Home (GRZESIUK STANIS_243AW NA MARGINE) MiśÂaszewska_Wanda_ __O_zśÂoty_wlos Ceuse Roberts Nora Klucze Klucz śÂwiatśÂa B A Tortuga Collars and Cuffs [Torquere MM] (pdf) The Call of the Wild C London Jack Twelve steps and twelve traditions Alcoholics Anonymous World Service Kurtz, Katherine Adept 01 The Adept Werfrand Denise A Agnew [Daryk World 03] Daryk Craving (pdf) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] oknie? To to samo. , Dobrze wiesz, że to nie to samo. Przestań o tym myśleć. Właśnie usiłuję, tak samo jak ty. On znowu zawraca. Po raz osiemdziesiąty szósty tego dnia. Po co liczysz? Muszę. Kiedy to robię, wydaje mi się, że mam nad nim jakąś kontrolę. O czym wy gadacie, u diabła? zawołał doktor. A ja uważam, panie doktorze odezwał się znowu Kurka, tym razem prawie przymilnie powtarzając swoją propozycję ze nic tak nie rozjaśnia w głowie... Ziemba w końcu jednak skapitulował. Albo miał jakąś pilną robotę i nie mógł już dłużej bezczynnie marnować czasu, albo wyobrażali to sobie z błogą nadzieją Celka wyperswadowała mu bezsensowność jego zachowania. Mimo to a więc mimo tej nadziei, mimo rozsądku i inteligencji, jaką jej przypisywali z pewną obawą przyjęli spotkanie, które nieuchronnie musiało nastąpić na jedynej wiejskiej promenadzie. Tylko Michał i Hubert mieli szczęście w nim uczestniczyć, Sylwester pojechał Agatką po pocztę do miasta, a doktor znów o coś przyduszał Wieczorka. Czekali właśnie na niego przed budynkiem urzędu, kiedy nadeszła, ostrożnie stawiając w pyle wiejskiej drogi stopy we włoskich szpilkach. Lepiej było zaatakować niż być atakowanym, zastąpili więc jej drogę, a Hubert powiedział z niskim ukłonem: Proszę, jesteśmy do dyspozycji. Niech pani drapie! Bo to my jesteśmy te ponure draby, których obecność w Kalińcu zmusiła panią do rezygnacji z Krynicy. Stanęła, krew rzuciła się jej do twarzy. Przepraszam szepnęła, wyciągając rękę. Nie ma za co powiedział Michał. Cenimy szczere, impulsywne odruchy. Przepraszam! powtórzyła. Było mi bardzo przykro, kiedy się domyśliłam, że to panowie. Bo ojciec... bo Lenka powiedziała mi zaraz po przyjezdzie... Głupstwo przerwał jej Hubert. Niech się pani nie przejmuje. Nawet biorąc tę obietnicę na serio nie uważaliśmy jej za pozbawioną uroku. Ona jednak nie miała ochoty żartować. Nie patrzyła na żadnego z nich, tylko gdzieś między ich głowami, w pustą przestrzeń powietrza zamkniętą jednym z plakatów wiszących w oknie urzędu. Chyba go nie czytała. Spędziła tu dzieciństwo, powinna znać na pamięć wypisane na nim hasła. Przepraszam powtórzyła jeszcze raz. Za to i... za wszystko. Ojciec zachowuje się dziwnie, będę się starała zabrać go do siebie, Lenka i tak ma być u mnie od jesieni. Ojciec w końcu zrozumie, że jednak żyć można wszędzie. Mówiła to, wciąż patrząc na plakat nawołujący do stosowania nawozów sztucznych. Wymienili ze sobą szybkie spojrzenia. Naprawdę, lepiej by było, gdyby ich zechciała podrapać. Ona jednak zupełnie nie miała na to ochoty. Spojrzała im wreszcie w oczy i usiłowała się uśmiechnąć. Proszę mieć trochę wyrozumiałości. To nie jest łatwe. Była teraz zupełnie inna niż podczas spotkania na szosie, kiedy choć skrępowana nieco spojrzeniami czterech mężczyzn czuła radość swojej prowokacyjnej urody i młodości. Teraz zapomniała jakby o tym, było jej to zupełnie niepotrzebne w spotkaniu z nimi, w rozmowie z nimi. Odczuli to, Hubert jak osobistą obelgę, ale