Home Burroughs, Edgar Rice Pelluc Jennifer L. Jordan Kristin Ashe Mystery 6 Selective Memory Bialolecka_Ewa_ _Kamien_na_szczycie . 140 Paul S. Kemp Rozdrośźa czasu Morey Trish Mć śź z Toskani M207. Taylor Jennifer Wysoko nad ziemić Graham Masterton Tengu Lauren_Kate_ _Fallen_2 _Tormen Terry Brooks Kapitan Hak William Shatner Tek War 06 TekPower |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] stworzeniem, które znalazł na pustkowiu wśród bagien, bez rodziny, bez jakiejkolwiek przyszłości. Tak bardzo się do niego przywiązała, zaufała mu. Christoffer stał się niemal jej bogiem i jasne było, że jest w nim zakochana. On nie odwzajemniał jej uczuć. Bardzo, bardzo ją lubił, ot i wszystko. Poza tym akurat w tym momencie jego życie przypominało jeden wielki chaos i nie mógł zaangażować się na poważnie. Lise - Merete nie poświęcił już więcej ani jednej myśli. Skończył z nią, był tak wstrząśnięty jej postępkiem, że całkiem wymazał ją z pamięci. Nie miał innego wyjścia, jeśli chciał zająć się kolejnymi problemami, i w pracy, i w życiu prywatnym. 138 Oskarżenie o usuwanie ciąży! Jakież to prostackie! Musiał składać zeznania na policji, ale bardzo prędko zrozumiano, że jest niewinny. Ale i tak ta sprawa to jakby gwózdz do trumny, kolejne obciążenie, które już do końca wyprowadziło go z równowagi. Miał świadomość, że chociaż oczyszczono go z zarzutów, jego sława nie była już tak nieskazitelna. Plotka rozprzestrzenia się szybciej od wiatru i być może nie wszyscy powtarzając ją wspomną o jego niewinności. Na to pewnie liczyła Lise - Merete. I on, który tak się już zadomowił w Lillehammer, zaczął rozważać inne możliwości. Chirurgów wszędzie brakowało, z pewnością mógł więc znalezć pracę w jakimkolwiek innym miejscu, ale zmiana pracy i zamieszkania jawiła mu się niczym niedostępna góra, na którą będzie musiał się wspinać. A na razie nie miał sił nawet o tym myśleć. Był tak irytująco przytomny, a jednocześnie tak wycieńczony, tak śmiertelnie zmęczony. A przecież musi spać, po prostu musi! W pawilonie zapadła cisza. Do Marit zajrzała właśnie nocna pielęgniarka i wycofała się do swego kącika. Marit słyszała, jak siostra wchodzi i wychodzi, ale nie miała sił otworzyć oczu, powieki miała ciężkie jak z ołowiu. Tak bardzo chciała żyć, być dobrą żoną dla Christoffera, który okazał jej tyle serca i ożenił się z nią. %7łe też on, ze wszech miar doskonały, chciał poślubić kogoś takiego jak ona, takie zero. I pomyśleć tylko, że była teraz jego żoną! Po bolesnym ucisku w piersiach poznała, że zle się z nią dzieje. Gdyby tylko miała dość sił na dalszą walkę! Ale od samej myśli o wysiłku zakręciło jej się w głowie. W uszach szumiało tak jak zawsze, gdy bliska była utraty przytomności. Może i lepiej, tak bardzo pragnęła zapaść w głęboki sen, czuła się taka zmęczona, tak strasznie zmęczona... Coś jednak jej w tym przeszkadzało, nie wiedziała co, ale lękliwie wydostała się spod władzy ogarniającego ją snu. Było coś... Bezwładne ciało odmówiło współpracy, nie chciało znów budzić się do życia, ale Marit dobyła najgłębszych rezerw i ostatkiem sił uniosła powieki. Przyszło jej to z tak ogromnym trudem, że aż zabrakło jej tchu. Pokój pogrążony był w półmroku. Płonęła jedynie mała lampka na nocnym stoliku. Ktoś stał w drzwiach. Wysoka postać, na pewno żadna z pielęgniarek. Anioł Zmierci? pomyślała Marit. A więc tak wygląda? Ale ja nie chcę... 139 Wytężyła wzrok. Jeszcze