Home Arthur C Clarke & Stephen Baxter [Time Odyssey 02] Sunstorm (v4.0) (pdf) Arthur Conan Doyle Ostatnia zagadka Sherlocka Holmesa EBOOK Three Adventures of Sherlock Holmes Arthur Conan Doyle Doyle Arthur Conan Tajemnica zĹotego Pince nez Modean Moon Aleksandra 52. Augusto Roa Bastos La Vigilia Del Almirante Hardy Boys Case 01 Dead on Target Jo Clayton Diadem 08 The Snares of Ibex (v1.1) Wrota 2 Milena Wojtowicz Lois McMaster Bujold 13 A Civil Campaign |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Może pójdziemy... do tych łotrów - zagadnął. - Czy dostali rumu? - zapytałem podejrzliwie. - Non. Mają ogień... i widzą dużo pieniędzy. Urwał. - Może państwo pójdą - rzekł po chwili i nie czekając na naszą odpowiedz podążył sam w stronę ogniska. Wepchnąłem Moirę w głąb stanicy, a sam w towarzystwie Piotra poszedłem za puszkarzem. Chciałem nabić pistolet, ale Piotr pochwycił mnie za ramię. - Neen - ozwał się. - Dokaszemy tego pięściami i głosem... albo nie dokaszemy niczego, Robercie. Taka była również taktyka Coupeau, lecz on polegał głównie na swych pięściach. Wkroczył w krąg marynarzy, tłukąc na prawo i na lewo, Piotr zaś i ja poszliśmy w jego ślady. Kilku ludzi sięgnęło po kordelasy, ale te wyrwaliśmy im, zanim zdążyli obnażyć klingę. Wśród tego harmideru zabrzmiał nagle z mroków ostry głos Murraya, który sprawił, że nasi przeciwnicy pierzchli z trwogą. - Do kroćset! - wycedził kapitan. - Czy chcecie, łotry, zapanować nade mną dlatego, że na parę godzin odwróciłem się do was plecami? Wystąpiłem naprzód, stając w świetle ogniska. - Ostrzegałem was nie dawniej, jak w zeszłą noc - mówił dalej zimnym jak lód głosem. - Chyba to powinno było wystarczyć... Coupeau! - Oui, m'sieur! - Kto tym razem wszczął burdę? Puszkarz utkwił swój straszny wzrok w pobladłych twarzach gromady warchołów. - Ten człowiek. I jął kolejno wskazywać winowajców. - On... On... On... On... - Doskonale - rzekł dziadek. - Większość nas woli spać, wiedząc, że rankiem na pewno czeka nas żmudna praca; lecz nie chcę skwasić tych, którzy mają ochotę bawić się dziś w nocy. Owszem, wynajdę im rozrywkę. Coupeau, wez tych pięciu i tych drabów, którzy dokazywali pospołu z nimi, i czuwaj nad tym, by ich zwolennicy wymierzyli każdemu z nich po sto pięćdziesiąt batów. Przez chwilę trwało milczenie. Następnie wzbił się szmer zgrozy; jakiś człowiek począł szlochać. - Na Boga! Panie kapitanie... łaskawy panie kapitanie... my nie wytrzymamy stu pięćdziesięciu batów! %7ładen człowiek nie wytrzyma... Nie mów tego, łaskawy panie. Czołgamy się przed tobą, kapitanie... gotowiśmy umrzeć... - Powinniście byli wcześniej o tym pomyśleć - odparł Murray niewzruszenie. - Nie każ dawać stu pięćdziesięciu plag, kapitanie - błagał ktoś inny. - Na pewno od tego umrzemy. - Nie zdziwiłoby mnie, gdyby tak się stało - przytwierdził dziadek zażywając tabaki. - Wez ich, Coupeau... i zaprowadz z łaski swej tak daleko, by nie było słychać ich wrzasków. XIX Napaść na warownię W świetle dnia ujrzeliśmy "Konia Morskiego" wjeżdżającego całym pędem do przystani; jednak dym naszych ognisk kuchennych widocznie wprawił w zakłopotanie drużynę kapitana Flinta, bo spuszczono łódkę, która ruszyła na zwiady w głąb zatoki. Ze szczytu naszego wzgórza niepodobna było rozeznać, co czyniła obsada łodzi; widać było tylko, że odjechali z powrotem, skoro się przekonali, że "Jakub" nie czatował na nich w zasadzce. "Koń Morski", przycumowawszy łódkę, ruszył pełnymi żaglami w stronę północną. - Wybiera się do Zatoki Północnej - zauważył Murray chowając lunetę do kieszeni. - Flint odnajdzie "Jakuba" i na przedwieczerzu przybędzie do nas. - Jego działobitnia krótką będzie miała sprawę z tą lichotną fortecą - odezwałem się markotnie. - Niepoprawny z ciebie pesymista, Robercie - zgromił mnie dziadek. - Jest rzeczą niemożliwą, by okręt tej wytrzymałości, co "Koń Morski", mógł się zdobyć, na salwę ze wszystkich dział. - Czemu waszmość nie wdasz się z nimi w układy? - burknąłem. - I