przede wszystkim zrobiło im się jednak żal, jakoś głupio żal. Zauważyli, że przez te kilka dni pobytu na wsi przybladła i zmizerniała. Może byśmy jednak chwilę porozmawiali rzekł Gaj. Proszę odpowiedziała. Chętnie. Używała teraz tonu bardzo gładkiej i obojętnej uprzejmości. Chętnie, ale gdzie? Może w gospodzie? Nie! zaprotestował gorąco Hubert. Tam nie można swobodnie porozmawiać. Słusznie! Michał stłumił uśmiech. Może odprowadzimy panią i porozmawiamy po drodze. Zawahała się przez chwilę, " ale ruszyła jednak naprzód. Starała się nie patrzeć na boki, v/oknach mijanych domów było już tłoczno od głów. Ona sama była wystarczającą sensacją w tej wsi towarzystwo geologów miało wszelkie znamiona wyzwania. Czy zaczął ostrożnie Michał nie można by pani ojcu wytłumaczyć... Usiłuję to robić, od kiedy uśmiechnęła się, a kosztowało ją to nieco trudu od kiedy wszelki opór wydał mi się bezsensowny. Ale to nie na wiele się przydaje. Jestem jego córką i wciąż wyobraża sobie, że biegam naokoło domu z koszulą w zębach. Był kiedyś dumny ze mnie, nawet z mojej pożal się Boże mądrości, ale teraz ta mądrość jest przeciwko jego mądrości, a on swojej bardziej ufa. Może wobec tego pani mąż... powiedział Hubert bez nadziei w głosie. Mój mąż? powtórzyła prawie rozśmieszona. On nie interesuje się moją rodziną. Nie z braku życzliwości poprawiła się zaraz po prostu należy do gatunku ludzi, których własne sprawy absorbują bez reszty. A jeśli jeszcze są to sprawy tak odległe od tych tutaj... Zrozumieli. A ona pojęła, że powiedziała zbyt wiele i jednak zbyt wyraznie. Wyjęła z kieszeni spódnicy carmeny, musiała się w nie dobrze zaopatrzyć na wyjazd, przystanęła, żeby otworzyć paczkę i nie patrzeć na żadnego z nich. Nie mieli zapałek. Na szczęście spółdzielnia była niedaleko i, nie wiadomo dlaczego, obydwaj rzucili się pośpiesznie ku niej. Celka została przed schodami i patrząc w ślad za nimi mogła myśleć to samo, co myślał przynajmniej jeden z nich że, kto wie, czy lato w tym Kalińcu nie mogłoby być nawet całkiem przyjemne. Myśl nie dała się skończyć akcentem nadziei, środkiem drogi ktoś biegł. Celka patrzyła na obłok kurzu i powoli schowała papierosy do kieszeni. Lenka zatrzymała się przed nią zdyszana. Policzki jej płonęły, w oczach miała łzy. Ojciec wziął broń i poszedł do lasu! Celka przyjrzała się jej nieprzytomnym oczom i gorejącej twarzy. O którego z nich ci chodzi? krzyknęła. Masz ich tutaj obydwu. O którego się boisz? Młodzi inżynierowie ukazali się właśnie w drzwiach. Lenka zobaczywszy ich, cofnęła się o krok, zaniemówiła na chwilę, a potem podniosła do oczu zaciśnięte pięści. Och, ty głupia! zawołała. Ty głupia! I Celka jęknęła nagle, podniósłszy tak jak siostra obie ręce do twarzy. Kiedy pędziły już obie drogą, Celka potykając się na swoich wysokich obcasach, patrzyli na siebie w milczeniu, nie rozumiejąc nic, albo wszystko, z tej krótkiej wymiany zdań, której byli świadkami. Chyba wrócimy po doktora rzekł Gaj chowając do kieszeni zapałki. Tego dnia jednak tylko Sylwester został ranny i to nie z broni Ziemby. Wrócił z miasta przywożąc roztrzaskaną szybę w szoferce i porządnego guza w swojej płowej palmie na głowie. Nic nie mówił, a oni go nawet nie za bardzo pytali. Sprawa była jasna. Dopiero wieczorem, gdy na chwilę zostali sami przed barakiem, doktor zapytał: Wiesz przynajmniej, kto to zrobił? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||