Home
Gordon Lucy Zareczyny w Monte Carlo
Gordon Abigail Wiosna w sercu
Edigey Jerzy Wycieczka ze Sztokholmu
żuławski jerzy na srebrnym globie
Niemczuk_Jerzy_ _Rozbitkowie
Amarinda Jones Run the Gantlet (pdf)
Rice Anne Spiaca Krolewna 1, Przebudzenie Spiacej Krolewny
Cosway L.H. SześÂ›ć‡ serc 01
Brian Daley Coramonde 01 The Doomfarers of Coramonde (v4.2)
An Essay on Morals_ A Science of Philoso Philip Wylie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lily-lou.xlx.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Smoczy Rycerz podzielił się swymi spostrzeżeniami ze
    stojÄ…cym obok Gilesem:
    - Jeśli Brian będzie walczyć tak dalej, to pokona
    pirata, który nie może przecież bez końca wymachiwać
    takim mieczem.
    - Zgadzam się z tobą w zupełności - odrzekł cicho
    Northumbrianin.
    Obaj z uwagą śledzili przebieg walki.
    Dla Jima było jasne, że Brian poprzez swoje nagłe
    uskoki zmuszał pirata, by podążał za nim, co związane
    było z wyczerpującym siły dzwiganiem ciężkiej zbroi i mie-
    cza. Nie podlegało wątpliwości, że Bloody Boots wolałby
    stać w jednym miejscu na szeroko rozstawionych nogach i,
    wykorzystując swą siłę, potężnymi ciosami miecza razić
    każdego, kto znalazł się w jego zasięgu.
    Czując coraz większe zmęczenie, ryknął do przeciwnika:
    - Stój w miejscu! Jesteś rycerzem czy tancerzem? Stań
    i walcz jak przystało, jeśli masz w sobie ducha walki!
    Brian nie odpowiedział. Nie zmienił także swojej taktyki.
    Przemierzyli już niemal cały górny pokład, który stanowił
    jednocześnie dach kabiny.
    Z powodu znacznie większych rozmiarów statku różnica
    poziomów pomiędzy pokładami wynosiła nie dziewięćdzie-
    siąt centymetrów, jak na łodzi Edouarda, lecz półtora metra.
    Skok z takiej wysokości w pełnej zbroi nie był więc łatwy.
    Rzecz nie tylko w dodatkowym obciążeniu dwudziestoma
    czy nawet trzydziestoma kilogramami stali, lecz przede
    wszystkim w wynikającej z konstrukcji zbroi możliwości
    utraty równowagi. Ten, który upadł, nie mógł się podnieść
    i był zdany na łaskę i niełaskę sprawniejszego przeciwnika.
    W związku z tym górny pokład stał się areną, której
    walczący nie ośmielali się opuścić, choć widzowie rozstąpili
    się, umożliwiaiąc im to.
    Bloody Boots próbował przyprzeć Briana do jednej
    z burt lub masztu, aby ograniczyć mistrzowi kopii swobodę
    ruchów.
    Pirat liczył na to, że uniemożliwiwszy Anglikowi stoso-
    wanie uników, skruszy wreszcie potężnym mieczem tarczę
    przeciwnika, która była już cała pogięta i podziurawiona.
    ¦i
    Brian jak dotąd zdołał uniknąć zapędzenia w zasadzkę,
    w której nie mógłby wykorzystywać swojej zwrotności.
    Nagły szturm giganta zmusił go jednak do wycofania się
    w kierunku uskoku pokładu.
    Bloody Boots rzucił się za nim, dysząc ciężko, lecz mistrz
    kopii także oddychał już z trudem pod zamkniętą przyłbicą.
    Pirat ze zwykłą sobie powolnością uniósł miecz do ciosu,
    na co Brian zaczął się cofać, obawiając się przyjąć uderzenie
    na tak już niepewną tarczę.
    - Olbrzym przeciwko karłowi - rzekł któryś z pira-
    tów. - Kto jeszcze wątpi, jak skończy się ta walka?
    Odpowiedzią był pomruk zgody jego kompanów.
    Było jasne, że Brian lawiruje już prawie na skraju
    pokładu, nad półtorametrową przepaścią. Gdyby musiał
    zeskoczyć jako pierwszy, olbrzym miałby czas ostrożnie
    zejść na dół. Mistrz kopii po kilku krokach oparł się
    plecami o maszt.
    - Ha! No i co teraz?! - rozległ się bas Bloody Bootsa.
    Mówiąc to, pirat wzniósł potężny miecz do ostatecznego
    uderzenia.
    Na to Brian, który od pewnego czasu poruszał się już
    coraz wolniej, błyskawicznie cisnął tarczę przeciwnikowi
    w twarz, odrzucił miecz wraz ze stalową rękawicą i sięgnął
    do pasa po długi sztylet. Wyszarpnął go pewnym ruchem
    i rzucił się na Szkota, który wciąż jeszcze trzymał uzbrojoną
    rękę w górze, odsłaniając nie zabezpieczoną pachę. Ostrze
    sztyletu wbiło się w nią, sięgając zapewne aż do płuc.
    Bloody Boots pochylił się do przodu, zadając cios. Brak
    mu było jednak celności, bo uderzenie zostało zadane na
    ślepo. Ostrze musnęło skraj tarczy Briana i utkwiło w des-
    kach pokładu. Pirat opadł na kolana, wypuścił rękojeść
    miecza, chwiał się jeszcze przez moment, aż wreszcie padł
    na bok i przetoczył się na plecy. Brian stanął nad niffl
    z nogą na napierśniku.
