Home Beverley Jo MalĹźeĹstwo z rozsÄ dku 01 MalĹźeĹstwo z rozsÄ dku William Shatner Tek War 01 Tek War Jack Vance Dying Earth 01 The Dying Earth Kurtz, Katherine Adept 01 The Adept Brian Daley Coramonde 01 The Doomfarers of Coramonde (v4.2) Bradbury_Ray_ _451_Fahrenheita Ray Bradbury 451 Fahrenheita GX 5 Latifa Ukradziona twarz Edgar R Burroughs Tarzan i klejnoty |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Wsparła brodę na dłoni i siedziała w milczeniu. Czu ła się zmęczona i rozbita. Całe zajście z markizem obu dziło w niej poczucie bezradności czy też bezbronności. Nie chciała Jacka Merlina w swoim domu, ale nie dla tego, że żywiła doń antypatię. Owszem, wiedziała, że po winna go znienawidzić po tym, co zaszło między nimi te go popołudnia. Tymczasem odkryła, że zaczyna lubić tego człowieka, i to zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Jack był zbyt atrakcyjny, a jego obecność zakłócała spokój ducha Thei. Powinien jak najszybciej wyjechać z Oakmantle. Jak tylko doktor skończy go badać, Thea zażąda, żeby markiz albo wracał do gospody „Pod Owcą i Królikiem", albo jechał prosto do Londynu. Niech się zabiera w diabły, wszystko jedno dokąd. Jack należał do ludzi, którzy pochwycą całą rękę, gdy dasz im palec, i wypadek na pewno nie osłabił w nim tej cechy. - Nic wielkiego - uspokajał doktor Theę, kiedy pół godziny później usiedli we dwoje w bibliotece. - Guz na głowie i płytka rana od strzały, poza tym żadnych obrażeń. Nie ma wstrząśnienia mózgu, wszystko w nor mie, o ile mogłem się zorientować. Pod pani troskliwą opieką w tydzień stanie na nogi. Thea patrzyła na doktora bez słowa. Nie pomyślała, że Jack może zaziębić się na deszczu. Niepotrzebnie czekała, zwlekała. Ale żeby miał teraz kurować się w jej domu, w dodatku w jej własnym łóżku! - On nie może tu zostać! - zawołała wzburzona. - Drogi doktorze Ryland, to nie przystoi! W domu nie mieszka nikt poza moją rodziną i panią Skeffington. Niech pan dopilnuje, żeby przeniósł się do gospody. Doktor Ryland dopił wino i odstawił kieliszek na stolik, po czym pokręcił głową. - Teraz nie wolno go przenosić, moja droga. Po pier wsze rana po strzale, po drugie głowa, po trzecie deszcz. Nie, wszystko to razem sprawia, że markiz musi pozo stać w łóżku i na razie nie ruszać się z Oakmantle. Prze nosiny mogłyby wpłynąć na pogorszenie jego stanu. - Co w takim razie robić? - Pozostawić go przez kilka dni w spokoju i obserwo wać, jak szybko wraca do zdrowia - odparł doktor. - Poza tym, czy powierzyłaby pani, droga panno Shaw, lorda Mer- lina opiece pani Prosper? Wie pani przecież, że ta kobieta ma dwie lewe ręce, niczego nie potrafi zrobić jak należy, na niczym się skupić. Zmarnowałaby biedaka w tydzień. Thea uśmiechnęła się niewesoło. Pani Prosper, osoba niezwykle prostacka, świetnie nadawała się na szynkar kę i wiedziała, jak sobie radzić z wiejskimi pijaczkami, ale to były wszystkie jej talenty. Nie miała za grosz cier pliwości i gotowała wręcz okropnie. Mimo wszystko Thea czuła się niezręcznie. Nie chciała okazać się niegościnna, ale nie mogła wytłu maczyć doktorowi Rylandowi, że jej opory wobec per spektywy zatrzymania Jacka w Oakmantle nie wypły wały ani z poczucia, co wypada, a co nie wypada, ani z obawy przed kosztami. Chodziło o samego Jacka i o to, jakie uczucia w niej wywoływał. - Poza tym - ciągnął doktor pogodnie, zbierając się do wyjścia - będzie pani miała do pomocy lokaja mar kiza, Hodgesa. Wydaje się bardzo poukładany. Jest na służbie u markiza od dziesięciu lat. - Ramiona mu za drgały jak od tłumionego śmiechu. - Do pioruna, czego on musiał się przez ten czas napatrzyć. Thea odprowadziła doktora do drzwi, odebrała od niego solenną obietnicę, że zajrzy następnego dnia, po czym poszła na górę zobaczyć, jak się miewa jej niepro szony i niechciany gość. Już podniosła dłoń, by za- pukać do drzwi, kiedy z sypialni doszły ją podniesione głosy. Zamarła i zaczęła nasłuchiwać. - I co myślisz o tym domu, Hodges? - rozległ się głos Jacka, rześki, jakby nie zdarzył się wypadek. - Ma lowniczo tu, co? Chyba zmienię zdanie na temat wsi. - Bardzo miłe miejsce, milordzie - przytaknął lokaj zgodnie. - Tak jak i sama panna Shaw - dodał Jack. - Te jej staroświeckie poglądy, ta cudaczna suknia, zupełnie jak z balu przebierańców! Thea spojrzała po sobie. Zrozumiałaby, że Jack mógł wziąć suknię ślubną za kostium, ale szary muślin? Zje- żyła się. - Wydaje się bardzo miłą i dobrze ułożoną damą - powiedział Hodges. Thea usłyszała przeciągłe ziewnięcie Jacka. - A jaka przy tym śliczna, chociaż z opowiadań Ber- tiego wnoszę, że sytuacja przedstawia się cokolwiek inaczej, niż to sobie wyobrażał mój ojciec. - W rzeczy samej, milordzie. - W głosie lokaja za [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||