Home Historia literatury rosyjskiej cz. 3 Tribesmen of Gor John Norman Historia JćÂzyka Polskiego 0705. Celmer Michelle Fantazje w lustrze Armstrong, Lance Every Second Counts (2003) Anderson Poul Time Patrol Straśźnicy czasu Orr Leonard Tajemnice niesmiertelnych Montoya The Theology of Food ~ Eating the Eucharist Asimov Isaac 3. Fundacja Nieznany LA Banks Huntress 10 The Darkness |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] po Katrine West. Więzień rzucał się i szarpał na łóżku, aż poobijane wezgłowie uderzało rytmicznie o ścianę. Twarz mężczyzny wyglądała jak z obrazu Muncha: blada i wynędzniała, jakby nawiedzona, zapadnięte policzki i wybałuszone oczy. Coś w jego rysach czy w wyrazie twarzy wydawało się nienaturalne. Allan podszedł i wyciągnął mu knebel z ust. Mężczyzna zaryczał głośno, nie z bólu, gniewu, radości czy rozpaczy, ale usiłując się porozumieć. Był upośledzony umysłowo. Allan cofnął się, zamiast rozwiązać mężczyznę, jak przedtem zamierzał. Teraz zrozumiał. Widział, co się tu dzieje, i ogarnęła go zgroza. - Zostawcie Roberta w spokoju! - wrzasnęła Katrina West za jego plecami. Odwrócił się i zobaczył kobietę w kajdankach, przytrzymywaną przez Thomassona. - Kim jest ten człowiek? - zapytał. - I dlaczego jest związany? - Zostawcie go! - Powie mi pani, kto to jest? - Chcę adwokata! - Zamierzam go rozwiązać. - Zostawcie Roberta w spokoju! - Dlaczego? - To mój mąż! - Spojrzała wściekle na Allana. - Nie powiem nic więcej bez adwokata. - Gdzie jest Randy? - Nie wiem. - Czy to jest ojciec Randy'ego? - Chcę adwokata! Thomasson pokręcił głową i mocniej ścisnął Katrinę za ramię. - Nic nie wyciągniesz z tej baby. Całkiem jej odbiło. - Znam swoje prawa! - Allan! - zawołał Montoya z frontowej części domu. - Zabierz ją stad - powiedział Allan z niesmakiem. - Zadzwoń na ko-mendę. I do prokuratora. - Wskazał na łóżko. - Niech ktoś zabierze tego faceta. - Szybko przeczesał włosy ręką - Potrzebujemy więcej wsparcia. Musimy stad zacząć poszukiwania, zanim będzie za pózno. Czy ktoś za-wiadomił Pynchona? - Już tu jedzie - wyjaśnił Thomasson. - Nie wyjdziemy z tego domu, dopóki nie przeszukamy każdego centymetra. - Allan! - zawołał Montoya. - Idę! Przepchnął się obok Thomassona i Katriny West, wrócił do salonu. Montoya wyprowadził go przez kuchnię do garażu. - Zanim zrobi się zupełny pierdolnik, musisz to zobaczyć. Pamiętasz ten gadżet, który Dobrinin znalazł w garażu? - Aha. Wszedł za policjantem do środka. Wielkie wrota garażu wciąż były otwarte. Oba ambulanse już odjechały, chociaż Allan nie słyszał syren. Fotograf robił zdjęcia sznura, na którym wisiał Jimmy, i zakrwawionych piłek futbolowych. Na zewnątrz zebrał się pokazny tłum. - Zamknij drzwi - rozkazał Allan. Nieznany funkcjonariusz pospiesznie wykonał polecenie. - Patrz. - Montoya pokazał palcem. Na pękniętym stole warsztatowym pod ścianą leżały kawałki metalu: części maszyn, narzędzia i żelastwo, najwyrazniej wygrzebane w domu lub w okolicy. Na chropawym, niewykończonym drewnie walały się rozrzucone Zruby i nakrętki, sprężyny i podkładki, śrubokręty, ostrza pił i szczypce do cięcia drutu. - Jezu - powiedział Allan. - Spójrz na to. Wskazał niewielkie urządzenie ustawione na końcu stołu. Wyglądało jak sklecone głównie z kawałków starych zabawek, lecz natychmiast poznał, że to nie zabawka. Grozne ostrza, najwyrazniej ręcznie wycięte z resztek stalowej blachy, sterczały we wszystkich kierunkach. - On to zrobił? - Nie wiem. Co to jest? Allan powoli zbliżył się do warsztatu i dokładnie, bez dotykania obejrzał urządzenie. Zdumiony, pokręcił głową - Nie mogę uwierzyć. - Jak myślisz, co to jest? - Cofnij