Home
09.Carson Aimee Wszystko po raz pierwszy
McReynolds_Glenna_Ten_przeklety_Carson
LE Modesitt Timegods 02 Timediver's Dawn
Wignall Kevin Na kogo wypadnie
Jane Yolen Briar Rose
Agatha Christie Dom nad kanaśÂ‚em
185 James Susanne Biznesmen bez serca
Christie Agatha Tajemnica Sittaford
Jennifer Armintrout Blood Ties 2 Blood Ties The Possession
Arthur Conan Doyle The History of Spiritualism II
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katafel.pev.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    gdzie jest zbiornik retencyjny, prosto w dół i do tylu, tylko bez
    wygłupów.
    Ukląkł przy drzwiach frontowych, aby otworzyć
    drzwiczki dla psa, potem położył dłonie na łbie zwierzęcia i
    podrapał go za uszami.
    - Leż w dzień, pij w nocy i śpij na swoim posłaniu, a jeśli
    poobgryzasz meble, będziesz miał ze mną do czynienia.
    Rozumiesz?
    Pies zaskomlał i podniósł pysk.
    - Nie martw się, Mancos. Wszystko jedno w jaki sposób,
    ale sprawię, że ona wróci tu, gdzie jest jej dom - powiedział i
    schował nóż. - A jeśli Turek będzie stawiał opór, wyrwę mu
    serce z gardła, obiecuję ci to.
    Zaraz, zaraz, pomyślała Kristine, starając się
    przezwyciężyć zamęt w głowie. Najpierw siedziałaś w pokoju,
    w domu, potem ktoś przerzucił cię przez ramię i pustka...
    warkot samolotu, kolejna pustka... i znowu samolot, tym
    razem lot, trwający znacznie dłużej. Teraz jakieś dziwne
    miejsce. Gdyby była mniej skołowana, zapach tego miejsca
    przeraziłby ją. Ciemne pomieszczenie, w którym się
    znajdowała, nie miało okien i cuchnęło rozkładającą się rybą.
    Betonowa podłoga była mokra i śliska od czegoś, czego
    Kristine nawet nie miała ochoty identyfikować. Panujące
    ciemności oszczędziły jej przynajmniej pewnych widoków.
    Głosy z zewnątrz przebijały się do jej umysłu łatwiej niż jej
    własne myśli. Próbowała rozróżnić dzwięki. Potrafiła czytać i
    pisać po chińsku, trochę po tybetańsku, nieco mniej po
    nepalsku i rozumiała też trochę język mówiony. Głosy, które
    ją otaczały, upewniły ją, że jest gdzieś w Azji, gdzieś na
    wybrzeżu, na co wskazywałby zapach ryb. Wstępnie
    wyeliminowała więc Tybet i Nepal.
    Wspaniale, zawsze lubiła podróże, ale z reguły zwiedzała
    więcej niż tym razem. Podniósłszy się na drżących nogach,
    próbowała ocenić swoją sytuację i zbadać otoczenie. Z tym
    ostatnim nie miała problemu. Zapach mówił sam za siebie.
    Nikt przy zdrowych zmysłach nie ciągnąłby jej przez pół
    świata, aby ją zabić. Oczywiście nie miała podstaw, aby
    sądzić, że porywacze są przy zdrowych zmysłach, ale z
    konieczności przyjęła takie założenie. Inaczej pozostałaby jej
    jedynie czarna rozpacz. Musieli podać jej środki odurzające,
    bo jak w przeciwnym razie wytłumaczyć te straszne luki w
    pamięci, powodujące panikę, której za wszelką cenę chciała
    uniknąć. W domu potrafiła wypić piwo lub dwa, czy też
    kieliszek wina. ale już coś mocniejszego zwalało ją z nóg, a co
    dopiero narkotyki
    Za sytuację w jakiej się znalazła, mogła winić tylko Kita
    Carsona, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. To przez
    niego i jego Kandżur popadła w te wszystkie tarapaty, chociaż
    nie wiedziała dokładnie dlaczego. Shepherd i Stein zabrali
    cenne zbiory, o co więc chodziło?
    - W porządku - szepnęła i gdy odkryła, że słuchanie
    własnego głosu sprawia jej przyjemność, wyszeptała jeszcze
    kilka słów.
    - Chcą mieć Kandżur, nie mnie, i niech no tylko ten facet
    z szerokimi barami zapyta, co wiem, a powiem mu wszystko.
