Home
Warren Murphy Destroyer 131 Wolf's Bane
0310. Graham Lynne śÂšlub w Petersburgu
GR478. Greene Jennifer Jak dobrze mieć‡ sć…siada
Anne McCaffrey Pern 04 Dragon Singer
Jayne Ann Krentz Szansa śźycia
210. Davis Suzannah Najpić™kniejszy prezent
MilośĄ JesenskĂ˝ & Robert LeśÂ›niakiewicz Tajemnica ksi晜źycowej jaskini
Coles R., The_Secular_Mind
Cox Connie Para prawie doskonaśÂ‚a
cywilizacja islamu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

     Pomóżcie mi wstać, proszę.
    Pomogliśmy.
    Morrolan wskazał kierunek i ruszyliśmy tam wolno i ostrożnie.
    Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że Loiosh nadal jest dziwnie milczący.
     Coś cię gryzie, stary?  spytałem.
     Po prostu chcę stąd wyjść. Najlepiej zaraz.
     Ja też.
    Głośno natomiast powiedziałem do Aliery:
     Rozpoznałaś go.
     Ty też.
     Czyżby?
     Owszem.
    Może i miała rację, choć było to pozbawione sensu. Na wszelki wypadek zde-
    cydowałem nie kontynuować tematu.
    Przed nami pojawiły się dwa posągi. Przeszliśmy między nimi i znalezliśmy
    się w sali tronowej bogów. Szliśmy dalej, starając się usilnie nie przyglądać mija-
    nym istotom.
    Po jakimś czasie Morrolan spytał:
     Co teraz?
    Zdziwiło mnie to, bo raczej nie pytał Aliery.
     Poczekaj  powiedziałem.  Coś mi właśnie przyszło do głowy. . .
     Co?
    Rozejrzałem się, dostrzegłem przechodzącego purpurata i zawołałem:
     Ty, czerwony, chodz no tu!
    Przyszedł grzecznie i uprzejmie.
    151
    Powiedziałem mu, o co chodzi. Skinął głową potakująco i spojrzał na mnie
    wzrokiem śniętej ryby. Po czym wykonał polecenie, czyli zaczął nas prowadzić,
    dostosowując tempo do naszego. I tak musieliśmy zrobić dwa przystanki, by Alie-
    ra odpoczęła. Na szczęście krótkie.
    W końcu dotarliśmy do tronu, na którym siedziała bogini trzymająca włócz-
    nię. Skórę miała marmurową, a oczy przypominały diamenty. Purpurat skłonił się
    nam nisko i odszedł.
     %7łyjący nie mają tu wstępu  oznajmiła bogini głosem przypominającym
    dzwięk dzwonków wietrznych.
    Przez chwilę panowała cisza, głównie dlatego że ja sądziłem, iż Morrolan się
    odezwie, a on pewnikiem czekał, aż ja to zrobię.
    W końcu odchrząknąłem i powiedziałem:
     Jestem Vladimir Taltos. To jest Morrolan, a to Aliera. Ty jesteś Kelchor?
     Tak.
    Do Morrolana dotarło. Sięgnął do kieszeni i podał jej płytkę z kości otrzymaną
    od kotów-centaurów. Obejrzała ją uważnie i powiedziała:
     Rozumiem. Dobrze więc: czego pragniecie?
    Dalszy ciąg rozmowy należał do Morrolana:
     Opuścić to miejsce.
     Jedynie martwi opuszczają to miejsce. A i oni z rzadka.
     A Zerika?
    Kelchor potrząsnęła głową.
     Mówiłam im, że to grozny precedens. Ale i tak nie ma nic wspólnego z wa-
    mi.
     Możesz zapewnić nam jedzenie i bezpieczne miejsce, by Aliera mogła od-
    zyskać siły?
     Mogę, ale to jest Kraina Umarłych. Tutaj nie odzyska sił.
     Nawet krótki sen by mi pomógł  wtrąciła Aliera.
     Ci, którzy tutaj zasną, nie obudzą się już jako żywi  wyjaśniła Kelchor.
     Nawet ludzie.
    I spojrzała na mnie w dziwny sposób.
     Nie szkodzi  odparłem.
    I nagle poczułem się bardzo zmęczony.
     Czy w takim razie możesz nam pomóc w jakikolwiek sposób?  pytanie
    Morrolana bardziej przypominało prośbę i w innych okolicznościach sprawiłoby
    mi to satysfakcję.
     Dotknij!  poleciła Kelchor, podsuwając Alierze włócznię, tak jak Mist
    podsunęła mi swoją.
    Aliera dotknęła grotu bez wahania.
    Poczułem, że przestała się na mnie wspierać.
    Kelchor uniosła włócznię, a Aliera powiedziała:
    152
     Dziękuję.
     Teraz idzcie!  poleciła Kelchor.
     Dokąd?  spytałem uprzejmie.
    Kelchor otworzyła usta, lecz nim zdołała coś powiedzieć, uprzedziła ją Aliera:
     Odszukać Kierona.
