Home Gordon R. Dickson Smok i Jerzy 4 Smok na wojnie Edigey Jerzy Wycieczka ze Sztokholmu Niemczuk_Jerzy_ _Rozbitkowie Jerzy KrzysztoĹ ''ObĹÄd''(1) 02 Kristi Gold W ramionach szejka Jack Higgins NieubśÂagany wróg Jason Frost The Warlord v1 Laurell K. Hamilton Meredith Gentry 01 A Kiss Of Shadows Bond Stephanie Być gwiazda |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] się spodoba! A one będą cię słuchały i pracowały za ciebie, gdy dorosną, wiesz? - Marta! co ty mówisz! - krzyknął Piotr - Marta! to są moje dzieci! Popatrzyła na niego chłodno: - Wiem o tym, Piotrze; to są twoje dzieci... Piotr zrobił ruch, jakby się na nią chciał rzu- cić, ale przemógł się i przystępując do łóżka, rzekł, jak umiał najłagodniej. - To są nasze dzieci, Marta. Czy nie masz już dla mnie żadnego słowa? nic?... - Owszem. Dziękuję ci. Po czym zaczęła znowu głaskać i całować namiętnie jasną główkę syna: - Mój Tom, mój najmilejszy, ukochany, złoty synek... Piotr wybiegł z izby jak oszalały, a mnie robiło się duszno. Było coś potwornego w tej wyłącznej miłości matki. Narodziny tych dwóch dziewczątek, Lili i Róży, niewiele zmieniły nasze życie - wbrew oczekiwaniom. Stosunek Piotra i Marty wciąż był jednakowy. Współczułem od dawna z Martą, ale teraz zacząłem czuć głęboką litość nad losem tego człowieka. Osowiał, zasępił się, w każdym słowie, w każdym ruchu jego znać było ogromne, śmiertelne znużenie i przygnę- bienie. Młodszy o kilka lat ode mnie, pochylił się i osiwiał; zapadłe oczy płonęły mu jakimś niezdrowym blaskiem. Nigdy nie byłbym przypuszczał, że rok życia zdoła tak złamać ten niespożyty organizm, który przetrwał zwycięsko, najlepiej z nas wszystkich, niesłychane tru- dy podróży przez pustynię. Ostatecznie powodem tego była Marta, ale nie mogłem jej winić... Kochała tego pierwszego, który umarł; poza nim i jego synem nie było już miejsca w jej sercu - to było całe nieszczęście. Zdaje mi się nawet, że córek nie kochała. Dbała o nie wprawdzie troskliwie, ale widoczne było, że robiła to tylko z myślą o Tomie. Miały dla niej znaczenie cennych zabawek dla syn- ka, których nie trzeba uszkodzić, rzadkich zwierzątek, wymagających baczności i pielęgno- wania, bo strata mogłaby być niepowetowana. Nawet sposób, w jaki się wyrażała o córkach, świadczył o tym - mówiła o nich zawsze: Tomowe dziewczynki . Piotr patrzył na to bezrad- ny i posępniał coraz więcej. W każdym razie te dzieci sprawiały Marcie wiele kłopotu i w pierwszych zwłaszcza mie- siącach zajmowały dużo czasu, tak się więc złożyło, że Tom był nieustannie pod moją opieką. Zyskałem towarzysza. Dzieciak był bardzo rozumny i nad wiek rozwinięty. Wypytywał się ciągle o rozmaite rzeczy i rozmawiał ze mną jak dorosły. Po pewnym czasie tak się przywią- załem do niego, że niepodobna mi już było obejść się bez jego towarzystwa. Przez kilka sa- motnych dni księżycowych przyzwyczaiłem się do nieustannej włóczęgi, teraz na wszystkie, nawet dalekie wycieczki brałem ze sobą Toma. Marta powierzała mi go chętnie, wiedząc, że 54 jest przy mnie bezpieczny, bezpieczniejszy nawet niż w domu, gdyż ojczym nie mógł go zno- sić. Zbudowałem wózek i nauczyłem sześć tęgich psów chodzić w zaprzęgu. Wobec lekkości naszej na Księżycu wystarczał ten zaprzęg najzupełniej, aby nas łatwo i szybko przewozić z miejsca na miejsce. Czasem robiliśmy dalsze wycieczki, trwające dwa i więcej dni księżyco- wych. Wtedy ze względu na nocne mrozy brałem wóz szczelnie zamykany, pędzony elek- trycznym motorem i dający się opalać, który przerobiłem z naszego starego wozu, zmniej- szywszy go jeszcze znacznie. Wewnątrz oprócz mnie i Toma mieściły się jeszcze dwa psy oraz znaczne zapasy żywności i paliwa. W ten sposób podróżując zwiedziliśmy z Tomem prawie całe północne wybrzeże środ- kowego morza księżycowego i dostaliśmy się na wschód i zachód aż tak daleko, gdzie już rozrzedzające się ku krańcom pustyni powietrze zmusiło nas do odwrotu. Najdalej ku zacho- dowi wysuniętym punktem, gdzieśmy dotarli, było Mare Humboltianum, nizina położona pod tą mniej więcej szerokością księżycową, co Mare Frigoris, a widoczna czasem z Ziemi pod- czas sprzyjających libracji Księżyca, jak mała ciemna chmurka na samym prawym rąbku gór- nej części srebrzystej tarczy. I myśmy już stąd zobaczyli Ziemię, wyłaniającą się spod horyzontu. Zatrzymałem się tu przez całą długą, dwutygodniową noc, aby się tylko napaść do syta widokiem tego, od dawna nie widzianego, od dawniejsza jeszcze porzuconego rodzinnego mojego świata. O wschodzie słońca Ziemia stanęła w pełni (znajdowaliśmy się bowiem na 9O południku, stanowiącym zachodnią granicę widocznej półkuli Księżyca). Gdy zobaczyłem tę rozlśnioną, z lekka zarumienioną tarczę i spostrzegłem przesuwające się po niej jasne zarysy Europy, owładnęła mną naraz taka niewysłowiona, nieprzemożna tęsknota za tym globem świecącym na niebie, że nie umiałem dać sobie rady. Zdawało mi się, żem - wypędzony z raju - zobaczył znowu po długiej wędrówce na chwilę jego odblask złoty, i wyciągnąłem ręce ku niemu z nierozumnym, naiwnym, dziecinnym, ale niepohamowanym pragnieniem: dostania się tam jeszcze raz, choćby... po śmierci. Jednak w tej chwili przypomniała mi się Ziemia taka, jaką ją widziałem po raz ostatni w Kraju Biegunowym: sczerniała, trupia na tle krwawej pożogi - i nagle ogarnął mnie wielki smutek. Wszystkie nieszczęścia, wszystkie złe namiętności i nędze ludzkie, które tam od wieków prześladują ród człowieczy, nie wyłączając i groznej ich królowej - nieubłaganej śmierci, przyszły tu za nami, na ten glob, dotąd cichy i spokojny w swej martwocie. Wszędzie zle jest człowiekowi, bo wszędzie nosi sam w sobie zaród nieszczęścia... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||