    - Poddaj się! - rzekł, łapiąc chrapliwie oddech.
    - Poddaję... się... - wyszeptał leżący na pokładzie
    pirat. - Umieram... Zbliż się. Pozwól, że wyznam przed
    śmiercią swe grzechy. A może... nie jesteś chrześcijaninem?
    W odpowiedzi Brian wypuścił z rąk broń i ukląkł
    przy nim.
    - Moim największym... grzechem - powiedział z tru-
    dem olbrzym, choć jednocześnie jego twarz wykrzywił
    dziki uśmiech - jest to... że nigdy... nie chciałem...
    umierać sam!
    Poderwał się wyciągając sztylet, na którego rękojeści
    przez cały czas trzymał dłoń. Była to niezwykle ostra broń,
    przeznaczona specjalnie do przebijania kolczugi. Wbił go
    całą resztką sił w stalową siatkę łączącą dwie płyty ochra-
    niajÄ…ce klatkÄ™ piersiowÄ… Briana.
    Siła uderzenia była tak duża, że choć mistrz kopii
    próbował uniknąć ciosu, ostrze wbiło się w jego ciało.
    - Tchórz! Zdrajca! - wykrzyknął Brian. - Fałszywy
    rycerz - zaatakował, uprzednio poddawszy się!
    Pochwycił swój miecz i pewnym ruchem, wkładając w to
    całą siłę, wbił go w miejsce połączenia napierśnika i hełmu
    Bloody Bootsa, gdzie widoczny był jasny pasek jego nie
    osłoniętego ciała. Miecz utkwił głęboko w pokładzie,
    a głowa olbrzyma niemal odpadła od tułowia.
    Wyprostował się i stał chwilę nad martwym przeciw-
    nikiem, chwiejąc się i nie mogąc złapać oddechu.
    W jego imieniu przemówił Giles:
    - Tak zginął wasz przywódca! - krzyknął do zgroma-
    dzonych. - Was czeka to samo, jeśli będziecie z nami dalej
    walczyć! Jesteście przygotowani na kolejną chmurę pocis-
    ków wystrzelonych przez naszego łucznika, przed którym
    nikt siÄ™ nie ukryje?
    Jego słowa, zamiast zmusić piratów do rzucenia broni,
    wyrwały ich jedynie z transu. W tej chwili Brian zachwiał
    I!
    się i upadł z głośnym hukiem. To dodało nowych sił
    przeciwnikom. Zamiast poddać się, schwycili mocniej broń
    w dłonie i rzucili się na Gilesa, Jima i czwórkę żeglarzy.
    - Broń się, Jamesie! - krzyknął Giles, gdy natarła na
    nich pierwsza grupa napastników.
    W tym jednak momencie zdarzyło się coś, czego nikt się
    nie spodziewał, bowiem toczony pojedynek tak pochłonął
    uwagę wszystkich, że zupełnie nie zwracali uwagi na to, co
    dzieje siÄ™ poza statkiem.
    Ponad ich głowami rozległ się huk przypominający
    grzmot. Wszyscy popatrzyli w górę i zobaczyli smoka,
    w którym Jim rozpoznał Secoha, zatrzymującego się tuż
    nad masztem, z błoniastymi skrzydłami rozpostartymi na
    całą rozpiętość, rzucającymi cień na pokład. Zamachał
    nimi i odleciał, lecz z przestworzy z podobnym odgłosem
    spadł następny smok, sądząc po rozmiarach dość młody,
    który powtórzył ten sam manewr.
    Gdy pojawił się trzeci, Jim rozejrzał się po niebie
    i dostrzegł kolejne szybko rosnące punkty. Na ten widok
    w serce wróciła mu otucha i nadzieja na zwycięstwo. Ale
    wśród przeciwników rozległ się czyjś mocny głos:
    - Pośród nich jest sam szatan! Walczmy o życie, bo
    inaczej nie ma już dla nas nadziei. Jeśli zabijemy tych na
    pokładzie, może smoki zostawią nas w spokoju!
    Piraci zbili się w gromadę. Szeptali coś między sobą,
    wyraznie zastanawiając się, co robić. Kiedy kolejny smok
    zanurkował nad statkiem, ruszyli na górny pokład, gdzie
    leżeli Bloody Boots i Brian.
    - Węże! Węże morskie! - rozległy się nagle przerażone
    okrzyki.
    Na chwilę zapadła głucha cisza, a potem ktoś tak
    wrzasnął, że dotarło to do najodleglejszych zakątków
    statku:
    - Anieli, strzeżcie nas! Ogromne węże!
    Piraci zamarli w bezruchu.
    Jim wytrzeszczył oczy zaskoczony tym, co zobaczył. Całe
    morze zdawało się wrzeć.
    Kolejny z młodych smoków rozpostarł skrzydła, wyha-
    mowujÄ…c lot nad statkiem. W tym momencie kilka ogrom-
    nych cielsk wystrzeliło ponad wodę, by go dosięgnąć.
    Głowy węży były potężne, wyglądem przypominające
    buldoga, ze szczękami dwukrotnie większymi od smoczych,
    wyposażonymi w szablaste, zielonkawe zęby z czarnymi
    smugami.
    Nadlatujący smok dojrzał je i wydał z siebie ryk, który
    wprawne ucho Jima rozpoznało jako okrzyk przerażenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.