singapurze How Not To Be Popular Jennifer Ziegler Boge Anne Lise Grzech pierworodny 03 Wyznanie 02 Kristi Gold W ramionach szejka 2001.09 Gimp Workshop Plugin Features L Frank Baum Oz 08 Tik Tok of Oz Liber_LXI_Across_the_gulf 072. Harper Madeline Tym razem na zawsze Władcy chaosu Michael Moynihan, Didrik Soderlind |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Bosko -odparła Kelly. Przez następne pół godziny nieoczekiwanie skręcali i na złamanie karku pędzili bocznymi uliczkami. W końcu dojechalina lotnisko. - Jesteśmy na miejscu - oznajmił triumfalnie Mario. Diana wyjęła pieniądze z torebki. - Proszę. Za kurs i za ten wspaniały rajd. Taksówkarzwziął pieniądze. - Wielkie dzięki. - Odprowadził je wzrokiem do wejścia, a gdyzniknęłyza drzwiami,sięgnął po komórkę. - Z Tannerem Kingsleyem poproszę. Agent przy stoisku Delta Airlines spojrzał na rozkład lotów. - Tak, mamy dwa wolne miejsca na ten samolot. Odlatuje osiedemnastej pięćdziesiąt, ma godzinny postój w Madrycie i ląduje w Barcelonieo dziewiątej dwadzieściarano. - Zwietnie - powiedziała Diana. -Płaci pani kartą czy gotówką? - Gotówką. Odebrała bilety. - Chodzmy do poczekalni. Pół godziny pózniej Harry Flint zadzwonił do Kingsleya. - Już wszystko wiem. LecąDeltą do Barcelony. Startująz Kennedy' egoza dziesięć szósta imają godzinny postój w Madrycie. W Barcelonie wylądują o dziewiątejdwadzieścia rano. - Dobrze. Polecisz naszym samolotem i zaczekasz na nie w Barcelonie. Liczę, że zgotujesz im ciepłe przyjęcie. Do gabinetu wszedł Andrew. Miał kwiatw butonierce. - Przyniosłem te harmonogramy. -Co to, u diabła, jest? Skonsternowany Andrew potrząsnął głową. 179. - Chciałeś, żebym. -Nie to. Tengłupi kwiatek w butonierce. - To na ślub - odparł rozpromieniony Andrew. - Jestem twoim drużbą. Tanner zmarszczył brwi. - O czym ty, do cholery. - I nagle go olśniło. -Tobyło siedem lattemu, kretynie! I nie było żadnego ślubu. Wynośsię stąd! Oszołomiony Andrew znieruchomiał. Nie rozumiał, co się dzieje. - Wyjdz! Tanner odprowadził gowzrokiem do drzwi. Szkoda, że nie oddałem godo wariatkowa, pomyślał. Chyba już pora. Wystartowali łagodnie ibez przygód. Kelly patrzyła w okno, na znikający w dole Nowy Jork. - Myślisz, że imuciekłyśmy? Diana pokręciła głową. - Nie. Wcześniej czy pózniej nas namierzą. Ale przynajmniej dotrzemyna miejsce. - Wyjęła z torebki komputerowy wydruk. -Sonja Verbrugge, Berlin. Mąż zaginął, ona nie żyje. Gary Reynolds, Denver. Marki Richard - dodała z wahaniem. Kelly zerknęłanawydruk. - A więc Paryż, Berlin i Denver, a potem znowu Nowy Jork. -Tak. Francuską granicę przekroczymy w San Sebastian. Paryż. Kelly niemogła się już doczekać. Bardzo chciałaporozmawiaćz Samem Meadowsem. Coś jej mówiło, że Sam jejpomoże. No i czekałana niąAngel. - Byłaś w Hiszpanii? -Raz, zMarkiem. To był najpiękniejszy. - Kelly urwała. -Wiesz,z jakim problemem będę musiała zmagać się do końca życia? Z takim,żena całym świecie nie ma nikogo takiegojakon. Kiedy jest się dzieckiemi czyta się o miłości i zakochanych, życie zmienia się w bajkę. I my właśnie tak żyliśmy,jak w bajce. Wy pewnie też. - Tak - szepnęła Diana. - Jakion był? - Mark? Miał w sobie coś cudownie dziecinnego - odrzekła z uśmiechemKelly. - Dziecko o umyśle geniusza. -Zachichotała. - No? -Choćby to, jak sięubierał. Na naszą pierwszą randkę