Home
John Norman Gor 17 Savages of Gor
17 Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i Testament Rycerza Jędrzeja
85 15 Klęska konwoju PQ 17
0997. Braun Jackie Najpiękniejsza muzyka
garth_nix_ _cykl_stare_królestwo_03_ _abhorsen
Agatha Christie Dom nad kanaśÂ‚em
01. Bretton Barbara Blaski i cienie Hollywood Tylko ty
Jack L. Chalker God inc 3 The Maze in the Mirror
Bray Libba Magiczny Krć…g 01 Mroczny Sekret
D. Virtue Dzieci Indygo. Opieka i Wsparcie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lily-lou.xlx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    użalaniem się nad sobą a wściekłym pragnieniem zemsty. Ktoś
    najwyrazniej usiłował odegrać się na Floydzie, zabijając jego psa.
    - Bez sensu - mruknął Qwilleran.
    - A teraz przeczytaj list do redakcji.
    Do Redakcji
    Piszę w imieniu komitetu zajmującego się organizowaniem
    obozów letnich dla uczniów szkoły średniej w Sawdust City. Dzięki
    naszej działalności uczniowie ostatnich klas co roku mają możliwość
    spędzić tydzień na łonie natury, by w ten sposób pogłębić wiedzę na
    temat ekologii, uczyć się samodzielności i działania w grupie.
    Tradycja ta istnieje w naszej szkole już od dwudziestu czterech lat.
    Przez cały ostatni rok uczniowie zbierali pieniądze na obóz,
    sprzedając ciasteczka, myjąc samochody, rąbiąc drwa i sprzątając
    garaże. Regularnie wpłacali oszczędności na konto w Spółdzielni
    Kredytowej Trevelyana i obserwowali, jak rosną odsetki - cenna
    lekcja zapobiegliwości i zarządzania finansami. W przyszłym tygodniu
    mieli spakować plecaki, ruszyć do lasu i rozbić namioty.
    Jak mamy im wytłumaczyć, że w tym roku obóz się nie odbędzie?
    Jak mamy wytłumaczyć, że nie mogą podjąć z banku zarobionej przez
    siebie sumy w wysokości 2234 dolarów i 43 centów?
    Elda Mayfus-Jones
    Komitet ds. Obozów Letnich
    Qwilleran skończył czytać i rzekł z irytacją:
    - A czemu pani Mayfus-Jones nie powie im, że wujek Floyd to
    wstrętny drań i że wydał ich dwa tysiące dwieście trzydzieści cztery
    dolary i czterdzieści trzy centy na nowe wagoniki do swojej kolekcji?
    - Strasznie dziś jesteś skwaszony - stwierdził Junior. -
    Pomyślałem sobie, że Fundacja K byłaby w stanie wesprzeć te
    dzieciaki, póki nie odzyskają swoich oszczędności.
    - Fundacja byłaby w stanie wysłać tę bandę bachorów na
    wycieczkę dookoła świata! - warknął Qwilleran. - Muszą tylko złożyć
    wniosek. Adres jest w książce telefonicznej pod K. To między J i L. -
    Qwilleran, nie kończąc kawy, skierował się do wyjścia.
    - Hej! - zawołał za nim Junior i dodał, szczerząc zęby: - Gdyby
    obóz doszedł do skutku, mógłbyś się z nimi zabrać. Tydzień w środku
    lasu w towarzystwie młodzieży szkolnej i miałbyś świetny materiał na
    felieton!
    Qwilleran wyszedł wściekły. Kiedy mijał pokój naczelnego,
    Riker przywołał go ruchem głowy.
    - Właśnie rozmawiałem z Brodiem. Jak to możliwe, że jeszcze
    nie złapali tego gościa? Przecież tamtych oszustów z Florydy bardzo
    szybko udało im się ująć, a to byli profesjonaliści! Floyd to przecież
    drobna płotka, prowincjonalny kombinator. Czemu go jeszcze nie
    znalezli?
    - Nigdy go nie znajdą.
    - Dlaczego tak sądzisz? Wiesz o czymś, o czym my nie wiemy?
    Qwilleran wzruszył ramionami.
    - Nie, po prostu tak coś czuję.
    Gdyby wspomniał, jaki udział w stworzeniu tego przeczucia
    miał Koko, skończyłoby się kłótnią. Zdaniem Rikera Qwilleran zbyt
    dosłownie traktował abstrakcyjne kocie komunikaty.
    - Poświęcacie tej sprawie sporo miejsca.
