Home
R757. Drew Jennifer Pora się żenić
Macomber Debbie Pora na ślub
62 Pora przypływu
Kindred of Arkadia 4 Fated Forgiveness Alanea Alder
Hard to Be a God Boris Strugatski
Potter Karen Dom nadziei
Anthony, Piers Cluster 5 Viscous Circle
Ancient Greek Nicomachean Ethics Aristotle
Sandemo_Margiti_40_ZśÂ‚oty_ptak
Rachel Morgan 4 A Fistfull of Charms
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Twarz Diany wstrząsnęła Wiktorem. Jak na starym obrazie. Nawet nie na portrecie - na ikonie.
    Dziwna nieruchomość rysów, i już nie wiesz - czy to zamysł mistrza czy bezradność rzezimieszka. Diana
    nie odpowiedziała. Milczała i mokrzak również patrzył na nią w milczeniu, i nie było w tym milczeniu
    żadnej niezręczności - oni po prostu byli razem, a Wiktor i wszyscy pozostali byli oddzielnie. Wiktorowi
    bardzo się to nie podobało.
    - Golem zapewne zaraz przyjdzie - powiedział głośno.
    - Tak - powiedziała Diana. - Proszę, niech pan usiądzie i zaczeka.
    Jej głos był zwyczajny i uśmiechała się do mokrzaka obojętnym uśmiechem. Wszystko było jak
    zwykle - Wiktor był z Dianą, a wszyscy pozostali byli osobno.
    - Proszę - wesoło powiedział Wiktor wskazując na fotel doktora R. Kwadrygi.
    Mokrzak usiadł, położył na kolanach obie dłonie w czarnych rękawiczkach. Wiktor nalał mu
    koniaku. Mokrzak wprawnym i niedbałym gestem wziął kieliszek, zakołysał nim jakby sprawdzając wagę i
    odstawił na stół.
    - Mam nadzieję, że pani nie zapomniała? - powiedział do Diany.
    - Tak - powiedziała Diana. - Tak. Zaraz przyniosę. Wiktorze, daj mi klucz do pokoju, za chwilę
    wrócę.
    Wzięła klucz i szybko poszła do wyjścia. Wiktor zapalił papierosa. Co z tobą przyjacielu,
    powiedział do siebie. Jakoś za dużo ci się zwiduje w ostatnich czasach. Jakiś taki przeczulony się zrobiłeś i
    nadwrażliwy... Zazdrosny. I niepotrzebnie. Ciebie to w ogóle nie dotyczy - ci wszyscy byli mężowie, te
    wszystkie dziwne znajomości... Diana - to Diana, a ty - to ty. Roscheper jest impotentem? Impotentem. I to
    ci powinno wystarczyć... Wiedział, że to wszystko nie jest takie proste, że już połknął truciznę, ale
    powiedział sobie - wystarczy. Na dzisiaj, na teraz, na chwilę - i udało mu się przekonać siebie, że naprawdę
    wystarczy.
    Naprzeciw siedział mokrzak nieruchomy i straszny jak manekin. Ciągnęło od niego wilgocią i
    jeszcze czymś jakby medycznym. Czy mogłem sobie wyobrazić, że będę kiedyś siedział z mokrzakiem w
    knajpie przy jednym stoliku? Jednak postęp, chłopcy, następuje powoli. Albo też my staliśmy się tacy
    wszystko - żerni i wreszcie do nas dotarło, że wszyscy ludzie są braćmi? Ludzkości, moja przyjaciółko,
    jestem z ciebie dumny... A czy pan, mój drogi, wydałby swoją córkę za mokrzaka?...
    - Nazywam się Baniew - przedstawił się Wiktor i zapytał. - Jak zdrowie tego... rannego? Tego,
    który wpadł w potrzask?
    Mokrzak szybko odwrócił ku niemu twarz. Patrzy jak z okopu, pomyślał Wiktor.
    - Zadowalająco - odpowiedział sucho mokrzak.