tak aścine osiemset tysięcy jest bezpiecznie ukryte. - Wyłuszczyłem zeszłej nocy swe powody pannie O'Donnell. - Ale nie byłeś wówczas waszmość zmuszony zachłostać na śmierć pięciu drabów - sprzeciwiłem się. - %7ładna załoga nie zechce walczyć bez nadziei zwycięstwa. - Oni i im podobni walczyli za mnie przez trzydzieści lat - odparł dziadek spokojnie. - Nie myślę też doprowadzać do walki beznadziejnej, Niech no mi się tylko uda wciągnąć Flinta do ataku na nas tutaj, a ręczę ci, że nie stanie mu ludzi do obsługi okrętu. Zresztą mylisz się w swym pierwszym twierdzeniu, Robercie. Z wczorajszych rokoszan zmarło tylko trzech; dwóch jeszcze żyje... ale czują się bardzo mizernie... O, bardzo mizernie. - Jakże oni muszą kochać waćpana! - zadrwiłem. Dziadek zwrócił się do Piotra, który nic nie mówiąc żuł zdzbło trawy, i zagadnął go: - Może przekonamy się, czy panna O'Donnell dokończyła swej toalety? Chce mi się jeść i z chęcią spałaszowałbym śniadanie. - Wzmianka waszmości o tej pannie jest najsilniejszym argumentem, że powinniśmy podjąć układy z Flintem - począłem znów swoje. - Czegóż może się ona spodziewać, jeżeli... - Robercie - przerwał mi dziadek uprzejmie - mówisz na wiatr. Cała przyszłość tej dzieweczki związana jest z moim powodzeniem, a w powodzenie mej sprawy nawet wątpić niepodobna. Jak to? Mamże ugiąć kolano przed hałastrą obwiesiów i niedołęgów stanowiących załogę "Konia Morskiego"? Przecieżeś ich widział! Tu podniósł głos. - Wiesz, jaka karność panuje między nimi! Czy myślisz, że ludzie tego pokroju zdołają mnie pokonać? To rzecz nie do wiary, powiadam ci! Nie mogę się mylić. - Ja - rzekł Piotr wypluwając zdzbło trawy. - Raz już się pomyliłeś. - Pomyłka to rzecz względna - odparł dziadek - i wyraz ten może mieć różne znaczenie. Według tego, co ty, Piotrze, określasz tym słowem, byłem zmuszony obrać zawód, który doprowadził mnie do tego, iż jestem ośrodkiem sprzysiężenia mającego obalać królestwa. Ale nie kłóćmy się już o nic, lepiej zatopmy wszelkie nasze nieporozumienia w filiżance czekolady. Nie było już o czym mówić, więc aczkolwiek niechętnie, obaj, tak Piotr, jak i ja, byliśmy zmuszeni czynić wszystko, co było w naszej mocy, by umocnić stanowisko. Piotr wpadł na pomysł, by zająć ludzi kopaniem płytkich dołków za palisadą, celem lepszej osłony przed ogniem muszkietowym ze skrajów lasu i zarośli u podnóża góry. Również, jak mi się zdaje, on to poradził, by zbudować dla Moiry zabezpieczającą przed kulami alkowę z ustawionych w kącie stanicy skrzyń i beczułek ze skarbem. Ledwośmy ukończyli te przygotowania, aż tu ponownie ukazał się "Koń Morski" i przybił do brzegu w tym miejscu, gdzie zatoka gwałtownie się zagina dokoła większej wyspy zamykającej dostęp. Dalej nie mógł już jechać ze względu na płytkość wody; z tej samej przyczyny zmuszony był przy zapuszczaniu kotwicy zwrócić się przodem w naszą stronę, wskutek czego - zgodnie z tym, co przepowiadał Murray - przeciwnik mógł przeciwko naszemu wzgórzu skierować tylko działa pościgowe oraz parę kartaczownic ustawionych na przodzie pokładu działowego. Jednak nie było widać, aby tamci nosili się z myślą natychmiastowego zastosowania swej baterii. Załoga zdawała się być całkowicie zajęta lądowaniem, a patrząc przez szkło przybliżające, obrachowaliśmy, że stu pięćdziesięciu ludzi wyszło na brzeg i rozpełzło się bezładnie po lesie. Potem nastąpiła w działaniach Flinta chwila ciszy, wobec czego kończyliśmy ostateczne przygotowania do obrony przed spodziewanym natarciem. Murray porozstawiał swych ludzi wzdłuż całego obwodu palisady, wyłączywszy tylko tych, których poprzednio nazwałem strażą tylną. Ci - a było ich około dwudziestu chłopa - zostali zatrzymani w stanicy jako oddział posiłkowy, który można było pchnąć z pomocą tym odcinkom naszej linii obronnej, gdzie by zaszła potrzeba silniejszej ostoi. Sam Murray wraz z Coupeau, Piotrem i ze mną stanął pośrodku ogrodzenia, gdzie mogliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||