nie, błagała w duchu. Jeszcze nie, pozwól mi jeszcze choć raz ujrzeć Christoffera! Postać się zbliżyła. Marit szeroko otworzyła oczy. Czy Zmierć jest taka piękna? Nie mogła w to uwierzyć. Tak miło się do niej uśmiechała, odpłynął cały jej lęk. - Marit - powiedział cicho przybyły. - Uważam, że powinnaś żyć. Oszołomiona, nie mogła niczego zrozumieć. Co to miało znaczyć? Mężczyzna był ciemny niczym Anioł Zmierci, ubrany w czerń, ale jego słowa nie były posłaniem Zmierci. - Potrzebujemy cię, Marit - powiedział. - Jacy my ? - zapytała schrypniętym głosem. - Ludzie Lodu. Christoffer pochodzi z rodu Ludzi Lodu, wiesz o tym. Ty jesteś właściwą osobą i dla niego, i dla nas. On jeszcze tego nie rozumie, nie wie, jak ważna dla niego jesteś, ale ty i ja możemy się postarać, byś przeżyła. Chcesz tego? Ledwie dostrzegalnie skinęła głową. Przestraszyły ją te słowa, których sensu nie mogła zrozumieć. - Mogę ci pomóc - rzekł nadziemsko piękny mężczyzna - jeśli mi zaufasz i przestaniesz się bać. Jeszcze raz skinęła głową. Podszedł do łóżka i odchylił kołdrę, odsłaniając górną połowę ciała Marit. - Nie bój się - powtórzył. - Zaufaj mi, choć to, co zrobię, może wydać ci się nieprzyjemne. Przyłożył swe zdumiewająco ciemne dłonie do jej klatki piersiowej. Marit wiedziała, że głód sprawił, iż była płaska jak deska, ale nie zawsze tak było. Miała nadzieję, że on zrozumie. Dłonie dotknęły jej ciała i zaczęło się dziać coś niezwykłego, coś strasznego, czego miała nie zapomnieć do końca swoich dni. Poczuła ogromną siłę promieniującą z jego rąk w głąb tkanek. Niemal jak od Benedikte, tylko po stokroć potężniejszą. Z dłoni Benedikte biło przyjemne ciepło, dodając jej sił, a to, co działo się teraz, było wstrząsające. Zrozumiała, że mężczyzna prowadzi walkę. Toczy bój ze Zmiercią o jej życie. Tak, tak daleko już bowiem zaszła, że żaden człowiek nie mógł jej uratować. Ale kim wobec tego, jeśli nie człowiekiem, był on? 140 Dziwna moc, iskrząc, wlewała jej się w ciało, serce waliło jak oszalałe, płuca z trudem chwytały powietrze. Te fale wywoływały nieznośny ból, przyprawiały o nieludzkie cierpienie, ale choć próbowała krzyczeć, z jej ust nie wydobywał się żaden dzwięk. Mężczyzna wpatrywał się jej prosto w oczy, jego wzrok przytrzymywał ją oślepiającą, hipnotyczną siłą, ach, taki był piękny i tak przerażający zarazem. Krzyczała i łkała, ale nikt jej nie słyszał, bo jej głos był niemy, jakby on położył na nim swoją pieczęć. Nie mogła zrozumieć, w jaki sposób udaje jej się zachować przytomność, bo wszystko nagle stało się mgłą i nieznośnym bólem, słyszała, jak w jej ciele coś kurczy się i prostuje, krew buzuje w żyłach i tętni ogłuszająco, przed oczami latały jej czarne płaty, całe ciało bolało tak, jak gdyby zgniatano je między dwoma kamiennymi blokami. I nagle wszystko ustało. Wrócił spokój, zapadła cisza. Mężczyzna powoli odsunął ręce i nakrył ją kołdrą. Spod szat wyjął maleńką flaszeczkę. Wyciągnął korek i uniósłszy jej głowę, przyłożył buteleczkę do ust. Dotyk jego dłoni na karku wprawił ją w oszołomienie, ale posłusznie upiła parę kropel. - To pożywienie, jakiego w tej chwili potrzebujesz - rzekł łagodnie. Wyprostował się. - Witaj wśród Ludzi Lodu, Marit - powiedział, uśmiechając się ciepło. Szybko podszedł do drzwi i zniknął. Marit wycieńczona opadła na poduszki. Oddychała, ciężko dysząc, jakby wbiegła na wysoka [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||