Home L Frank Baum Oz 08 Tik Tok of Oz Cabot Meg PamiÄtnik KsiÄĹźniczki 08 KsiÄĹźniczka w rozpaczy Alan Burt Akers [Dray Prescot 08] Fliers of Antares (pdf) Jo Clayton Diadem 08 The Snares of Ibex (v1.1) James Axler Outlander 08 Hellbound Fury Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 6 Powrót Imperatora Roszel Renee Czar jemioly Anna Klejzerowicz Czarownica James Patterson Pocztówkowi zabójcy Bordowicz Maciej Zenon Ewa wzywa 07... 073 Handlarze jabśÂek |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Wokół brzózek le\ała zeschnięta podściółka z liści, które głośno szeleściły pod nogami. Wy- znaję, \e w porównaniu z Martą kroczyłem przez las jak słoń. A przecie\ starałem się pod- kradać jak najciszej. Im dalej zapuszczaliśmy się w głąb lasu, tym stawał się gęstszy. Od czasu do czasu zagra- dzały nam drogę ściany z młodych sosenek i jodełek. Wtedy Marta przyklękała i na czwo- rakach przesuwała się pod gałęziami, a ja rad nierad musiałem robić to samo. W pewnej chwili dziewczyna chwyciła mnie za ramię. Między gałęziami widać było jakąś plamę. Podczołgaliśmy się jeszcze kilka kroków i oto naszym oczom ukazał się zielony namiocik, stojący pod wielką brzozą, która jak matka królowała nad małym lasem. W jej cieniu i zasięgu korzeni nie mogło wyrosnąć \adne drzewko, powstała więc mała polanka. Tutaj rozbił biwak mój znajomy Kaznodzieja-Płetwonurek. Gdy wychyliliśmy głowy spod gałęzi, właśnie nakładał na głowę słomkowy kapelusz. Przed naszym przyjściem zdą\ył zdjąć z nóg płetwy, nawet przebrał się. Na sęczku brzozy wisiał mokry kostium kąpielowy, a obok le\ał aparat tlenowy. Jego obozowisko wyglądało bardzo dziwacznie. Namiocik był maleńki, trójkątny, zło\ony z dwóch peleryn wojskowych, tak zwanych pałatek. Obok, oparty o gruby pień starej brzozy, stał chochoł z trzciny; ściślej było to coś w rodzaju zbroi rycerskiej, tyle \e wykonanej nie z blachy, ale z trzciny i sitowia. Na pniu brzozy wisiał przybity gwozdziem ogromny płat kory sosnowej, zwrócony we- wnętrzną stroną do światła. Ta wewnętrzna strona jest zazwyczaj lekko biaława, pokryta nalotem próchna. Kaznodzieja wyrysował na niej brzydką maskę roześmianego diabła. W nocy ten nalot próchna świeci jak nafosforyzowany. Nieproszony gość mógłby się najeść sporo strachu, gdyby napotkał takie świecące straszydło. Dlaczego postawił ten namiocik w głębi lasu, a nie jak inni nad brzegiem jeziora? Lubił przecie\ pływać, ba, miał aparat do nurkowania i gumową łódeczkę. Czy\ nie o wiele po- ręczniej byłoby mu zamieszkać tu\ nad wodą? Kaznodzieja-Płetwonurek poprawił na głowie słomkowy kapelusz. Potem wyjął zza paska spodni ogromny nó\... Przytailiśmy oddech w piersiach. Ogromny nó\ w ręku tego człowieka wyglądał bardzo groznie. Przyklęknął i ze swojego namiotu wyjął du\y bochen chleba. No\em odkroił grubą pajdę, usiadł i zaczął ją zajadać ze smakiem. Nie bardzo wiedziałem, co robić dalej. Wracać nad brzeg jeziora czy wyjść z ukrycia i przy- witać jak starego znajomego? Problem ten został jednak szybko rozstrzygnięty, bo nagle między jednym a drugim kęsem chleba dziwaczny jegomość rzekł: W tych gałęziach chyba jest niewygodnie... Podniosłem się z ziemi. To samo uczyniła Marta. Zrobiliśmy kilka kroków w stronę jegomościa, a on dopiero teraz raczył się obejrzeć. Poznał mnie, uśmiechnął się lekko i skinął głową. Było mi trochę wstyd, \e go tak podpatrywałem, nie bardzo wiedziałem, jak się przed nim wytłumaczyć. Sąsiedzi na biwaku mówili mi, \e pan mnie wczoraj odwiedził wybąkałem. Pomy- ślałem więc, \e warto zło\yć panu rewizytę. Pan zapewne miał do mnie jakiś interes? Przełknął kęs chleba. Tak jest powiedział miałem powa\ną sprawę. Chciałem od pana po\yczyć trochę chleba na kolację. Diabelnie mi się chciało jeść, a tak się fatalnie zło\yło, \e zabrakło mi chleba. Nikogo tu nad jeziorem poza panem nie znam, więc do pana wybrałem się po po- \yczkę. Niestety, nie zastałem pana i głodny poszedłem spać. Lecz dziś rano popłynąłem do Siemian i kupiłem bochen chleba. Mo\e panu po\yczyć? Dziękuję. Mam jeszcze trochę. Wprawdzie ju\ czerstwy... Po\yczę panu. Przekrajał wielki bochen na połowę. Byłem zaskoczony tą \yczliwością. I w ogóle śmiać mi się chciało z siebie samego. Wią- załem jego wizytę z jakąś intrygującą sprawą, spodziewałem się, \e Bóg wie czego ode mnie chciał, a tu masz jemu chodziło o kawałek chleba. Skąd pan wiedział, gdzie biwakuję? zdobyłem się jeszcze na trochę nieufności. Końcem no\a wskazał gumową łódeczkę le\ącą w cieniu młodych sosenek. Aypnęło z niej lśniące oko wielkiego teleobiektywu. Przez tę lunetę widać nawet, jak na drugim brzegu jeziora zapala pan fajkę wyjaśnił. Nieoczekiwanie odezwała się Marta: Ja ju\ wiem. Pan jest ornitologiem. Czy to coś złego? zdumiał się. Nie... Bo, bo pani to stwierdziła takim tonem, jakby dokonała pani niebezpiecznego odkrycia. To moja wina odezwałem się. Ja mówiłem tej panience, \e pan jest... kaznodzieją. Co takiego? Prawił mi pan o takich zadziwiających sprawach... A gdy mi pan darował tę swoją trąbkę... Nie przydała się jeszcze? zrobił zmartwioną minę. Minionej nocy banda Czarnego Franka uwięziła mnie na wyspie, gdzie obozowała. Nie- stety, nie miałem przy sobie pańskiej zaczarowanej świstawki i nie mogłem sprawdzić jej skuteczności. A czy ta wyspa le\y daleko stąd? Dość daleko. To nie wiem, czy usłyszałbym wezwanie. Zresztą w nocy mocno sypiam. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||