    - Na jego miejscu zawiadomiłbym policję.
    - To nie ma sensu - powiedział mokrzak.
    - A dlaczego? - zapytał Wiktor. - Niekoniecznie musi zgłaszać na miejscowej policji, można
    zwrócić się do okręgowej...
    - Nam to niepotrzebne. Wiktor wzruszył ramionami.
    - Każde przestępstwo, które pozostaje bezkarne, rodzi nowe przestępstwo.
    - Tak. Ale nas to nie interesuje.
    Przez chwilę obaj milczeli. Potem mokrzak powiedział:
    - Moje nazwisko - Zurtzmansor.
    - Słynne nazwisko - uprzejmie powiedział Wiktor. - Czy nie jest pan krewnym Pawła
    Zurtzmansora, tego socjologa?
    Mokrzak zmrużył oczy.
    - Nie nosimy nawet tego samego nazwiska - powiedział. - Powiedziano mi, Baniew, że jutro ma pan
    spotkanie w gimnazjum...
    Wiktor nie zdążył odpowiedzieć. Za jego plecami ktoś przesunął fotel i dziarski baryton powiedział:
    - Ano, zjeżdżaj stąd zarazo!
    Wiktor odwrócił się. Wznosił się nad nim grubowargi Flamenco Juventa, czy jak mu tam, słowem -
    bratanek. Wiktor patrzył na niego dłużej niż sekundę, ale to wystarczyło, żeby poczuł wyjątkową irytację.
    - Do kogo pan mówi, młody człowieku? - zainteresował się.
    - Do pańskiego przyjaciela - grzecznie wyjaśnił mu Flamenco Juventa i ponownie wrzasnął. - Do
    kogo mówię, ty mokra szmato!
    - Chwileczkę - powiedział Wiktor i wstał. Flamenco Juventa z uśmieszkiem patrzył na niego z góry.
    Taki młody Goliat w sportowej kurtce błyskającej niezliczonymi emblematami, nasz prosty, ojczysty
    sturmfuerer, opoka narodu z gumową pałką w tylnej kieszeni spodni, postrach prawicowców, lewicowców i
    umiarkowanych. Wiktor sięgnął ręką do jego krawata i zapytał z troską i zainteresowaniem  Co pan tu
    ma?". I kiedy młody Goliat automatycznie pochylił głowę, żeby zobaczyć co tam ma, Wiktor mocno złapał
    go za nos dużym i wskazującym palcem.  E!" - krzyknął młody Goliat kompletnie oszołomiony i spróbował
    się wyrwać, ale Wiktor go nie wypuścił i przez jakiś czas bardzo starannie, z lodowatą zawziętością zakręcał
    i obracał ten bezczelny, mocny nos przygadując  Następnym razem zachowuj się przyzwoicie, szczeniaku,
    bratanku, parszywy bojówkarzu, chamski sukinsynu..." Pozycja była wyjątkowo korzystna - młody Goliat
    rozpaczliwie wierzgał, ale między nimi stał fotel i młody Goliat pięściami ubijał powietrze, za to Wiktor
    miał dłuższe ręce i ciągle wykręcał, rozgniatał, obracał i wyciągał do
    chwili, kiedy nad głową przeleciała mu butelka. Wtedy obejrzał się - odsuwając stoliki i
    przewracając fotele pędziła na niego cała pięcioosobowa banda, dwóch w niej było wyjątkowo rosłych. Na
    mgnienie oka wszystko zastygło jak na fotografii - czarny Zurtzmansor spokojnie rozwalony w fotelu,
    Teddy w powietrzu - przeskakujący przez ladę baru, Diana z białym pakunkiem na środku sali - a na drugim
    planie w drzwiach straszliwa, wąsata twarz portiera, i tuż obok wściekłe pyski z rozwartymi paszczękami.
    Następnie skończyła się fotografia i zaczęło się kino. . .
    Pierwszego dryblasa Wiktor nadzwyczaj fartownie powalił ciosem w policzek. Ten przepadł i przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.