Home Fraser Anne Medical Duo 481 Druga Ĺźona 1057. DUO Celmer Michelle Erotyczne fajerwerki M315. (Duo) Anderson Caroline Romantyczny sÄ siad DUO Mayo Margaret Prezent na Gwiazdke Boswell Barbara Miłoć w programie telewizyjnym(1) Leigh Lora Twelve Quickies of Christmas 03 Heather's gift Glen Cook Garrett 03 Cold Copper Tears Bourdais Gildas UFO 50 Tajemniczych Lat Jack L. Chalker God inc 3 The Maze in the Mirror Jeff Lindsay#Demony dobrego Dextera |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Dziesięć miesięcy, trzy dni i sześć godzin - wyliczył, jakby podawał czas trwania kampanii wojennej. - Uznałem, \e jedno tego typu doświadczenie wystarczy w zupełności. Postanowiłem, \e nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu - zakończył z chmurną miną. O ile precyzyjna wyliczanka rozbawiła Jaz, o tyle ostatnia uwaga do reszty popsuła jej nastrój. Z całą pewnością nic dotyczyła zatrudniania słu\by. Stanowiła ostrze\enie, \eby nic robiła sobie zbyt wielkich nadziei. Nic mógł jaśniej wyrazić awersji do instytucji mał\eństwa. Chocia\ do tej pory Jaz nic śmiała nawet marzyć, \e ktoś taki jak Beau Garrett poprosi ją o rękę, poczuła w sercu ukłucie rozczarowania. Na szczęście gospodarz, zajęty wykładaniem potrawy na talerze, nie dostrzegł smutku w jej oczach. Jaz stała bezczynnie z boku. Stół był ju\ nakryty, sztućce rozło\one, nic więcej nie pozostało do zrobienia. Zadzwonił telefon. Beau, zniecierpliwiony, poprosił, \eby odebrała. Przeszkodzono mu w najmniej odpowiednim momencie. Jaz stała w miejscu z niepewną miną. Postawił ją w niezręcznej sytuacji. Gdyby telefonowała bliska przyjaciółka Beau, nic wiedziałaby, jak usprawiedliwić swoją obecność w jego domu. Usłyszała drugi dzwonek, trzeci i czwarty, ale brakowało jej odwagi, by spełnić prośbę gospodarza. Ponaglił ją niecierpliwie, nie ukrywając irytacji, \e tak długo zwleka. Podniosła słuchawkę bez dalszego ociągania. Je\eli jemu nic przeszkadzało, \e rozmówca usłyszy kobiecy głos, jej tym bardziej. - Słucham?! - zawołała. Odpowiedziała jej cisza. - Halo! - powtórzyła raz i drugi. Znowu nic. Słyszała tylko czyjś oddech, a potem trzaśniecie odkładanej słuchawki. Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz. Straszliwe podejrzenie odebrało jej spokój do reszty. - Kto to? - zapytał Beau. - Ju\ nikt. Najprawdopodobniej pomyłka - odrzekła tak spokojnie, jak potrafiła. Była pewna, \e rozmówca nie pomylił numerów, tylko zastał przy aparacie niewłaściwą osobę. Natychmiast skojarzyła niemego rozmówcę z bezimiennym nadawcą obrazliwych listów. Nie ulegało wątpliwości, \e dobrze znał Beau i nie darzył sympatią Jaz. Nikt inny nie miał powodów, by ukrywać przed nią swoją to\samość. ROZDZIAA TRZYNASTY Kiedy Jaz uświadomiła sobie, \e odebrała telefon od wroga, poczuła, \e traci grunt pod nogami. Krew odpłynęła z jej twarzy, kolana zaczęty dr\eć. Beau spostrzegł, \e zasłabła. Zareagował natychmiast. Cisnął nieopró\nioną jeszcze brytfankę na suszarkę do naczyń i pospieszył z pomocą. Posadził Jaz na krześle. Pochylił jej tułów do przodu, \eby krew napłynęła do głowy. Ukląkł obok i podtrzymywał dotąd, a\ odzyskała świadomość. Wyprostowała się, gdy tylko wróciły jej siły. - Co ci jest? - zapytał Beau z troską. - Sama nie wiem. Nagle zrobiło mi się słabo. - Po odebraniu telefonu. - Ktoś wybrał niewłaściwy numer - obstawała przy swoim. - Pierwszy raz w \yciu widziałem, \eby człowiek pobladł jak ściana z powodu zwykłej pomyłki - nie ustępował. - Powiedz, usłyszałaś coś przykrego? Naubli\ano ci? - nalegał. Obserwował Jaz zwę\onymi w szparki oczami. Jaz gorączkowo poszukiwała sposobu, \eby odwrócić jego uwagę. Popatrzyła znacząco na brytfankę na suszarce do naczyń. - Obiad stygnie. - Do diabła zjedzeniem! - krzyknął rozdra\niony. - O mało nie zemdlałaś. Coś przede mną ukrywasz. Je\eli myślisz, \e zasiądę do stołu, zanim opowiesz, co cię spotkało, to jesteś w błędzie. - Wielka szkoda. Prawdopodobnie zasłabłam z głodu - skłamała, chocia\ nie była pewna, czy byłaby w stanie cokolwiek przełknąć. Nadal strzegła swej tajemnicy. Gdyby wyznała, co ją