    Zdobędę dla niego nawet wydrukowane zaproszenie do
    Muzeum Historii Naturalnej w Los Angeles.
    Zamknęła oczy i zmusiła się do myślenia, czego efektem
    był szyfr ZIP, którego używała setki razy w ciągu ostatnich
    kilku dni.
    - Dziewięć, zero, zero, zero, siedem. Zadzwonię do Lois
    osobiście, po czym oddam mu słuchawkę, niech rozmawia z
    ekspertem, a nie z nikomu nieznanym naukowcem z jakiegoś
    zachodniego uniwersytetu...
    Niech cię diabli wezmą, Kit.
    Przesunęła się wzdłuż ściany, mając nadzieję, że trafi na
    nie zamknięte drzwi. A może znajdzie jeszcze samochód z
    kluczykami w stacyjce, z mapą na przednim siedzeniu i w
    dodatku bilet na samolot, którym mogłaby odlecieć
    gdziekolwiek, i jedzenie, coś lekkiego i nietłustego.
    Lista życzeń stawała się coraz dłuższa, aż wreszcie
    Kristine wyobraziła sobie, że siedzi w hotelu Ritz Carlton,
    zanurzona w pachnącej kąpieli, a obsługa mówiąca po
    angielsku z amerykańskim akcentem spełnia wszystkie jej
    polecenia.
    Grzechocący dzwięk gwałtownie przywrócił ją do
    rzeczywistości. Drzwi, których nie mogła znalezć, otworzyły
    się, skrzypiąc zardzewiałymi zawiasami. Do pomieszczenia, w
    którym siedziała, wdarła się smuga światła. Stojąc blisko
    ściany, wyżłobiła w niej palcami rowki i wydała zupełnie
    niekobiecy okrzyk przerażenia. Stał przed nią mężczyzna,
    który włamał się do jej domu, którego twarz widziała w
    przebłyskach świadomości. Miał ogromne ręce, długie,
    muskularne nogi i ogromną klatkę piersiową. Za skarby nie
    mogła sobie wyobrazić, dlaczego chciał zdobyć warkocz Kita
    i przytroczyć do pasa jako trofeum.
    - To ja jestem tym Turkiem - powiedział i dziki uśmiech
    rozjaśnił jego twarz nieokreślonego pochodzenia.
    Ilu jeszcze takich kulturowych mieszańców porusza się po
    płaskowyżu tybetańskim, zastanawiała się Kristine.
    - A ty jesteś moja.
    Zwietnie, pomyślała, po prostu znakomicie. Do diabła z
    tobą, Kit. Straciłam rachubę czasu i nie wiem, kiedy mnie
    porwano, ale jeśli ty nie jesteś przynajmniej w połowie drogi,
    aby mnie stąd wyrwać, to mogę znalezć się w sytuacji bez
    wyjścia.
    Kit zgrabnie zeskoczył z grzbietu klaczy i puścił lejce.
    Przebył Ocean Spokojny i prawie drugie tyle drogi w cztery
    dni, zapuszczając się w głąb zakazanego lądu, byle bliżej
    obozowiska Turka. Jego własny dom stał trzysta kilometrów
    na południe, za rzeką Tsangpo i ścianą Himalajów. Nie
    pojechał tam. Przybył prosto tu, po Kristine i po głowę Turka.
    Już od Szanghaju był na ich tropie, ale ciągle wymykali mu
    się z rąk, a poza tym od chwili przekroczenia granicy Chin
    ścigały go władze. Teraz nie mogły go już dosięgnąć. Był w
    Tybecie, w cieniu gór, gdzie panowała cisza i pustka, a ziemia
    pozostała nie zmieniona przez człowieka.
    Zwiatło w odcieniach różu i błękitu igrało po okolicy,
    kładąc się purpurą i czerniona dnie kanionów. Ziemia mieniła
    się barwami: czerwienią, szarościami z domieszką ochry,
    brązami.
    Usiadł na brzegu urwiska, czekając, zachwycony
    fascynującą grą świateł i smagany podmuchami nie ustającego
    wiatru. Stojący za nim koń parsknął i odrzucił głowę.
    Poruszyły się dzwonki uprzęży i powietrze wypełniła muzyka,
    przerywając absolutną ciszę panującą na obszarze od gór aż po
    północny horyzont. Sekundy zmieniały się w minuty, minuty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.