Home
Jules Verne 800 Leagues on the Amazon
verne_archipel_en_feu
Verne Juliusz Pieć tygodni w balonie
Dom na wzgórzu Caldwell Erskine
Travis S. Taylor Warp Speed
0997. Braun Jackie Najpić™kniejsza muzyka
Ashlynn Pearce Rough Edges
05 SMG III
Lovelace Merline Tajemnica medalionu
Hammerhead SMT Pulse Induction Metal Detector opt2
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wypiekibeaty.keep.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    O siódmej zbliżyliśmy się do lasu. Było jeszcze prawie zupełnie jasno.
     Czy zatrzymamy się tutaj?  zapytałem pana Wellsa.
     Nie  odparł.  O kilkaset kroków dalej znajduje się ładna polanka, gdzie nas niczyje
    oko nie dostrzeże. Tam urządzimy popas, a skoro się ściemni, udamy się do zatoki.
    Oczywiście zastosowałem się do rady pana Wellsa. Wysiedliśmy z breku i poszedliśmy
    pieszo. Las był tak gęsty, że ostatnie promienie zachodzącego słońca nie przedzierały się
    wcale po przez wysokie jodły, cyprysy i dęby. Ziemia, pokryta gęstym kobiercem traw,
    usiana była zeschłemi liśćmi. Ani śladu jakichkolwiek dróg lub ścieżek. Po upływie
    dziesięciu minut znalezliśmy się na polance. Do zachodu słońca mieliśmy jeszcze co najmniej
    godzinę czasu, mogliśmy więc odpocząć nieco po długiej i nużącej podróży. Woznica
    wyprzągł konie i puścił je na paszę, gdzie miały pozostać aż do naszego powrotu. Rozbiliśmy
    obóz u stóp wspaniałego cyprysu i zabraliśmy się do spożycia przywiezionych zapasów, głód
    bowiem zaczął nam dokuczać. Poczem zapaliliśmy fajki, oczekując upragnionej chwili
    zmroku. Niepokój pędził nas ku zatoce, lecz rozsądek nakazywał niecierpliwość. Dokoła
    panowała cisza zupełna. Nawet ptaki umilkły. Wieczór zapadał powoli. Zwieży wietrzyk
    lekko poruszał liścmi drzew. Wreszcie ściemniło się zupełnie.
    Spojrzałem na zegarek. Było w pół do dziewiątej.
     Czas na nas, panie Wells.
     Idzmy zatem!
    Wells poszedł naprzód. Ostrożnie posuwałem się za nim, a za mną John Hart i Nab
    Walker. Wśród mroków nocy mogliśmy z łatwością zgubić drogę, lecz szczęściem, Wells
    doskonałym był przewodnikiem. Wreszcie doszliśmy do skraju lasu. Przed nami rozciągało
    się piaszczyste wybrzeże, dochodzące do samej zatoki. Wszędzie pustka i cisza.
    Na znak dany przez Wellsa zbliżamy się powoli& Piasek skrzypi pod naszemi stopami&
    Jeszcze kilkaset kroków i jesteśmy na samym brzegu Erie&
    Nie widzimy nic& nic!& Miejsce, gdzie wczoraj jeszcze pan Wells widział  Grozę ,
    puste& A więc Król Przestrzeni opuścił już zatokę Black-Rock!&
    ROZDZIAA XII
    W zatoce Black-Rock.
    Wiemy, jak chętnie natura ludzka podlega złudzeniom. Tak małe mieliśmy szanse
    znalezienia  Grozy w zatoce Black-Rock, a jednak pod koniec dnia uwierzyliśmy
    najzupełniej w powodzenie.
    To też łatwo sobie wyobrazić nasz zawód, nawet rozpacz! Cała wyprawa na nic!
     Groza , prawdopodobnie, została już naprawiona i odpłynęła daleko. A jeżeli nawet
    znajduje się jeszcze na wodach Erie, odnalezć ją i pochwycić& nie w naszej leży mocy.
    Wobec Króla Przestrzeni jesteśmy bezsilni i bezradni!&
    Obaj z Wellsem staliśmy zgnębieni. John Hart i Nab Walker, niemniej rozczarowani,
    przechadzali się brzegiem zatoki, rozglądając się dokoła.
    A jednak zachowaliśmy wszelkie środki ostrożności. Obmyśliliśmy wszystko. Gdybyśmy
    ludzi widzianych przez pana Wellsa, zobaczyli na wybrzeżu, bylibyśmy wpadli na nich
    niespodziewanie i uwięzili& Gdyby zaś stali na pokładzie, czekalibyśmy aż wyjdą na brzeg i
    przecięlibyśmy im odwrót&
    Tymczasem  Grozy nie było już w zatoce! Milczeliśmy obaj i bez słów odczuwaliśmy
    wzajemnie swoją boleść& Powoli miejsce jej zajął gniew& Jakto, tyle trudów poszło na
    marne!& Niemoc nasza i bezradność doprowadzała nas do rozpaczy.
