Home
Krentz Jayne Ann Przygoda na Karaibach(1)
Lowcy_meteorow
Clifford D. Simak Over the River & Other Stories.
Anne McCaffrey Planet Pirates 1 Sasslnak
M315. (Duo) Anderson Caroline Romantyczny sć…siad
Smith Karen Rose Zarć™czynowy brylant
Brian Daley Coramonde 02 The Starfollowers of Coramonde v4.1 (htm)
Korecka Halina Gniazdo
Brian Daley Coramonde 01 The Doomfarers of Coramonde (v4.2)
140 Paul S. Kemp Rozdrośźa czasu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    głowę, jaki może być cel tego makabrycznego stosu. Teraz sprawa się całkowicie wyjaśniła. Oto
    bohaterski Cezar stanął przed ptakami jako największy myśliwy, najlepszy profesor i najmądrzejszy
    mąż stanu Mato Grosso. Do jego książki przybył w ten sposób nowy dział:  Doktor Cezar jako
    myśliwy . Tak to się fabrykuje wielkich podróżników.
    Przypomniała mi się teraz pewna scena sprzed kilkunastu lat, kiedy w gościnie u doktorowej X... w
    Kurytybie zauważyłem przerzucone poprzez poręcz salonowej kanapy dwie śliczne skóry jaguarów.
     Pan chyba poznaje te skóry?  pyta mnie uprzejma gospodyni.
     Jakże mogę poznać, wszak po raz pierwszy jestem w pani domu  odpowiadam zdumiony.
    Na to pani doktorowa bierze skóry z kanapy, wynosi do ogrodu, wiesza je na poziomej gałęzi
    rozłożystego drzewa i pytająco patrzy na mnie.
     No, a teraz nic panu te skóry nie mówią?
     Dalibóg, nic  odpowiadam w zażenowaniu.
    Wówczas doktorowa przynosi książkę jednego z najpopularniejszych polskich pisarzy podróżników
    i pokazuje tam wydrukowaną fotografię. Widzę oto przed sobą zgrabną sylwetkę myśliwego w
    bohaterskiej pozie, z ręką na karabinie, a za nim jako tło... oczy przecieram, sam sobie nie wierzę,
    ale nie ulega najmniejszej wątpliwości, stoi to samo rozłożyste drzewo, z tą samą poziomą gałęzią,
    a na niej te same dwie skóry zdjęte z salonowej kanapy. Pod fotografią napis:  Autor w sercu
    dżungli na tle zdobycznych trofeów , czy coś podobnego, dosłownie nie pamiętam.
     Dał pani w prezencie?  mruczę, aby coś powiedzieć.
     Ależ broń Boże! Te skóry leżały tutaj znacznie wcześniej, zanim on do nas zawitał.
    Tak się więc robi autoreklamę. Uczmy się żyć, panie Tadeuszu, uczmy się od Doktora Cezara i od
    owego autora.
    Ptaki, które w tej chwili leżą na stosie tworząc tło do snobistycznej fotografii, są to biedne urubu,
    czaple i jastrzębie, kury i kaczki, których setki można tutaj nabić nie tylko ze strzelby, ale po prostu
    uderzeniem kija w łeb. Bywają naprawdę takie momenty, kiedy się podchodzi do stada urubu na
    odległość trzech kroków, a one tkwią w miejscu nieruchome, z szeroko rozwartymi od gorąca
    skrzydłami, bez najmniejszego objawu strachu.
    Takie to właśnie najtrudniejsze trofea zebrał poczciwy nasz bohater Mato Grosso na cierpliwe
    klisze aparatu i powiezie je ze sobą dla żądnej wrażeń prasy wielkiego miasta. Najgrubszymi
    czcionkami umieści swoje nazwisko i swoje korkowe czako, i twarz zmarszczoną na wzór
    Mussoliniego.
    Biedny nasz skromny Joao namęczył się solidnie przy ściąganiu pomordowanych przez Tadeusza
    krokodyli. Zwalił je początkowo na kupę, a potem pozawieszał za ogony na drzewie. To utworzyło
    znowu odmienne a tak frapujące tło do nowej fotografii. Na tym tle stają teraz kolejno to Cezar, to
    Myśliwiec, wzajemnie się fotografując. A że obaj nie znają systemu aparatu Leica, więc za każdym
    prztyknięciem głośno czytają przepisy. Czy to nie może doprowadzić do wściekłości?
    Widmo jaguara
    Ognisko nasze wygląda makabrycznie i ponuro. Nad dogorywającymi głowniami tkwi z lekka
    pochylony, obłupany spory patyk, przenizany na wylot przez ćwiartkę klatki piersiowej jelenia.
