Home Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom 29 MiĹoĹÄ Lucyfera 10. Price Maggie Intryga i miĹoĹÄ Przedmiot poĹźÄ dania Cartland Barbara NajpiÄkniejsze miĹoĹci 61 Zakochany hrabia 072. Evans Jean Nie odrzucaj mojej miĹoĹci Lauren_Kate_ _Fallen_2 _Tormen Frederik Pohl & C. M. Kornbluth Search the Sky 55 Pierwsze drugie zapnij mi obuwie Cherry, C J Cyteen 1, La Traicion Antologia Bale maturalne z piekśÂa Where do the real dangers of genetic engineering l |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Podobno profesorowie powiedzieli na sesji, że jestem pierwszorzędny leń, ale że mam zdolności... Pewno i Zbyszek ma także zdolności, tylko niecierpi szkoły. Zeszyt mi się kończy. Jakie to dziwne: dziesięć miesięcy temu, gdy go dostałem od rotmistrza, nie mogłam sobie wyobrazić, że zapiszę tyle kartek. A zapisałam - i to samemi głupstwami. Mój Boże, jak to trudno pisać prawdziwy pamiętnik, żeby wszystko było pokolei, żeby był jakiś ład i skład. Dopiero teraz widzę, że Hania miała słuszność: trzeba było zacząć od najwcześniejszych lat... Tylko że Hania ze swoim pamiętnikiem jeszcze nawet nie wstąpiła do szkoły: opisuje dopiero freblówkę i ma siedm lat. A ja ciągle myślą wybiegam naprzód i bardzo często widzę dzień, w którym skończę szkołę i - czy ja wiem, co wtedy będzie? Ale to jest właśnie najciekawsze: domyślać się. Mój Boże! Na początku tego pamiętnika byłam taka nieszczęśliwa, tak się beznadziejnie kochałam w r. T.H.! (Teraz już mogę napisać to słowo, bo przecież to było dzieciństwo!!!) Ach, gdyby on się kiedy dowiedział, ile westchnień posłałam w jego stronę! Można spłonąć ze wstydu! Tylko niech sobie Zbyszek nie wyobraża, że jak jedno wielkie uczucie wygasło na zawsze w mojem sercu - (kochać się w rodzonym szwagrze, to przecież śmieszne i dziecinne!) to zaraz zakocham się w kim innym. Owszem, przy najbliższej sposobności dam mu do zrozumienia, że pogardzam młodymi ludzmi, którzy nie umieją skończyć ośmiu klas gimnazjalnych bez poprawek z matematyki... Ci mężczyzni są strasznie zarozumiali. Raz im powiedzieć dobre słowo, to sobie zaraz wyobrażają nie wiem co... Rozdział Xiv.C "Złote niebezpieczeństwo" Rotmistrz Tadeusz Halicki szedł wolno szerokim chodnikiem jednej z najruchliwszych ulic. Był tak zajęty własnymi myślami, że nie dostrzegał nawet uroczych spojrzeń, rzucanych zukosa przez młode strojne kobiety, dumne ze swych letnich kostjumów "dernier eri" i pięknie ukarminowanych usteczkach. Rozważał właśnie sprawę mieszkania po ciotce Leokadji. Trafiała się nadzwyczajna okazja: jeden z dawnych sublokatorów nieboszczki otrzymał jakieś wysokie stanowisko, zaręczył się z bogatą panną i zaproponował Tadeuszowi kupno całego lokalu. Suma ofiarowana była nietylko bardzo wysoka, lecz - i to właśnie zwiększało pokusę - płatna gotówką w dolarach. - Prosiłbym o rychłą decyzję - zaznaczył ów jegomość - ponieważ zależy mi na czasie i w razie odpowiedzi odmownej będę zmuszony obejrzeć się za innym mieszkaniem. Otóż to właśnie. Halicki czuł lekką awersję do podobnych transakcji; w gruncie rzeczy potępiał je nawet, jako specjalny gatunek łatwego, a niezbyt uczciwego zarobku i był pewny, że Mania, której nie wtajemniczył jeszcze w tę sprawę, przyznałaby mu słuszność. Z drugiej zaś strony - całkowicie umeblowane mieszkanie było przecież jego niezaprzeczalną własnością. Dotychczas nie miał zeń wprawdzie korzyści, nie mogąc pozbyć się ostatniego sublokatora. Teraz - o ile szczęśliwy narzeczony wyprowadzi się - "pięć pokoi z łazienką, elektrycznością, kuchnią gazową i wszelkimi wygodami" - zaświeci pustką a wynająć je, znaczyłoby to samo, co oddać meble ciotczyne w dzierżawę niemal wieczystą, bo nieokreśloną żadnym terminem. Więc chyba sprzedać? Dziesięć tysięcy złotych - suma ofiarowana - to nietylko pokrycie ostatnich rat za "Biedronkę", ale także trochę nadprogramowej gotówki. Halicki miał wprawdzie część spadku ulokowaną w przedsiębiorstwie, które miało widoki znacznych dochodów, ale narazie kapitał był unieruchomiony. - Dziesięć tysięcy złotych - szepnął do siebie - to będzie w dolarach... zaraz... To będzie w dolarach po kursie giełdowym... Z tych obliczeń wyrwał go głos znajomy: - Tadek! A stójże, u Boga Ojca! Dokąd tak pędzisz, że ludzi roztrącasz? Podniósłszy głowę ujrzał Adamskiego i Zygmunta Aadę, który rozkrzyżował ramiona tak długie, że zagrodziły drogę nietylko Halickiemu, lecz i paru obojętnym przechodniom. - Serwus, chłopie! Kupę czasu nie widzieliśmy się! Co porabiasz? Dokąd tak spieszysz? Zakopałeś się żywcem w tej swojej "kolonji" i starych przyjaciół nie poznajesz na ulicy - wykrzykiwał Munio, Adamski zaś z powagą wycedził: - Jeśli masz chwilę czasu, chodz z nami do cukierni. Pogadamy przy kawce. - Z chęcią - odparł Tadeusz. - Nawet przy tej okazji chciałbym się z wami naradzić... Muniek, ty przecież jesteś adwokatem... Chciałbym się ciebie poradzić... - Rozwodzisz się może? Wiesz, toby było na czasie, ale niestety nie dla mnie, bo ja jestem "kryminalistą"... Będziesz w licznem towarzystwie, bo wszyscy albo już się porozwodzili, albo są tego bliscy... - zaśmiał się Aada. - Jeden tylko Komornicki do reszty stracił głowę i chce wlec przed ołtarz swoją dziewczynkę... - Dajże pokój, Muniek, co ty pleciesz! - reflektował go poważnie Adamski, a Tadeusz wybuchnął śmiechem: - Rozwieść się? Ja? Ależ mój drogi, widzisz przed sobą najszczęśliwszego człowieka, który dzień i noc błogosławi niebiosa... - Wszyscy tak kiedyś mówili - odparł Munio z najniewinniejszą miną. - Ale dajmy temu pokój. Zresztą, jeśli jest tak, jak mówisz - tem lepiej. Przynajmniej mamy pewną rozmaitość. Chodzmy na kawę! - Chodzmy na kawę. - Doskonale. Wiecie, - zaczął Tadeusz, gdy skręcali w stronę modnej, uczęszczanej cukierni - wiecie, że się za wami stęskniłem! Dopiero teraz czuję... - Pewno. Nie miałeś na to czasu, żując obrok szczęścia rodzinnego. W takich okolicznościach nawet przyjaciele tracą rację bytu - rzekł Adamski. - Prawdę mówiąc, trochę ci zazdroszczę. Tu nietylko jest nudno, ale zaczynają się dziać rzeczy straszne... - Przesadzasz - mruknął Munio. - Ja nigdy nie przesadzam. Raczej... niedosadzam, jeżeli można użyć takiego wrażenia. To aż zadziwiające, żeś ty jeszcze nie złożył wizyty w konsystorzu... - I nie złożę jej, możecie być pewni. Więc co się dzieje? Czy rzeczywiście przez tych kilka tygodni... Zaraz, kiedy to ja rozpocząłem urlop? Piętnastego lipca? Więc od piętnastego lipca szczęśliwe małżeństwo stało się mitem w Warszawie? Stanęli właśnie przed cukiernią. - Proszę cię - Adzio uprzejmym gestem wskazał Tadziowi stolik pod ścianą. - To nasze zwykłe miejsce. O tej godzinie żaden żydowin nie ma prawa go zajmować. Znalazły się tylko dwa wolne krzesła. Zygmunt Aada udał się na poszukiwanie trzeciego. Tadeusz spytał po chwili: - Czy i Denckowie się rozchodzą? - No... jeszcze nie - odparł Adamski powoli, odmierzając każdą sylabę na aptekarskiej wadze namysłu. - Ale i to pewnie wkrótce nastąpi. - Co ty mówisz? ona, co? Flirt? Romans? Przejadła się swym Rożkiem? Zaczęła szukać nowych wielbicieli? - Wszystko potroszeczku. Jakbyś zgadł. I flirt i romans... (zresztą, może się mylę?) i jeszcze pewnie kilka subtelniejszych odcieni tego samego. - Co ty powiadasz! Wiesz, to mnie zaskoczyło!... Roger ją poprostu uwielbiał. A i ona, o ile słyszałem... - Mój kochany - rzekł Adamski jeszcze ciszej, wolniej i spokojniej - są kobiety, które tak lubią zmianę, że wyrzekną się trwałego szczęścia dla [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||