Home James Axler Deathlands 010 Northstar Rising Milosc i wolnosc poza cialem D. Sugier Tim Powers The Drawing of the Dark Morey Trish Mć śź z Toskani LearningExpress 501 Grammar & Writing Questions, 1st Ed 180p(1) Garbera Katherine Gorć cy ukśÂad Billie Letts Tu, gdzie jest serce pdf Hammond Innes The Doomed Oasis James White SG 04 Ambulance Ship Dianne Drake Lekarstwo dla zakochanych |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] dobrze, co ma robić. Przysiadł, ukazując swoje wielkie kły w pełnym zachwytu uśmiechu, i z całych sił zaczął walić w bęben. Niestety miał słabe poczucie rytmu i jego szaleńcze bębnienie znów wywołało zamęt, tak że musiałem zabrać mu bęben i wysłać do łóżka, mimo że głośno protestował przez całą drogę. George jeszcze raz wziął udział w tańcach, i to na specjalne żądanie. Mój pobyt w Eszobi dobiegał końca. Na dwa dni przed wyruszeniem do Bakebe, do Johna, przyszedł wódz, zawiadamiając mnie, że wieś organizuje pożegnalne tańce na moją cześć. Powiedział, że byłby bardzo rad, gdybym wziął w nich udział i przyprowadził ze sobą małpę, która grała na bębnie, ponieważ na zabawę przybędzie jego przyjaciel z sąsiedniej wsi i bardzo chciałby zobaczyć jej występ. Obiecałem, że obaj z George em na pewno przyjdziemy. Dwie wyczyszczone największe latarnie zaniesiono do wsi na pół godziny przed moim przybyciem. Kiedy ubrany w szlafrok i piżamę przyszedłem tam wraz z George em, prowadzonym na smyczy, zostaliśmy powitani głośnymi oklaskami i okrzykami: Witajcie! Byłem zdumiony wielkim odświętnie ubranym tłumem, począwszy od chłopca wystrojonego w garnitur ze starych worków na mąkę, której nazwa firmowa wypisana dużymi, drukowanymi literami wypadała akurat na jego pupie, a skończywszy na radzie wioskowej i wodzu, ubranych w barwne uroczyste szaty. Ledwie poznałem Eliasza, który jako mistrz ceremonii ubrany był wspaniale: miał jasnozieloną koszulę i brązowe spodnie w wąziutkie prążki, a na wielkich stopach tenisówki. Na szyi zawiesił sobie długą dewizkę z dużym gwizdkiem, z którego co chwila korzystał, żeby przywrócić porządek. Tym razem orkiestra była większa niż poprzednio: trzy bębny, dwa flety i trójkąt. Kiedy ustawiono mój stolik i fotel, a ja uścisnąłem dłonie wszystkim członkom rady i wodzowi, wygłaszając kilka uprzejmych słów, Eliasz wkroczył na środek ulicy, stanął przy latarniach i głośno zagwizdał, żeby uciszyć zebranych, po czym odezwał się w te słowa: Wy wszyscy ludzie wiecie, że to ostatnie tańce, na które przybył masa. Dlatego macie wszyscy dobrze tańczyć, żeby pokazać masa, jak my w Eszobi umie tańczyć, zrozumiano? Na co zebrani odpowiedzieli okrzykiem radości i utworzyli krąg. Eliasz, stojący w jego środku, dał znak orkiestrze i rozpoczęły się pląsy. Eliasz tańczył wewnątrz kręgu, kręcąc tyłkiem i wykrzykując polecenia dla tańczących: Naprzód... spotkanie i walc... obrót w prawo... wszyscy tańczą i do tyłu... Naprzód... zwrot w prawo... spotkanie i walc... sami tańczcie... i do tyłu... Naprzód! I tak dalej. Tancerze podskakiwali i szurali nogami wedle jego poleceń, i wszystko w nich tańczyło: ręce, nogi, ciała, oczy, a ich wielkie groteskowe cienie ślizgały się w świetle latarni i splatały na czerwonej ziemi. Bębny łomotały i potykały się w wymyślnym rytmie, a nad wszystkim górował przerazliwy pisk fletów. Taniec nabierał rozmachu, stawał się coraz szybszy, twarze tańczących lśniły w świetle latarni, oczy błyszczały, ciała się gięły, a stopy wybijały rytm, aż ziemia się trzęsła. Widzowie klaskali w ręce i od czasu do czasu wydawali okrzyki uznania: Ik... eechh , kiedy młodzi chłopcy wykonywali jakieś niezwykle skomplikowane ewolucje. Wreszcie wyczerpana do cna orkiestra przestała grać i taniec się skończył. Wszyscy usiedli na ziemi, rozległ się gwar rozmów. Potem, po kilku jeszcze tańcach, podszedł do mnie Eliasz w towarzystwie antypatycznego chłopaka imieniem Samuel, wychowanka szkoły misyjnej, która nauczyła go napuszonej angielszczyzny, czego nie znosiłem. Był jednak we wsi jedynym człowiekiem, który dobrze mówił po angielsku, jak wyjaśnił Eliasz, i miał tłumaczyć przemówienie wodza. Wódz stanął po drugiej stronie ulicy, obciągnął swoją piękną jasnoróżową szatę i zaczął mówić głośno i szybko w języku banyangi. Samuel zajął miejsce obok niego i uważnie słuchał. Po każdym zdaniu przebiegał przez ulicę, tłumaczył mi je na angielski i natychmiast wracał, żeby wysłuchać następnego zdania. Z początku wódz czekał na powrót chłopaka, ale wkrótce dał się ponieść własnej elokwencji i biedny tłumacz musiał biegać tam i z powrotem coraz szybciej. Noc była ciepła, a Samuel nie przywykł do takiego wysiłku. Przemówienie, wedle tłumaczenia, brzmiało mniej więcej tak: Mieszkańcy Eszobi! Wiecie wszyscy, dlaczego dziś wieczorem zebraliśmy się tutaj... Po to, by pożegnać naszego dobrego pana, który tak długo był z nami. Nigdy w dziejach Eszobi nie mieliśmy takiego pana... pieniądze płynęły od niego tak jak woda w rzece. (Ponieważ właśnie była pora sucha i rzeki stały się malutkimi strumykami, trudno to było uważać za komplement). Ci, którzy mieli dość siły, żeby iść do buszu, i potrafili łapać zwierzęta, byli sowicie wynagrodzeni. Ci słabsi, kobiety i dzieci, dostawali pieniądze i sól za dostarczanie koników polnych i białych mrówek. My, starszyzna wsi, bylibyśmy radzi, gdyby ten dobry pan zamieszkał u nas, dalibyśmy ziemię i zbudowali piękny dom. Ale on musi wracać do swego [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||