dręczy, Beau zmusiłby ją do odtworzenia najdrobniejszych szczegółów. W końcu doszedłby do tego samego wniosku co ona: \e to ich przyjazń wywołała lawinę anonimowych listów, zakończoną głuchym telefonem. Zbyt słabo go znała, \eby przewidzieć, co zrobi, gdy pozna prawdę. Beau posłał jej grozne spojrzenie. Patrzył jej w oczy przez kilka długich, pełnych napięcia sekund. W końcu dał za wygraną: - Dobrze, nakarmię cię, ale potem ju\ nie unikniesz odpowiedzi. Prawdziwej - dodał po chwili przerwy ostrzegawczym tonem, jakby znał jej zamiary. Jaz ani przez chwilę nie wątpiła, \e Beau zaraz po obiedzie przystąpi do wymuszania zeznań. Dobrze, \e przynajmniej dał jej nieco czasu na wymyślenie wiarygodnej opowieści. Sprawy anonimowych listów nadal nie zamierzała poruszać. Przynajmniej nie w jego obecności, aczkolwiek dopuszczała mo\liwość zawierzenia swych trosk innej zaprzyjaznionej osobie. Przez następne pół godziny prowadziła niezobowiązującą konwersację o niczym. Robiła, co mogła, \eby uwierzył, \e chwilowe załamanie minęło bez śladu. Kosztowało ją to wiele wysiłku. Gospodarz przez cały czas nie spuszczał z niej oka. Jaz wmuszała w siebie jedzenie, którego smaku w ogóle nie czuła. Obawiała się, \e zaraz dostanie mdłości. Wreszcie Beau wstał. Odsunął na bok nieopró\nione talerze. - Jeszcze nie skończyliśmy - zaprotestowała. - Widocznie niespecjalnie nam smakowało - uciął. Posłał jej drwiący uśmieszek. - Zwlekanie nic ci nie da. Muszę wiedzieć, jaka przykrość cię spotkała - dodał ju\ łagodniej. Ciepły ton jego głosu zupełnie rozbroił Jaz. Długo powstrzymywane łzy popłynęły nieprzerwanym strumieniem. Beau podbiegł do niej, podniósł ją z krzesła i utulił w ramionach. Oparła głowę o mocną pierś, objęła go w talii i płakała bez końca jak skrzywdzone dziecko. Beau gładził ją po włosach, szeptał do ucha słowa pocieszenia. W końcu płacz ustał, łzy obeschły. Jaz stała jeszcze cicho, wtulona w ukochanego mę\czyznę. Z przyjemnością korzystała z chwili względnego spokoju, \eby zebrać myśli. Niestety przeminęła zbyt szybko. Beau bezbłędnie odgadł jej intencje. - Nie kombinuj, Jaz. Słyszę, jak pracują trybiki w twoim mózgu. Lepiej powiedz prawdę. Wiedziała, \e nie ustąpi. Nagle zaświtała jej myśl, \e być mo\e niesłusznie przypisywała głuchy telefon anonimowemu oszczercy. Je\eli dwie osoby z ró\nych powodów ukrywały to\samość, przedstawiłaby Beau zafałszowany obraz sytuacji. Uspokoiwszy w ten sposób sumienie, zdecydowała skierować rozmowę na bezpośrednią przyczynę omdlenia: - Ktoś odwiesił słuchawkę. Przyszło mi do głowy, \e damski głos po drugiej stronie wyprowadził jakąś panią z równowagi. - To jeszcze nie powód do rozpaczy. Dla zakochanej kobiety najgorszy z mo\liwych - pomyślała z goryczą. Z oczywistych powodów zataiła tę refleksję przed rozmówcą. Czuła, \e znów zabrnęła w ślepą uliczkę. Gorączkowo szukała logicznego wyjaśnienia. - Po\ałowałam z całego serca, \e podeszłam do telefonu. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, \e popsułam ci układy z bliską osobą. Zawsze byłeś dla mnie taki dobry... - Niczego nie popsułaś - zapewnił zdecydowanym tonem, co wcale jej nie uspokoiło. Brak doświadczenia nie pozwalał jej rozstrzygnąć, czy Beau nie ma sympatii, czy te\ pozostaje w luznym związku, który wyklucza ataki zazdrości. - Zapewniam cię, \e nie znam ani te\ nie chcę znać tak zle wychowanych kobiet - uściślił, widząc jej niepewną minę. - I co teraz powiesz? - śe twoje znajomości to nie moja sprawa. - Machnęła lekcewa\ąco ręką. - Dobrze, zacznijmy z drugiej strony. No początku wizyty wspomniałaś o mamie... - Zawiesił głos. - Nie wracajmy do przeszłości - mruknęła, zirytowana, \e jej wysiłki spełzły na niczym. Wiedziała, \e póki u niego zostanie, dociekliwy reporter nie zaprzestanie śledztwa. Spojrzała na zegarek. - Czas na mnie. Biedny Fred sam pracuje przez cały dzień. - Do tej pory jakoś cię to nie martwiło. - Poniewa\ przed sezonem nie miałam klientów. A dzisiaj z samego rana przyszło dwóch. Beau skrzy\ował ręce na piersi. Obrzucił ją ironicznym [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||