przyszedł w zledopasowanym szarym garniturze, brązowychbutach, zielonej koszuli i jaskrawoczerwonym krawacie. Potem już tego pilnowałam. - Umilkłai zdławionym głosem dodała:- Wiesz co? Oddałabym wszystko, żeby jeszcze 180 raz zobaczyć go w tym garniturze, brązowych butach, zielonej koszuli i czerwonym krawacie. - W jej oczachpojawiły się łzy. -Uwielbiał zaskakiwaćmnie prezentami. Ale największym podarunkiem, jaki mi dał, była miłość. Nauczył mnie kochać. - Sięgnęła po chustkę. -A Richard? - Był romantyczny. Kiedy kładliśmy się spać, mówił: "Naciśnij mójsekretny guzik". Zmiałam się wtedy iodpowiadałam:"Dobrze, że nikt tegonie nagrywa". - Zerknęła na Kelly. -Ten guzikto przycisk na telefonie,wiesz, ten "Nie łączyć". Mówił, że jesteśmy w wielkim zamku, tylkomydwoje, on i ja, że ten guzik jest fosą, która trzyma świat nawodzy. - Pomyślała o czymś i się roześmiała. -Był genialnym naukowcem i lubił naprawiaćróżne rzeczy. Wiesz, cieknące krany, zepsute lampy. Zawszepotem musiałam wzywać hydraulika albo elektryka. Ale nigdy mu o tym nie mówiłam. Gadały prawiedopółnocy. Diana zdała sobie sprawę, że robiły to pierwszy raz, że nigdy dotąd nierozmawiały omężach. Jakby pękła niewidzialnabariera, która je dotądrozdzielała. Kelly ziewnęła. - Lepiej się trochę prześpijmy. Coś mi mówi, że jutro czeka nas podniecający dzień. Nie wiedziałanawet jakbardzo. Harry Flint przepchnął się przeztłum na lotnisku El Prat w Barcelonie,podszedł dookna wychodzącego na pas startowy i spojrzałna tablicę przylotów. Samolot z Nowego Jorku miał wylądować o czasie,jużza pół godziny. Wszystko szło zgodnie z planem. Flint usiadł. Musiał tylko zaczekać. Trzydzieści minut pózniej w sali przylotów zaroiło się odAmerykanów. Wszyscy byli podekscytowani - typowa mieszanina beztroskich turystów, handlowców, dzieci i nowożeńców. Flint stał zboku i, nie rzucając sięw oczy, uważnie ich obserwował. Rzekapasażerów zmieniłasięw strumień,strumień w strumyczek, wreszcie wysechł i strumyczek. Flintzmarszczył brwi. Ani śladu DianyStevens i Kelly Harris. Odczekał jeszcze pięć minut i ruszył do bramki. - Proszę pana, tunie wolno wchodzić! -Federalna Agencja NadzoruTransportu Lotniczego - warknął. -Dostaliśmy informację, że w toalecie tego samolotu może być bomba. Mam rozkaz natychmiast to sprawdzić. I już był na płycie lotniska. Załoga właśnie wysiadała. - Mogę w czymś pomóc? - spytała go stewardesa. - Federalna Agencja Nadzoru TransportuLotniczego. 181. Wszedł na pokład samolotu. Pusto. Ani jednego pasażera. - Coś się stało? -Tak. Niewykluczone, że macie tu bombę. Doszedł do końca kabiny i zajrzał do toalet. W toaletach niebyło nikogo. Kobiety zniknęły. - Nie było ich w samolocie. -Panie Flint -odparł Kingsley niebezpiecznie spokojnym głosem. -Widział pan, jak wsiadały do samolotu? - Tak. -Były tam, kiedy samolot startował? - Tak. -W takim razie możemy bezpiecznie założyć, że albo wyskoczyły nadAtlantykiem bez spadochronu, albo wysiadły w Madrycie. Zgodzi się panze mną? - Tak, ale. -Dziękuję. To z kolei oznacza, że spróbują dostać się do Francji przezSan Sebastian. DoBarcelony mogą dotrzeć na cztery sposoby: innymsamolotem, pociągiem, autobusem albo samochodem. Logika podpowiada mi, żepojadą samochodem. - Chybaże. -Proszę mi nie przerywać. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||