    Miałem zamiar jej powiedzieć, że ani mi się śni, ale doszedłem do wniosku,
    że coś jej się w końcu od życia należy, i nic nie powiedziałem. Tym bardziej że
    jak zaraz udowodniła, była w stanie poruszać się o własnych siłach.
    Fakt, nieco niepewnie, ale samodzielnie. Obaj z Morrolanem ukłoniliśmy się
    nisko Kelchor. Wydawała się tym rozbawiona.
    I poszliśmy w ślad za Aliera.
    Nim ją dogoniliśmy, znalazła jakiegoś purpurata i poleciła mu dzwięcznym
    głosem:
     Zaprowadz nas do Kierona.
    Przez moment miałem nadzieję, że ten nie wykona polecenia, ale tłumok jeden
    tylko ukłonił się uniżenie i zaczął pokazywać drogę.
    Rozdział piętnasty
    Było to zupełnie tak, jakbym usłyszał głos dziadka:
    "Teraz, Vladimir".
    Powiedzenie tego trwałoby zbyt długo, bo działać należało natychmiast. Sko-
    jarzenie przyszło pózniej, a zadziałałem natychmiast.
    Pękło.
    Teraz już nie miałem odwrotu. Ani czasu na żal. Wątpliwości stały się odległą
    abstrakcją. Wszystko skupiło się w tym miejscu i w tym czasie. A ja żyłem. I to
    w sposób, jakiego doświadczam jedynie w podobnych momentach. Uwolnienie
    i spełnienie, gdy daję nura w niewiadomą. . . a co najważniejsze: żadnego śla-
    du wątpliwości. Jeżeli miałem zostać zniszczony, to było już za pózno, by cokol-
    wiek na to poradzić. Wszystko, co zgromadziłem, czekając na ten moment, zostało
    uwolnione. Czułem, jak energia wypływa, zupełnie jakby ktoś wyjął korek z odpły-
    wu. Przez chwilę byłem zbyt zaskoczony, by wiedzieć lub też zastanawiać się, czy
    trafiłem we właściwy moment. Zmierć i szaleństwo albo sukces.
    Zaraz się przekonamy.
    Otworzyłem oczy.
    I ujrzałem czyste wariactwo.
    Nawet gdyby moje życie od tego zależało, nie byłbym w stanie powiedzieć,
    którędy szliśmy, aż w końcu znalezliśmy się w białym korytarzu, którym dotar-
    liśmy pierwotnie do sali tronowej bogów. Okazało się też, że odchodzi od niego
    inny korytarz, choć wcześniej żadnego nie zauważyłem. Szliśmy nim, a prowadził
    serią zakrętów i załamań, aż dotarliśmy do białego pokoju. Był zupełnie pusty, je-
    śli nie liczyć wielu świec i Kierona Zdobywcy.
    Stał plecami do wejścia, z głową pochyloną przed jedną ze świec. Nie wiem,
    co robił, ale odwrócił się, ledwie weszliśmy, i spojrzał na Alierę.
     Widzę, że stoisz o własnych siłach  ocenił.
     Stoję. A skoro już to potrafię, mogę wyjaśnić, jak dumna jestem, że pocho-
    dzę od kogoś, kto wyśmiewa się z rannych.
     Miło słyszeć, że jesteś dumna, Aliero e Kieron.
    154
    Wyprostowała się prawie że na baczność.
     Nie. . .
     Tylko sobie nie wyobrażaj, że możesz mnie pouczać  przerwał jej. 
    Nie zasłużyłaś na to prawo.
     Jesteś pewien? Znam cię aż za dobrze. A jeśli ty mnie nie rozpoznałeś, to
    tylko dlatego, że jesteś równie ślepy jak zawsze byłeś.
    Przyjrzał jej się uważnie, ale w jego twarzy nie drgnął ani jeden muskuł. A po-
    tem przeniósł spojrzenie na mnie i znów zrobiło mi się słabo. Ale też tego nie
    pokazałem.
     W takim razie co z nim?  spytał.
     On nie jest twoim problemem  odparła zdecydowanie.
    Pochyliłem się ku Morrolanowi i powiedziałem:
     Uwielbiam, jak o mnie mówią jako. . .
     Przymknij się, Vlad.
     Uprzejme chamstwo, nie Loiosh?
     Coś o tym wiem, szefie.
    Kieron spojrzał ponownie na Alierę i spytał:
     Jesteś pewna, że to nie moje zmartwienie?
     Tak.
    Zaczynałem poważnie żałować, że nie wiem, o co chodzi.
     Cóż, może w takim razie nie jest. Zechcesz usiąść?
     Nie zechcę.
     Czego w takim razie chcesz?
    Nadal jeszcze nie całkiem pewnie trzymała się na nogach, ale podeszła doń
    zdecydowanie. Stanęła o mniej niż sześć cali od niego i oświadczyła: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.