    Zwieże jeszcze mięso kapie krwią, a przez jego szkarłat przeświecają białe żebra. Przypomina to
    ochłapy nie dokrojonych ludzkich ciał w prosektorium uniwersyteckim albo obrazki z ludożerczych
    powieści Mayne Reida.
    Przypalona pieczeń bez soli pachnie mdłym ścierwem i nosi romantyczną nazwę surasco. Nie
    brałem jeszcze udziału w ludożerczych festynach, jestem jednak głęboko przekonany, że panujący
    tam nastrój, łącznie z tym miłym zapachem, nie odbiega daleko od nastroju chwili, jaką
    przeżywam.
    Amatorzy mięsa powiadają, że surasco z jelenia pieczone na rożnie to delikates, jakich nie ma
    więcej na świecie. Rzecz to możliwa.
    Jestem bardzo, ale to bardzo głodny. Od trzech dni wiszą przy ogniu te ścierwa, a ja modlę się, aby
    wreszcie zgniły lub po prostu spaliły się na węgiel.
    Farynia, a dosłownie trociny, z których tak niedawno śmiałem się serdecznie, stała się teraz moim
    jedynym pożywieniem i jedynym przysmakiem. Prawdopodobnie wkrótce zacznę zjadać świece
    stearynowe, jak odkrywcy bieguna północnego.
    Chwała Bogu, poradziłem sobie jakoś z moskitierą i sypiam już niezle. Wszelaka mądrość w
    puszczy przychodzi stopniowo. Zanim się ją posiądzie, trzeba koniecznie spłacić pewien okup.
    Hamak myśliwski jest wnizany w trochę szerszy od niego muślinowy worek. Ten worek opada
    dwiema fałdami na metr poniżej dolnej linii hamaka. Obie fałdy mają tendencję do zamykania się w
    kierunku środkowym. Procedura układania się do snu wygląda w ten sposób, że po owinięciu nóg w
    koce, po ułożeniu poduszek ostatnią czynnością jest wychylenie ręki, by złączyć pod sobą fałdy
    moskitiery tak, ażeby jedna weszła w drugą. W ten sposób hamak zostaje idealnie odseparowany od
    świata zewnętrznego. Oczywiście należy przyjąć zasadę, że na wszelkie nasze sposoby  komary
    mają także swoje. I nie było wypadku, żeby kilka komarów nie wlazło do środka.
    Jak dotąd, nigdy jeszcze w życiu nie cierpiałem na reumatyzm. Teraz łamią mnie wszystkie kości, a
    zwłaszcza nie mogę zupełnie rozprostować palców. Dopomaga do tego arszenik, w którym przez
    cały dzień pracy moczę dłonie. Dokoła paznokci porobiły mi się rany i nie chcą się ani rusz zagoić.
     Panie Tadeuszu, bądzmy jednak ostrożni z tym arszenikiem  mówię którego dnia, a on na to
    jak na lato, odkłada nóż, bierze strzelbę i ginie od razu w krzakach. Mądry sobie, a z czym ja teraz
    pójdę?
    Komary nie znają miłosierdzia. Tadeuszowi ropieją już nogi i biedak wpada w rozstrój nerwowy,
    szaleje. Myśliwiec spogląda na nas jak na maminsynków. Pogardliwie wzrusza ramionami. Istotnie,
    on mniej jakoś cierpi. Sądzę, że powodem tego jest brud. Z reguły mało się myje i od czasu do
    czasu dostaje jakichś wysypek. Na przykład jako stali goście w jego stopach mieszkają bichosdepe
    (pchełki drążące). My z Tadeuszem jakoś ich unikamy, również unikamy przeklętych kleszczy,
    których tutaj jest zatrzęsienie. Wiszą na drzewach jak roje pszczół i za lekkim trąceniem spadają.
    Lekarski instynkt naprowadził mnie na doskonały wynalazek. Oto codziennie przed zachodem
    słońca szorujemy się z Tadeuszem piaskiem rzecznym aż do czerwoności skóry, następnie naciera-
    my się rozczynem kreoliny. Chociaż i tak po każdej kąpieli jeden drugiemu zdejmujemy z ciała
    kleszcze.
    Znowu ślady jaguara. Krążył dookoła hamaków, zaledwie parę metrów od ogniska. Myśliwiec,
    udając wielkiego znawcę, twierdzi, że to wciąż ten sam jaguar i że trzeba go koniecznie zabić, bo
    się zanadto rozzuchwala. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.