Home Fred Saberhagen Dracula 09 A Sharpness on the Neck Stoker, Bram L'enterrement Des Rats & Autres Nouvelles Rachel Morgan 4 A Fistfull of Charms Crespy Michel śÂowcy gśÂów (SZKLARSKI ALFRED SOBOWT_323R PRO) Chwila bez imienia. O poezji Krzystofa Kamila BaczyśÂskiego. ebook demo Narzeczeni mimo woli James Follett Earthsearch 01 Mindwarp Dorothy L.Sayers NieprzyjemnośÂć w klubie ''Bellona'' A titokzatos |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] powrócił, postanowił, że następne dwie noce sam będzie czuwał przy Lucy, a jeśli zajdzie potrzeba, przyśle po mnie. Po godzinie panna Lucy odzyskała świadomość. Była świeża i wesoła, jakby nigdy nic. Co to wszystko może znaczyć? Obawiam się, czy aby długotrwałe przebywanie wśród chorych umysłowo, nie padło mi na mózg. Dziennik Lucy Westenry 17 września Cztery spokojne dnie i noce. Ponownie czuję się silna. Jak gdybym dopiero co obudziła się z koszmarnego snu; patrzę na cudowne słońce i oddycham świeżym, porannym powietrzem. Z niejasnych wspomnień wyłaniają mi się godziny męczącego oczekiwania i strachu, godziny ciemności bez najmniejszego promyka nadziei oraz godziny powrotu do życia, gdy czułam się jak nurek, walczący z niesamowitym ciśnieniem wody. Odkąd czuwa przy mnie Van Helsing wszystkie złe sny gdzieś odeszły. Jakby ustał reszcie ten łoskot na szybach i zamilkł ów odległy głos - nadchodzący nie wiadomo skąd - i każący mi robić to, czego wcale nie pamiętam. Już nie boję się zasypiać. A nawet polubiłam czosnek. Codziennie nadchodzi paczka z Haarlemu. Dziś wieczorem profesor odjeżdża na jeden dzień do Amsterdamu. Opiekun już mi niepotrzebny. Czuję się tak dobrze, że spokojnie mogę być sama. Wczorajszej nocy Van Helsing dwa razy przysnął na swoim krzesełku i nic mi się nie stało, spałam sobie dalej, chociaż o szyby coś stukało. Może gałęzie, może nietoperz? Pall Mall Gazette, 18 września Wilk - uciekinier Niebezpieczna przygoda naszego reportera Thomas Bider, pracownik ogrodu zoologicznego, jest dozorcą w sektorze, w którym eksponowane są m. in. wilki. Mieszka w niskiej chatce, tuż za pawilonem słoni. Państwo Bider przyjęli mnie w porze tradycyjnej herbaty. Kiedy już sprzątnięto ze stołu, dozorca przypalił sobie fajeczkę i powiedział: - Teraz, mój panie, można pytać o wszystko, co pana interesuje. Przepraszam, że przed lunchem nie byłem zbyt rozmowny. Widzi pan, łaskawco, ja na przykład i wilkom i hienom daję najpierw pożreć, a dopiero potem z nimi konwersuję. - W jaki sposób, na Boga, pan to czyni? - zapytałem zaciekawiony, gdyż trudno mi było sobie wyobrazić dialog pomiędzy człowiekiem i dzikimi bestiami. - A wie pan, głaskam je po łbach, drapię za uszami, albo coś w tym rodzaju... Postępuję zupełnie jak z ludzmi. Zaraz od progu zarzucił mnie pan tysiącem pytań. To i nic dziwnego, że trochę na pana warczałem. Natomiast teraz, kiedy już pojadłem i popiłem, może mnie pan drapać za uchem i wypytywać, o co pan chce. Jeżeli się nie mylę, chodzi o tego wilka, co nam uciekł. - Nie myli się pan. Chodzi mi dokładnie o to, co pan, jako doświadczona i kompetentna osoba, myśli o ucieczce dzikiego zwierzęcia. - No, dobrze, jaśnie panie. Tego wilka nazwaliśmy Bójkarz. Pochodzi z Norwegii i zakupiliśmy go cztery lata temu. Zawsze zachowywał się spokojnie, był bardzo przyzwoitym podopiecznym, nigdy nam nie sprawiał kłopotu. Tym większe było nasze zaskoczenie, że uciekł właśnie Bójkarz. Powinien pan się orientować, że wilkom nie można udać więcej niż kobietom. Tak jakoś w dwie godziny po karmieniu zauważyłem, że z Bójkarzem coś nie tak. Był rozdrażniony. Ponieważ mam i inne obowiązki, więc poszedłem do małpiarni i tam akurat usłyszałem głośne warczenie, a następnie wycie wilków. Pobiegłem do nich. Bójkarz rzucał się na kratę i szarpał ją zębami. O tej porze bywa już tylko niewielu zwiedzających. Przy jego klatce stał tylko jeden człowiek - wysoki i bardzo chudy chłop, miał krzywy nos, posiwiałą brodę i, o dziwo, czerwone oczy. Od razu mi się łobuz nie spodobał, bo to pewnie on rozdrażnił moje wilczki, najbardziej irytując Bójkarza. Dłonią, wbitą w białą rękawiczkę, wskazał na zwierzęta i powiedział do mnie tak: - Panie dozorco, te wilki coś denerwuje. - Chyba pan - odpaliłem ze złością, bo nie znoszę takich mądrali. Chłop wcale się nie obraził, wyszczerzył tylko białe, ostre zębiska w bezczelnym uśmieszku i odparł: - Nie byłbym dla nich zbyt smaczną przekąską, proszę pana. - A to się pan mylisz - palnąłem prosto z mostu i dalej mu wyjaśniać, że takie wilki lubią po obiedzie schrupać jeszcze parę kości, by sobie oczyścić paszczę, a patrząc na takiego chudzielca pewnie nabierają apetytu... Dobrze mu powiedziałem, no nie? Zwierzęta, widząc, że tego gościa nie walę po pysku, uspokoiły się i pochowały po kątach, a Bójkarz, pan sobie wyobraża nadstawił ucho do podrapania. Wie bestia, że tak delikatnie jak ja nie pieści go nikt. Wtedy ten cholerny drab także wsadził swoją tykowatą łapę za kraty i dalej drapać wilka - chlubę królestwa Norwegii - po karku. - Ostrożnie! - zawołałem ostrzegawczo. - Bójkarz jest ostry! - Nie szkodzi! - uśmiechnął się chudzielec kpiąco. - Znam się na wilkach. Całkowicie mnie tym zastrzelił, proszę jaśnie pana, ponieważ człowiek, który także zajmuje się wilkami, nie może nie być moim przyjacielem. Uchyliłem zatem kapelusza i zapytałem już grzecznie: - Pan zapewne też pracuje w Zoo? - Nie, panie dozorco - odrzekł. - W Zoo nie, ale chowałem wilki dla własnej przyjemności - i sądzę, że ku ich także. Tak powiedział, ukłonił mi się, łaskawco, i odszedł. Stary cwaniak, Bójkarz, patrzył za nim, dopóki typ nie zniknął a zakrętem, potem zamruczał i polazł do kąta. Wieczorem, jak tylko wzeszedł księżyc, wilki, ma się rozumieć zaczęły wyć. Noc była spokojna, łaskawco, cicha, tylko gdzieś od strony Park Road jakiś człowiek nawoływał swojego psa. Ze dwa razy wyszedłem na obchód, by się przekonać, że wszystko jest - jak zwykle, u mnie, jaśnie panie łaskawco - w stuprocentowym, a nawet ponad, porządku. Nawet wilki już były spokojne i przestały wyć. Następny obchód zrobiłem - ja tak zawsze chodzę, łaskawco - o północy. Wtedy trzeba było widzieć moją gębę: wytrzeszczyłem gały, bo w klatce Bójkarza wyłamane zostało kilka prętów, a po zwierzęciu ani śladu. I tyle, jaśnie panie łaskawco. W tej sprawie więcej nic mi nie wiadomo. - Czy ktoś może zauważył Bójkarza po jego ucieczce? - W tym czasie, łaskawco, wracał z knajpy pewien ogrodnik. Podobno widział on dużego, siwego psa, jak przeskakuje żywopłot. Lecz nie przykładamy do jego świadectwa zbyt dużej wagi, ponieważ ogrodnik nikomu, nawet swojej starej, o tym nie wspomniał, a ze swoją relacją wyskoczył dopiero, kiedy rzecz cała przestała być tajemnicą, proszę łaskawcy. Chyba, ma się rozumieć, za dużo wypił. - Panie Bider, mógłby się pan pokusić o wyjaśnienie, dlaczego Bójkarz uciekł? - Myślę, że tak - odpowiedział z podejrzaną skromnością, drapiąc się w brodę. - Pewnie zapragnął wydostać się z klatki na wolność. - Nie mam ochoty na żarty, panie Bider - rzekłem surowo. Wiedząc jednak, jak rozwiązać mu język, dodałem łagodniej: - Powiedzmy, ze te pół funta, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||