Home
Boys of the Zodiac 07 Libra Outlined in Ink Vivien Dean [AQ MM] (pdf)
Celmer, Michelle Royal Seductions 07 Wovon eine Prinzessin traeumt
Hill_Livingston_Grace_ _BlżĽej_serca_07_ _Świetliste_strzaly
McMahon Barbara Romans z szejkiem 07 Spotkanie na pustyni
Jordan_Penny_Goracy_temat_07
Dead Saare J.A. Undead, or Somewhere In Between
Ortega, Annmarie The Diary of Annalise[NCP]
Camilleri Andrea Komisarz Montalbano 10 Sierpniowy śźar
James Patterson Alex Cross 05 Pop Goes the Weasel
Krzyszton‼_Barbara_ _Kapitan_Derko_ _Czlowiek_w_czarnym_kapeluszu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wypiekibeaty.keep.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    śnie, jak mu drętwieją ręce ściskające pepeszę.
    W celi jest ciemno. Kawałki stłuczonej żarówki poniewierają się jeszcze po podłodze. Zegar na ratuszu
    dawno już wybił północ.
    Nie śpią. Wciśnięci pod ściany, myślą o każdym słowie Jazgarza.  Wszystkich, wszystkich..." kołuje im
    w czaszkach jak wyrok, od którego nie może być odwołania. Wejście Jazgarza, bójka... Ten człowiek gotów
    zrobić to, co zapowiedział. Wyczuli go tak. jak teraz odczuwali jeszcze piekące miejsca po jego ciosach.
    Ten człowiek wchodząc do celi był już wyrokiem. Uprzedził ich kombinacje, przejrzał ich... Oni nic byli w
    stanie go przejrzeć. Zobaczyli natomiast strach, namacalny strach, który zaczynał być pulsem otaczającego
    ich mroku. Krata w oknie zdawała się filtrować kawałek ciemnego, starganego chmurami nieba. Niekiedy
    wiatr wpadał do celi, przyciskał ich jeszcze bardziej do ścian i gubił się gdzieś w szparach podłogi. Usłysze-
    li na zewnątrz jakiś pojedynczy strzał, tupot nóg biegnących brukowaną ulicą, ostre nawoływanie... Normal-
    na nocna scena, którą mogli sobie teraz wyobrazić. Niejeden brał w takiej scenie udział, więc nie unieśli
    nawet głów, żeby z nasłuchu dowiedzieć się jej końca. Znowu cisza. Za godzinę, dwie usłyszą pewnie coś
    podobnego. Ten sam strzał, te same kroki na bruku i nawoływanie...
    Hiszpan oderwał się od ściany. Po omacku zaczął badać rękami podłogę, znalazł peta, którego rzucił Ja-
    zgarz. Przytknął go do ust i gdzieś zza kołnierza wysupłał zapałkę. Zapłonęła potarta o podeszwę buta. W
    tym krótkim świetle zdążył ujrzeć twarze tamtych. Spuścili z tonu, te twarze już  pielęgnował" lęk. Jedynie
    Aysy... Twarz Aysego była spokojna, zimna, zimna jak mur, do którego przylegał.
    Hiszpan puścił jeden, dwa, trzy dymy... papieros zaczął mu już parzyć palce. I naraz w porywie nagłej
    histerii rzucił się do drzwi, zaczął w nie tłuc gwałtownie pięściami.
     Za co? Za co?... Dlaczego mam wisieć? Nie, nie, nie chcę! Za co się mścicie, sukinsyny?!... Nie je-
    stem Grom! Chcę żyć! %7łyć, żyć!...
    Ze swojego kąta podniósł się Aysy. Podszedł do Hiszpana cicho, wolno, krokiem, który można by na-
    zwać  zaproszeniem do tańca". Raptem sprężył się, powietrze przecięły dwa krótkie uderzenia  Hiszpan
    zwalił się bez jęku na ziemię.
     Szmata!  powiedział Aysy patrząc na leżącego u jego stóp Hiszpana.
    Tamci spod ściany zaczęli się podnosić, wyprostowywać i przyjmować nieomal postawę  na baczność".
    Jeden z nich obciągnął nawet na sobie luzno wiszącą marynarkę...
     Ratujcie!...  krzyczał człowiek, który zatrzymał ich na drodze.
    Chwycił się kurczowo zderzaka, jak gdyby jeszcze nie wierzył w to, że ciężarówka stanęła. Na jego
    ziemistej, pooranej bruzdami twarzy malowała się twarda, chłopska zaciętość.
     Zobaczyłem: maszyna!... Podwiezie, myślę  zaczął się tłumaczyć.  Ono tam już ledwo, ledwo...
    Całe w ogniu, ludzie!...
    Marian stał o parę kroków od szoferki. Spojrzeniem ogarnkił i chłopa, i resztę. Stał w cieniu, tak, żeby
    nie obejmowało go światło reflektorów. Każdym swoim nerwem wyczuwał jednocześnie niebezpieczeń-
    stwo, które mógł skrywać las. Myśli, podejrzenia przelatywały mu błyskawicznie przez głowę. Ten pomysł
    z człowiekiem stojącym nagle na drodze z rozkrzyżowanymi rękami, jakaś zmyślona bajeczka o chorym 
    wszystko stare wypróbowane sposoby. Mogliby wykombinować już coś nowego, pomyślał złośliwie. Do
    tego las!... Zdawał sobie z wszystkich faktów sprawę, kotłowało mu się to w głowie i jednocześnie, jak nig-
    dy zazwyczaj, nie mógł podjąć żadnej natychmiastowej decyzji. A przecież za chwilę wszystko może się
    rozstrzygnąć. Może ich jeszcze obserwują, może liczą się z tym, że co najmniej pluton siedzi na platformie,
    skryty pod plandeką. Są w końcu w cywilnych łachach, te jabłka, które rozsypały się na drogę, też o czymś
    mówią...
    0 konwoju wiedział tylko Listwa...
    Nagle tuż przy nim z pepeszą w wyciągniętych rękach pojawił się Sarnicki. Marian instynktownie usko-
    czył w bok.
     Ja się z tym nawet nie bardzo umiem obchodzić  powiedział Sarnicki i opuścił pepeszę, tak jakby
    to była laska do podpierania.  Niech pan da spokój, panie poruczniku.
    Podszedł bliżej do Mariana.
     Chciałbym się pomylić...  szepnął wskazując głową chłopa.  Ale z tego, co
    on mówi, to... To chyba tyfus! Mówiłem, że zgłoszono się już do mnie i kiedy szedłem na posterunek,
    żeby zadzwonić...
     A jak to zasadzka?  Marian zbliżył swoją twarz do twarzy Sarnickiego.  Pułapka?...
     A jak nie?
    Marianowi nagle przypomniało się coś, wskoczył na stopień szoferki.
     Gaś te światła, baranie!  krzyknął do Krawczuka.
    Z drogi zaczęły spełzać smugi reflektorów. Stojący na stopniu szoferki poczuł, że kłoś go zaczyna szar-
    pać za połę marynarki,
     Panie, to jak będzie?  chłop znowu targnął marynarką.  Podwieziecie?... Doktora, doktora trzeba
    zaraz!
    Marian uwolnił się od tego błagalnego szarpania i zeskoczył ze stopnia.
     Doktora, co?  przyparł chłopa do błotnika ciężarówki.
     Oj, panie, i to szybko, szybko!...  wystękał tamten.
     Szybko?  Marian podetknął mu pod brodę lufę pistoletu.  Szybko to ty mi tu zaraz wszystko wy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.