    Upłynęła godzina& Nie ruszaliśmy się z miejsca.
    Wzrok nasz błąkał się dokoła, usiłując przeniknąć ciemności& Czasem na powierzchni
    wody zamigotały jakieś blaski i gasły szybko, a z nim resztki nadziei!& Czasem znowu
    zdawało się nam, że dostrzegamy jakby sylwetkę zbliżającego się statku& to znowu wiry
    jakieś podnosiły wodę i znowu tonęły w głębinie& Lecz i te słabe wskazowki znikały po
    krótkiej chwili& była to więc chyba gra podnieconej wyobrazni& złudzenie zmysłów&
    Agenci zbliżyli się ku nam.
     Co słychać nowego?  zapytałem,  cień nadziei znowu się zbudził w mej duszy.
     Nic  odparł John Hart  obeszliśmy zatokę dokoła, lecz nigdzie nie zauważyliśmy
    nawet śladu materyałów o których wspominał pan Wells.
     Czekajmy jeszcze  zawyrokowałem, nie mogąc się zdecydować na powrót do lasu.
    Nagle uwagę naszą przykuło do siebie jakieś kołysanie się wody, rozchodzące się aż do
    podnóża skał.
     Co to jest? jakby plusk fali,  zauważył Wells.
     Istotnie  odpowiedziałem,  zniżając głos instynktowo. Co za przyczyna? Wiatr ustał
    zupełnie& Czy to wzburzenie wody tworzy się na jej powierzchni&
     & Czy też w głębinie  dokończył Wells, pochylając się ku ziemi, by lepiej usłyszeć.
    Można było myśleć, że to jakiś statek zbliża się do brzegu.
    W milczeniu, bez ruchu staraliśmy się przeniknąć ciemności, podczas, gdy fale jeziora
    rozbijały się o urwiste brzegi.
    Tymczasem John Hart i Nab Walker weszli na szczyt sąsiedniej skały. Ja zaś położyłem
    się prawie na ziemi, przyglądając się zjawisku, które nie zmniejszało się wcale& przeciwnie
    stawało się coraz wyrazniejsze& dostrzegałem nawet miarowe kołysanie się fali, podobne do
    tego jakie wywołuje obrót śruby.
     Niema już wątpliwości  oświadczył Wells, pochylając się ku mnie,  statek się zbliża&
     Tak  przyświadczyłem,  o ile to nie jest jakieś zwierzę z gatunku wielorybów lub haja
    żarłoczna.
     Nie, to statek z pewnością.
     Czy w tym samym miejscu widziałeś go pan wczoraj?
     Tak. Oba razy stał tutaj. Teraz przybija tam&
    Leżeliśmy prawie na brzegu, wpatrując się chciwie w poruszającą się niewyrazną masę.
    Posuwała się naprzód bardzo powoli i, prawdopodobnie, znajdowała się jeszcze dosyć daleko.
    Huk motoru zaledwie dawał się słyszeć.
    A więc, podobnie jak wczoraj  Groza spędzi noc w zatoce!& Dlaczego podniosła
    kotwicę, skoro wraca na to samo miejsce?& Czy jakieś nowe uszkodzenia nie pozwoliły jej
    popłynąć dalej?&
    Te i tym podobne pytania opanowały mój umysł, lecz nie miałem czasu na ich
    rozstrzygnięcie.
    Statek przybliżał się coraz więcej. Kapitan widocznie znał zatokę wybornie, nie zapalił
    bowiem żadnej latarni. Od czasu do czasu słychać było cichy stuk maszyny. Plusk stawał się
    coraz wyrazniejszy. Było jasnem, że statek za chwilę przybije do brzegu. Skały, wznoszące
    się nieco ponad powierzchnią jeziora tworzyły rodzaj naturalnego portu.
     Odejdzmy stąd  rzekł pan Wells,  biorąc mnie za ramię.
     Tak  odparłem  musimy się ukryć w zagłębieniach skał i czekać cierpliwie stosownej
    chwili& Tu mogliby nas dostrzedz.
     Idzmy więc.
    Nie było czasu do stracenia. Niewyrazna masa zbliżała się coraz więcej. Na pokładzie,
    lekko wystającym ponad poziom wody ukazały się sylwetki dwu ludzi.
    A więc naprawdę było ich tylko dwu?!&
    Wells, ja, John Hart i Nab Walker wszyscy ukryliśmy się wśród skał, czołgając się jak
    najciszej. Jeżeli ludzie z  Grozy wyjdą na brzeg, nie zobaczą nas z pewnością, my zaś
    będziemy ich widzieli dokładnie i postąpimy stosownie do okoliczności.
    Sądząc z krótkich, urywanych słów, które zamieniali ze sobą, nie wątpiliśmy już, że mają [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.