    - Robimy wszystko, co w naszej mocy, by podtrzymać oburzenie
    opinii społecznej, zmobilizować organy ścigania i zmusić komisję
    finansową do podjęcia zdecydowanych działań. Największe gazety w
    całym stanie podchwyciły temat, ale to my jesteśmy pierwsi. Roger
    dostał zadanie specjalne: ma trzymać rękę na pulsie i jeśli tylko coś
    się wydarzy, natychmiast dajemy materiał. A tak w ogóle... Dokąd się
    teraz wybierasz?
    - Do domu.
    - Jak idzie budowa?
    - Powoli. I to mnie martwi. Polly strasznie się przejmuje. Za
    bardzo, zupełnie niepotrzebnie. Obawiam się, że jest na prostej drodze
    do załamania nerwowego.
    Arch pokiwał głową ze zrozumieniem.
    - Siedzi przykuta do biurka, nigdzie nie wychodzi. Nie udało mi
    się jej namówić nawet na podglądanie dzikiego ptactwa.
    - Zabierasz ją na dzisiejszy mecz?
    - %7łartujesz? Nie ma szans!
    Pogawędka z przyjacielem nieco podniosła Qwillerana na duchu,
    kilkumilowy spacer zaś - Qwilleran wybrał dłuższą drogę do domu -
    pomógł do reszty przepędzić ponury nastrój. Mijając zakład Johna
    Bushlanda, zauważył, że jego van stoi na parkingu, znak, że fotograf
    albo właśnie robi zdjęcia, albo siedzi w ciemni.
    Bushy niedawno przeniósł się do Sawdust z Lockmaster i
    wszystko wskazywało na to, że dobrze mu się powodzi. Van był
    nowy, a wystrój wnętrza z pewnością dziełem profesjonalisty. Na
    ścianach w hallu wisiały oprawione w ramki fotografie autorstwa
    Bushy'ego z wielokrotnie nagradzanego cyklu szkockiego. Przy
    wejściu siedziała nawet recepcjonistka, bynajmniej nieszpetna. Była
    zajęta pracą, wypisywała faktury i odbierała telefony, nie zmieniało to
    jednak faktu, że jednocześnie dobrze komponowała się z wnętrzem.
    - Zdaje się, że interes kwitnie - zauważył Qwilleran.
    - Noo, nie narzekam na brak zajęć: fotografia portretowa w
    środy i soboty (tylko po wcześniejszym umówieniu się), przez resztę
    tygodnia reklamy i zlecenia do gazety.
    - Czy zdjęcie Trevelyana, które umieścili na pierwszej stronie, to
    przypadkiem nie to samo, które wisi w banku? Trzeba przyznać, że
    wygląda na nim lepiej niż w rzeczywistości!
    - No nie? Jeśli policja poszukuje go na podstawie tego zdjęcia,
    nigdy w życiu go nie znajdą! Robiłem zdjęcia jego kolekcji do
    czasopisma hobbystycznego i redaktor zażyczył sobie portretu Floyda.
    Najpierw próbowałem zrobić coś nieupozowanego, ale wyszedł jak
    Godzilla w wesołym miasteczku, więc kazałem mu włożyć koszulę i
    krawat i stawić się u mnie. Przyszedł ze swoją sekretarką. Zwietna
    laska, ale myślałem, że oszaleję, bo ciągle się wtrącała, gadała, że a to
    ma skręcić głowę w tę, a to brodę w tamtą, a to spojrzeć bardziej w
    bok. W końcu powiedziałem, żeby poczekała przy wejściu i nie
    przeszkadzała mi w pracy. Jej szef nie był zachwycony, ale udało mi
    się zrobić dobre zdjęcie.
    - Interesujące boczne światło - stwierdził Qwilleran. - Idziesz
    dzisiaj na miecz?
    - A powinienem? - spytał Bushy, jako nowy mieszkaniec Pickax
    jeszcze niezorientowany w tradycji lokalnej.
    - To najważniejsze wydarzenie sportowe roku! - Qwilleran
    nawet nie mrugnął okiem. - Wez ze sobą recepcjonistkę.
    Mecz softbolu drużyn amatorskich odbywał się raz do roku. Drużyny
    nazywały się Kaczki i Nerki i składały się, odpowiednio, z
    pracowników redakcji i personelu szpitalnego. W porównaniu z
    meczami ligowymi ich wyczyny sportowe były raczej komiczne, a na
    widowni zasiadali jedynie członkowie rodzin i koledzy z pracy, ale
    wszyscy zawsze świetnie się bawili. Qwilleran nie miał najmniejszej
    ochoty iść samemu, wiedział jednak, że na trybunie na pewno nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.