Home Gordon R. Dickson Smok i Jerzy 4 Smok na wojnie Edigey Jerzy Wycieczka ze Sztokholmu ĹźuĹawski jerzy na srebrnym globie Niemczuk_Jerzy_ _Rozbitkowie Krzysztonâ_Barbara_ _Kapitan_Derko_ _Czlowiek_w_czarnym_kapeluszu Heinlein, Robert A Methuselah's Children Hall Steffie Przygoda z milionerem 073 Handlarze jabśÂek Guy N. Smith The Lurkers Fielding_Liz__ _Ogrod_szczescia |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Wykręcasz się od odpowiedzi. Wspominałeś, żeś spotkał diabła, który udawał kolejarza. W parku Ujazdowskim. Wymyśliłeś to wszystko? - Nie wiem. Jak było, tak było. Teraz to nieważne. - Jak to... nie wiesz? - Bo nie wiem. Och, daj mi święty spokój! - Musisz wiedzieć. Był diabeł, czy nie było diabła? - Jeśli tak ci na tym zależy, to ci powiem, że są to moje prywatne i na wskroś osobiste sprawy. Niepotrzebnie ci się zwierzyłem. I nie usłyszysz nic więcej. A diabeł był, jest i będzie. Bo nikt go z tego świata nie przepędzi. - Dobrze. Porozmawiajmy o innej sprawie. Dzwoniłeś do mnie, pamiętasz? Powtarzałeś, że jakaś barmanka chciała cię otruć. Co to takiego było? - Ach, to. A rzeczywiście... Zapomniałem, ale widocznie... musiało coś takiego być... Do diaska, nie pora rozpatrywać teraz, co było! Ważniejsze jest, co będzie. Rozmawiam z tobą, a myślami jestem wciąż przy Jo. Ani na chwilę nie przestaję o niej myśleć... Wszystko bym przeżył, ale tego nie przeżyję... - Czego znowu? Czego nie przeżyjesz? - Proszę cię, skończmy tę rozmowę. Zajmij się czymkolwiek i nie przeszkadzaj mi. Zostaw mnie samego. Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 110 z 142 - A w czym to ci przeszkadzam? Chodzisz po pokoju z błędnym wzrokiem i czochrasz włosy? Co ty z siebie robisz? Nie zdajesz sobie sprawy? Przecież ty biegasz w kółko, jakby cię kto batem poganiał. Cały jesteś spocony. No, chodzże tu do mnie. Usiądz. Zapal papierosa. Podała mi ogień. Zaciągnąłem się, ale nie zaznałem ani odrobiny przyjemności, jaką mi zazwyczaj dawał dobry papieros, a był to wykwintny dunhill z zapasów mojej żony, i na sekundę przypomniała mi się Anglia, jakiś londyński pub wieczorem, pełen gwaru, śpiewu i oparów piwa. Wspomnienie tak bezsensowne, jak tylko można sobie wyobrazić, bo nic, ale to nic mnie ten pub nie obchodził, obchodził mnie tylko los mojego dziecka. Myślałem o nim ze wzbierającą trwogą, spozierając na zegarek. Mijała dziesiąta. Nie mogłem wykluczyć, choć odpędzałem tę myśl od siebie, lecz odpędzałem daremnie, że Sergiusz wpadł w ręce siepaczy. Był sam przeciwko całej szajce. Osaczyli go na Starym Mieście, zawlekli w zakamarki. Tych sadystów stać na wszystko, zbiją, zmasakrują, sponiewierają człowieka tak, że nikt go już nie pozna. Miałem przeczucie, że już się to stało albo musi się stać za chwilę, a wówczas niechaj Bóg ma nade mną zmiłowanie. Posłałem brata na mękę i śmierć. Robiło mi się zimno i gorąco, krew uciekała do brzucha i stamtąd z oszołamiającą siłą uderzała do głowy, nic nie widziałem, by za chwilę zobaczyć żonę w różowym obłoku. - Dlaczego tak łapczywie palisz? Rzuć tego peta. Sparzysz sobie palce. - Przestań wciąż pytać dlaczego! Dlaczego to, dlaczego tamto!... Z tobą rozmowa jest niemożliwa! To nie rozmowa, tylko przesłuchanie!... Dlaczego! Dlaczego! Wieczyste dlaczego!... - zakrztusiłem się, z trudem obracałem językiem: - Zasycha mi w ustach. Paskudnie. - Zrobię ci herbaty. - Chwileczkę. Gdzie ją kupowałaś? - W Supersamie. Dlaczego pytasz? - Nie. Nie chcę herbaty. - To dostaniesz wody z sokiem. - Z jakim sokiem? - Choćby z tym wiśniowym, który przyniosłeś. - A to w porządku. Tak, ten sok się nadaje. Tylko bez wody, pamiętaj. - Przecież to syrop. Trzeba go rozcieńczyć. - Broń Boże. Nie chcę żadnej wody. Nawet przegotowana nie daje gwarancji. Wystarczy odrobina wiedzy z toksykologii. No, co tak na mnie patrzysz? - %7łartujesz... - wyszeptała. - Oczywiście. Daj mi szklankę czystego soku. To najzdrowsze. Przynajmniej wiadomo, co się pije. Zaledwie wyszła do kuchni, tak jakbym czekał na ten moment, gdy zostanę sam, zacząłem się bić po twarzy. Wymierzyłem sobie trzy siarczyste policzki, aż mi w uszach zadzwoniło, i świeczki stanęły w oczach. Przecież to była moja wina, że wydałem Jo, dziecko swoje, a potem brata swojego na mękę i okrutną śmierć. I poniosę za to karę, którą wymierzę sobie sam, bez pobłażania, z bezwględnością tak wielką, jak wielka była moja wina. To tylko pierwsze zadośćuczynienie, choć bicie po twarzy w przedziwny sposób przyniosło mi ulgę, jakbym otrząsnął z siebie to napięcie, które mnie przenikało na wskroś. A może dlatego, że w bezradności swojej coś wreszcie uczyniłem! I przekonałem się, jaka to słodycz jest w nienawiści do samego siebie. Słodycz anachoretów, pokutników, biczowników. Słodycz włosiennicy. Poczułem się złącozny z tą rzeszą braci i sióstr aż do pomroki dziejów, z tymi wszystkimi, którzy przeklęli siebie. Tylko nie czyniłem Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 111 z 142 tego w imię Boga, lecz z osobistej, nieodpartej potrzeby potępienia tego indywiduum, które było mną. Ze wszech miar na to zasłużyłem. Trzeba wrócić do barbarzyństwa, do jego mądrości! Do wyłupywania oczu, obcinania języków. To jest dopiero rejestr kar, któremu tacy jak ja powinni podlegać. Potrafię siebie osądzić według właściwego kodeksu. Nikt mi tego prawa nie odbierze, bo to moje prawo, nie pospólna litera, ale moja własna, pod niewzruszoną pieczęcią sumienia. Oto mój traktat - o duchu spraw. Napisać by go "inkaustem z serca mojego", jak mówił poeta. Przyjdzie godzina, gdy z traktatu tego wyciągnę wnioski praktyczne. A rejestr kar znam i wiem, co mnie czeka. Tak, to być może okropne, ale myślę o tym z zimnym spokojem, z determinacją, która narodziła się we mnie i już mnie nie opuści. Jeśli człowiek wie, w jaki sposób [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||