Home William R. Forstchen Crystal Warriors 1 Crystal Warriors William Shatner Tek War 01 Tek War William Shatner Tek War 4 Tek Vengeance Ian Morson [William Falconer Mystery 05] Falconer and the Great Beast (pdf) Lensman 09 Smith, E E 'Doc' & Ellern, William B New Lensman Andre Norton Wygnanka Ingulstad_Fr Cartland Barbara NajpićÂkniejsze miśÂośÂci 61 Zakochany hrabia Fromm Erich Ucieczka od wolnośÂci Orr Leonard Tajemnice niesmiertelnych |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] położyłem się. Zapadła długa cisza, którą przerywało kilkakrotne otwieranie i zamykanie drzwi, a potem znowu cisza. Jakiś głos przemówił tuż przy mnie, z mocnym niemieckim akcentem. - Musi być w szoku. Czekolada to dobry pomysł. Organizm wie, czego mu trzeba. Zorientowałem się, że mierzą mi puls. Głos zabrzmiał ponownie. - Nie jest tak zle. Ile on ma lat? Nie do wiary! No dobrze. Proszę wypić czekoladę, panie Barclay. Profesor Tucker? Tak. Myślę, że ~wystarczy dłuższy odpoczynek. Ma konstytucję człowieka znacznie młodszego. Słyszałem, że Rick coś szepcze. Znowu zabrał głos doktor. - Przyślę coś. Tak, zaraz, to niedaleko. Proszę pamiętać, że nawet w Weisswaldzie mamy takie powiedzenie, że zielone pola są bardziej zabójcze niż białe. Ale ja pod zamkniętymi powiekami wystawiałem czułki strachu, aż po kres wszechświata. Kości już się toczyły: trzy szóstki albo trzy jedynki. Wielkie jak planety. - Poczekam i podam ci te pigułki, Wilf. Był wielki jak planeta, wkraczał w mój wszechświat ze swoją niezbędnością, swoim ciepłem, uśmiechem, gustownym przedstawieniem przy moim łożu, a wszystko za sprawą przyciągania ambicji, za którą nie warto cierpieć. Otworzyłem oczy, żeby uciec od toczących się kości, i ujrzałem go w naturalnych wymiarach, jak stoi w nogach łóżka z zatroskanym uśmiechem. Spojrzałem po sobie i stwierdziłem, że jestem w podkoszulku i w koszuli. Usiadłem i przysunąłem sobie filiżankę ze spodkiem, które zastukały o siebie. Nie raczyłem na niego spojrzeć. - Pozwól, że... - Zostaw mnie! Niewdzięczny typ, ten Wilf Barclay, i jeszcze się cieszy tą swoją niewdzięcznością, jak mógłby się cieszyć okrucieństwem, gdyby miał odwagę. Pomieszanie niewdzięczności i sadyzmu - co za bzdura! Lecz profesor Tucker nie ruszył się z miejsca, podczas gdy filiżanka i spodek dzwoniły w moich dłoniach, aż wreszcie udało mi się wypić trochę czekolady. Natychmiast mnie uspokoiła smakiem i wspomnieniami dzieciństwa. Byłem w stanie, jak to się mówi, wziąć się w garść. Wypiłem do dna i podałem filiżankę Rickowi. - Jeszcze. Wtedy na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a uśmiech zamarł mu na ustach. Wziął jednak ode mnie filiżankę ze spodkiem i wyszedł. Siedziałem obejmując kolana obolałymi ramionami. To wszystko zaczęło się już w Schwillen, kiedy... nie do pomyślenia! ...czułem się osamotniony i było mi z tym zle... ja, Wilf Barclay, wybitny doradca do spraw samotności. Zadumałem się nad biegiem wydarzeń, które sprawiły, że znalazłem się w jedynym położeniu, jakiego sobie nie życzyłem. Drzwi do sypialni były otwarte, mogłem więc zobaczyć, że za nimi, w saloniku, wciąż leży na stole hillet-dorr.r Ricka, nie podpisany, nie tknięty. Dreszcze i wspomnienia zaczynały ustępować miejsca innemu uczuciu, które w końcu przywróciło mi część własnej osobowości. Był to przypływ ślepej furii. Gdy Rick wrócił z następną parującą filiżanką, opadłem na poduszkę nie patrząc na niego. Wymamrotałem oskarżenie. - Zdaje się, że zawdzięczam ci życie. ROZDZIAA IX Wściekłość, nienawiść i strach. W tym moim paroksyzmie musiała być taka zaciekłość, że Rick wyszedł z pokoju. Zostałem sam, w podkoszulku i koszuli, trzęsąc się jak maszyna, której brakuje jakiejś części. Najpierw jego żona, a kiedy ten plan nie wy palił, moje życie, moja cholerna, słodka, zastrzeżona własność, którą mi wprawdzie zwrócono, lecz tym razem. jak zrozumiałem, na warunkach przypominających) poddanie oblężonego miasta. I do tego jeszcze coś - fizyczne obrzydzenie, które wywołała we mnie jego siła, ciepło i jego smród! Zrodek nasenny przyniósł mi kierownik. Zasnąłem tak głęboko, że nic mi się nie śniło. Ale nawet zasypiając nie przestawałem snuć planów, na przykład o tym, jak zwabić ich na skraj jakiejś przepaści. Nie ulegało wątpliwości, że szok wytrącił z równowagi mój mechanizm. W pewnej chwili pozwoliłem nawet Tuckerowi napisać moją biografię, ale pod tak surowym nadzorem, żeby cały świat mógł się dowiedzieć, jak to wystawił na próbę cześć św. Wilfreda, podsuwając mu własną piękną żonę. Oferta została odrzucona z tak wielkim taktem i z taką uprzejmością, że rzucił się (on, Profesor Rick L. Tucker) na kolana i otrzymał tak silnego kopa w jaja jednym z tych butów, które nie nadają się na wertepy, że bezzwłocznie wstąpił do klasztoru, Zostawiając swą piękną żonę na pastwę... Tak, bez wątpienia byłem niezrównoważony. Lecz, ten środek działał dobrze i chciałbym wiedzieć, co to było. Obudziłem się z obolałymi ramionami i pustką w głowie. Spojrzałem na zegarek i dopiero po chwili zorientowałem się, że dzisiaj to już faktycznie jutro. W ustach miałem smak jakiegoś obrzydliwego metalu. Długo płukałem je zimną wodą. Nogi uginały się pode mną. Wspomnieniom minionego dnia nie towarzyszyła już wściekłość ani nienawiść. Po tych złych siostrach pozostał tylko strach, żeby nie powiedzieć: panika. I zupełnie jakby z przebudzenia się po tym środku nasennym miało wynikać, że znów jestem zdany sam na siebie i narażony na jego zabiegi, dostrzegłem straszliwe skutki, jakie mogłoby za sobą pociągnąć wydanie mu pozwolenia... to zawzięte, skwapliwe rozgrzebywanie przeszłości świeżej od bezlitosnych wspomnień! Ta nieosiągalna dziewczyna, groza i ból! Papier wciąż leżał na dopiero co odkurzonym i wypolerowanym stole. Czy ta gruba, siwa kobieta starła kurz wokół niego, czy też ostrożnie go podniosła, odkurzyła i wypolerowała blat, a potem umieściła z powrotem na stole z dokładnością sędziego, który ustawia kulę bilardową? Zdaje się, że zawdzięczam ci życie. u; To mnie otrzezwiło jak dzwonek szkolny. Zawdzięczałem mu życie, ni mniej ni więcej. Jak w tysiącach historyjek dla grzecznych chłopców. - "Zawdzięczam ci żucie, stare. - W porządku, stary. Drobiazg. - Złamałeś rękę, stary. - Ale to nie prawa ręka, stary. W kółko ta sama kiepska komedia. Oto i papier. Przeniosłem uwagę z niego na siebie. Wilfred Barclay nic pasował do historii przygodowej dla chłopców, tylko do jej parodii: i to nie w roli bohatera ani też nie w roli jego małego kumpla, z którym młody czytelnik mógłby się utożsamiać, lecz raczej jako typ nędznego oszusta, wetkniętego w fabułę dla pokazania, że występek nie popłaca lub że cnota -zwycięża. Zostałby powalony lewym prostym. Wilfred Barclay zatoczyłby się i trzymając się za szczękę poprzysiągł plugawą zemstę. Nigdy nie byłby taki głupi, żeby podpisywać ten papier. Wziąłby za to żonę i zwiał. "Zwiać! Mniejsza o żonę. "%7łony są wszędzie. A może się oszukiwałem? Czy rzeczywiście podsuwano ją św. Wilfredowi? Uwaga! Czy ja zwariowałem? Czy Rick zwariował? Czasami w jego spojrzeniu pojawiało się jakieś napięcie, a wokół zrenic błyskały białka oczu, jakby gotował się do niebezpiecznej szarży. Ciekawy materiał dla psychiatry. Do diabła z, tym rozpamiętywaniem Ricka. "Te jego włosy... był po prostu [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||