Home
Clayton Alice Nie dajesz mi spać‡
Sandemo_Margiti_40_ZśÂ‚oty_ptak
Cross Caroline SpeśÂ‚niony sen
088._Cartland_Barbara_ _Chwile_milośÂ›ci
Dwie miśÂ‚ośÂ›ci Mortimer Carole
komentarz_chorobowy
Jennifer R. 01 Alt. (tśÂ‚um. nieoficjalne)
Clive Barker MisterBGone
L Frank Baum Oz 08 Tik Tok of Oz
Moreland Peggy Oh, Mandy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • commandos.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    nikim nie odpowiada. A jednak to nie była prawda. Nikt nie jest bezkarny.
     Licencja inkwizytora zostaje przyznana przez Ojca Zwiętego na wniosek biskupa 
    powiedziałem i modliłem się, żebym zdążył dokończyć zdanie, zanim każą mnie wrzucić do
    lochów.  Lecz decyzja biskupa jest emanacją woli Aniołów, a co za tym idzie, Pana Boga
    naszego Wszechmogącego. Nie możesz mnie skrzywdzić, kardynale Gomollo, i nie
    sprzeciwić się w ten sposób woli Aniołów!
    Kardynał spurpurowiał tak, że myślałem, iż krew tryśnie mu wszystkimi porami twarzy.
    Chyba nikt nigdy nie przemawiał do niego w ten sposób. Zwita stała oniemiała i myślę, że
    zastanawiali się nad tym, jakież to sprytne sztuczki zostaną zastosowane na bezczelnym
    inkwizytorze.
     Sram na Aniołów!  zagrzmiał Gomollo, a jego wrzask załamał się w kogucim pieniu. 
    Do lochu z tym szubrawcem! Przygotujcie narzędzia! Zaraz! Natychmiast!
    Na to właśnie liczyłem. Na nieostrożne i nieopatrzne słowa kardynała. Był stary,
    sklerotyczny i złamany atakami migren. Ale nawet on powinien wiedzieć i pamiętać, że nie
    wolno kpić z Aniołów. Poczułem charakterystyczne mrowienie w karku i dreszcz
    przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Wszystkie lampy i świece w komnacie zgasły, jakby
    zdmuchnięte nagłym porywem wiatru. Ale w komnacie mimo to było jasno. Nawet jaśniej niż
    przedtem. Na jej środku stał mój Anioł Stróż. Potężny, biały, jaśniejący, ze skrzydłami
    sięgającymi powały i srebrzystym mieczem w marmurowej dłoni.
    Wszyscy obecni padli na twarze. Tylko Gomollo stał, teraz blady jak kreda, i poruszał
    ustami, niczym świeżo wyrzucona na brzeg ryba.
     Mo... mo... mo... mo...  wybełkotał.
    Mój Anioł Stróż przyglądał mu się z ponurym uśmiechem.
     Kardynale Beldaria  powiedział.  Nadszedł czas zapłaty.
    Machnął lewą dłonią w powietrzu, a wtedy nagle, tuż obok niego, pojawili się Kostuch i
    blizniacy. Oszołomieni i mrugający nie przyzwyczajonymi do światła oczami. Kostuch miał
    zakrwawioną bluzę, a Pierwszemu przez policzek biegła paskudna rana. Na moich nogach
    pękły ogniwa łańcuchów.
     Czynię ciebie, Mordimer, i twoich przyjaciół pełnomocnikami Inkwizycji w pałacu
    Gomollo i przyległych włościach. Niech tak się stanie w imieniu Aniołów!  Ostrzem miecza
    stuknął w podłogę, aż sypnęły się różnobarwne skry.
     Zawiadomię innych Aniołów  dodał już cichszym głosem.  Spodziewaj się jutro
    inkwizytorów z Hez-hezronu.
    Zwiece i lampy zapłonęły pełnym blaskiem, a Anioła nie było już wśród nas. Tylko
    wypalone ślady jego stóp pozostały na drogocennym dywanie kardynała. Kostuch wrzasnął
    jak zarzynany, a w jego dłoni pojawiła się długa, zakrzywiona szabla. Podbiegł do
    najbliższego z dworzan kardynała i przyszpilił go ostrzem do podłogi.
     Kostuch!  ryknąłem.  Chodz tu, Kostuch!
    Przez chwilę patrzył na mnie, nie rozumiejąc, ale w końcu jego twarz rozjaśniła się
    uśmiechem. Uśmiechnięty wyglądał jeszcze paskudniej niż zwykle.
     Mordimer  powiedział z uczuciem  przyszedłeś po nas, Mordimer.
    Podszedł i objął mnie. Odsunąłem się, bo śmierdział jak nieboskie stworzenie. Warunki w
    lochach kardynała nie sprzyjały jak widać higienie, a zresztą mycie i tak nie należało do
    ulubionych zajęć Kostucha.
    Przebity dworzanin leżał na podłodze i rzęził. Wyrzygiwał z ust krwawą pianę. Patrzyłem
    na niego przez chwilę obojętnym wzrokiem. Na moment nasze oczy się spotkały i w jego
    spojrzeniu wyczytałem strach, niezrozumienie oraz potworną tęsknotę za uciekającym
    życiem. Ach, mili moi, przyzwyczaiłem się już do takich spojrzeń... Inni dworzanie powoli
    wstawali, zaczęły się jakieś szepty.
     Wszyscy pod ścianę  rozkazałem głośno.
    Beldaria szarpnął się, jakby chciał chwycić mnie za kaftan. Lewą ręką przytrzymałem mu
    dłonie, a prawą zacząłem bić go po twarzy. Wolno, otwartą dłonią. Poczułem pod palcami
    krew i ostre okruszki zębów. Jego nos chrupnął i ustąpił pod uderzeniem. Kiedy puściłem,
    starzec padł na ziemię jak zakrwawiony łachman.
     Zabierzcie to ścierwo  rozkazałem służącym.
    Prałat Bulsani drżał pod ścianą. Przytulał się do niej tak mocno, jakby chciał się stać
    częścią pokrywającego ją kobierca.
     Straciłeś ochotę na dowcipkowanie, ojcze?  zapytałem.  Szkoda, bo liczyłem na
    jakieś finezyjne żarciki i wymyślne aluzje. Nie powiesz czegoś, by mnie rozweselić?
    Patrzył na mnie ze strachem i nienawiścią. Wiedział, że dla niego już wszystko się
    skończyło. Noce spędzane na kartach, popijaniu wina i obłapywaniu dziwek. Jego życie warte
    teraz było tyle, co plwocina na gorącym piasku.
    Uśmiechnąłem się i podszedłem do blizniaków. Uścisnęli mi dłonie z wzruszającym
    oddaniem.
     Wiedziałem, prawda, Mordimer, wiedziałem, że nas nie zostawisz  rzekł Pierwszy.
    Było nas czterech w pałacu kardynała. A żołnierzy i dworzan co najmniej pięćdziesięciu.
    W samej tej dużej komnacie  kilkunastu. Jednak nikomu nie przyszłoby do głowy
    przeciwstawić się nam. A przecież mogli nas zabić... Albo przynajmniej próbować.
    Tymczasem każdy z tych ludzi miał złudną nadzieję ocalenia życia i chciał za nią zapłacić
    gorliwym posłuszeństwem. Każdy z nich błagał już w myślach tylko o to, by nie znalezć się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.