się. Rozejrzał się po garażu i jego wzrok padł na miotłę. Podniósł ją i trzymając na odwrót, za włosie, szturchnął zaokrąglonym końcem Kija w urzą-dzenie. Mechanizm podskoczył i kłapnął jak uruchomiona pułapka na myszy, ostrza z blachy stalowej zawirowały. Para solidniejszych ostrzy sekatora wyskoczyła do przodu na prymitywnym wysięgniku i dzgnęła po- wietrze. - Kurwa! - krzyknął Montoya i odskoczył. Allan zagapił się na nieruchome teraz urządzenie, zbyt oszołomiony, żeby odpowiedzieć. Meredith mówił, że Jorge, chłopiec z Brazylii, potrafił natychmiast określić zabójcze zastosowania dowolnego przedmiotu, ale doktor nic nie wspominał o zdolności konstruowania wyspecjalizowanych narzędzi śmierci, budowania skomplikowanych mechanicznych urządzeń zaprojektowanych specjalnie do zabijania. Zimny dreszcz przeszedł Allanowi po plecach. Widocznie doktor nic nie wiedział o takich zdolnościach. To było coś nowego. O czym jeszcze lekarz nie wiedział? Zadając sobie takie pytanie, czuł się nawet bardziej bezsilny, bezradny i nieudolny niż wcześniej, zanim odkryli tożsamość mordercy. Wciąż wpatrywał się w najeżony licznymi ostrzami mechanizm na końcu stołu. Metal lśnił. A jeśli Randy zbudował więcej takich przedmiotów? Jeśli zostawił je w najbliższej okolicy i teraz czekały jak bomby zegarowe, aż ktoś je uruchomi? Odepchnął od siebie tę myśl, próbował ją zignorować. Za dużo się działo, w zbyt szybkim tempie. Miał za wiele innych zmartwień na głowie, żeby się bawić w co by było gdyby". Ale myśl nie chciała odejść. Aupało go w głowie. - Kurwa - powtórzył Montoya. Z obawą podszedł do mechanizmu, ostrożnie dotknął jednego ostrza lufą pistoletu. Nic się nie stało. Policjant podniósł wzrok na Allana. - Ten dzieciak to zbudował? - Tak myślę. - Kim on jest? - zapytał Montoya. Allan pokręcił głową. - Nie wiem. Na chodniku przed komendą tłoczyli się reporterzy - lokalni, krajowi, z radia, telewizji i prasy. Dobrze ubrani mężczyzni i dobrze uczesane kobiety rywalizowali o najlepsze pozycje na dolnych stopniach, pozując przed kamerzystami. Oznakowane logogramami furgonetki z otwarty-mi drzwiami i podłączonymi zwojami kabli parkowały rzędem na jezdni Przed pierwszą w szeregu dwaj mundurowi kłócili się z grupką mężczyz eni turach, najwyrazniej usiłując im wytłumaczyć, że legitymacja prasowa nie unieważnia znaku Zakaz parkowania". Allan objechał cale zamieszanie i próbował się wśliznąć przez tylną bramę na policyjny parking, ale nawet tam czekało już trzech przedsiębiorczych reporterów. Pobiegli za jego samochodem, wprawnie naciskając guziki magnetofonów. Wysiadł z samochodu i w tej samej chwili reporterzy go dopadli. Jakim cudem tak szybko zdobyli informacje? Poruczniku Grant! Poruczniku Grant! Poruczniku Grant! Podniósł ręce, żeby ich uciszyć, i zamierzał już wygłosić standardowe oświadczenie: "Zawiadomimy państwa, gdy tylko ustalimy szczegóły", kiedy zobaczył Pynchona, który wypadł jak burza przez otwarte drzwi komisariatu. Grant! - ryknął. Przepraszam - powiedział Grant do reporterów. Przepchnął się obok nich i podszedł do Pynchona, który stał na chodniku; minę miał wściekłą. - Zamknij się pan i nic im nie mów - warknął, popychając Allana do drzwi komendy. - Nie zamierzałem nic mówić. - No więc gęba na kłódkę - ostrzegł kapitan. - Od tej chwili musimy bardzo uważać na każde słowo. Nieważne, jak to rozegramy, i tak skończy się kompromitacją całego departamentu. Nasz masowy morderca, nasz zabójca policjantów, nasz Szatan z Phoenix okazał się niedorozwiniętym dzieciakiem Chryste, czy pan wie, jakie prasa będzie miała używanie? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||