Home 0032. Monroe Lucy Grecki magnat Gordon Lucy Zareczyny w Monte Carlo Ellis Lucy NeapolitaĹskie noce Ellis Lucy ZarÄczyny w Rzymie Lucy Monroe Sycylijska przygoda DZHA Frederik Pohl The Best of Frederik Pohl Check Your Vocabulary for Academic English BUSHNEL cadance Sex w wielkim mieśÂcie 02. Burnes_Carolin_Detektyw_o_kocim_spojrzeniu |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] smakiem każdej. Gdy Valancy przynosiła jagody do domu, ulatniał się gdzieś ich subtelny aromat. Stawały się banalnymi jagodami, jakie można kupić na każdym targowisku. Często też chodzili zbierać wodne lilie. Barney znał liliowe miejsca na strumieniach i zatoczkach Mistawis. Wszystkie naczynia, jakie mogła zgromadzić w domu, napełniała wówczas Valancy wspaniałymi kwiatami. Czasami miejsce lilii zajmowały podobne do płomyków kwiaty stroiczki szkarłatnej, zbierane na okolicznych trzęsawiskach. Wybierali się też na pstrągi nad liczne bezimienne rzeczki lub ukryte w gąszczu strumyki. Zabierali ze sobą tylko sól i surowe ziemniaki. Barney pokazał Valancy jak upiec pstrąga na gorących węglach, zawinąwszy go uprzednio w liście i obtoczywszy w glinie. Była to zaiste potrawa godna królów. Albo też zwyczajnie wędrowali po lesie z nadzieją, że w każdej chwili wydarzy się coś niezwykłego. Przynajmniej Valancy zawsze doznawała takiego uczucia. Tam w dole, za kotlinką, za następnym pagórkiem czeka coś urzekającego - myślała. - Nie wiemy, dokąd idziemy, ale czy to nie jest przyjemne? - zwykł mówić w takich razach Barney. Raz czy dwa na wyprawie zaskoczyła ich noc, a byli zbyt daleko, by wrócić do domu. Wtedy Barney przygotowywał im wonne posłanie z paproci i gałązek świerkowych. Spali na nim znakomicie pod sufitem z konarów starych drzew skąpanych w księżycowej poświacie, ukołysani szumem wysokich sosen. Były też dni deszczowe, kiedy cały obszar Muskoka stawał się mokrą, zieloną płaszczyzną. Mżawka wisiała nad jeziorem, lecz to nie powstrzymywało ich od wędrówek. No i dni, gdy lało tak, że musieli pozostać w domu. Wtedy Barney zamykał się w Izbie Sinobrodego. Valancy czytała lub marzyła, leżąc na wilczej skórze ze Szczęściarzem przytulonym do boku, gdy Banjo podejrzliwie spoglądał ze swego krzesełka. W niedziele płynęli na stały ląd i szli przez las do kościółka wolnych metodystów. Cały czas - niedziele i dni powszednie - spędzała z Barneyem. Nic poza tym się nie liczyło. Jakim wspaniałym był kompanem! Pełnym zrozumienia, wesołym; Barneyem pod każdym względem! Valancy podjęła z banku część swych dwustu dolarów i wydała na stroje. Miała teraz szaroniebieską sukienkę z szyfonu, którą wkładała wtedy, gdy spędzali razem wieczór w domu. Szaroniebieską ze srebrnymi nitkami. Od czasu kiedy zaczęła ją nosić, Barney nazywał żonę Promykiem. - Promień księżyca i błękitny zmierzch - oto jak wyglądasz w tej sukience. Podoba mi się. Jakby dla ciebie stworzona. Nie jesteś właściwie ładna, ale masz piękne szczegóły. Oczy... i ten przeznaczony do całowania dołeczek przy obojczyku. Masz arystokratyczne nadgarstki i kostki nóg. Pięknie ukształtowaną głowę. A kiedy odwracasz się i spoglądasz przez ramię, wyglądasz oszałamiająco - zwłaszcza o zmierzchu lub przy świetle księżyca. Kobieta - elf. Leśny duszek. Należysz do lasu Promyczku i nigdy nie powinnaś go opuszczać. Mimo takich przodków, jest w tobie coś dzikiego, dalekiego i nieposkromionego. Masz także miły, łagodny, gardłowy głos. Głos stworzony do mówienia o miłości. - Pewnie kiedyś pocałowałeś Kamień Blarneya - zakpiła Valancy, ale długo rozpamiętywała komplementy. Kupiła sobie też jasnozielony kostium kąpielowy, na widok którego członkowie klanu Stirlingów padliby chyba trupem. Barney nauczył ją pływać. Czasami wkładała kostium rano i nie zdejmowała go do wieczora, wskakując do wody, kiedy miała ochotę i susząc się potem na rozgrzanych słońcem skałach. Zapomniała o smutkach, co prześladowały ją kiedyś nocami, niesprawiedliwościach, upokorzeniach i rozczarowaniach. Teraz wydawało się jej, że spotykały one jakąś inną osobę, a nie nową Valancy Snaith. - Zrozumiałam, co znaczy narodzić się powtórnie - oznajmiła kiedyś Barneyowi. Pewien myśliciel powiedział, że rozpacz działa wstecz , plamiąc stronice życia. Valancy przekonała się, że podobnie działa szczęście, bo przenika i zabarwia na różowo całą poprzednią egzystencję. Z trudem mogła uwierzyć, że kiedykolwiek była samotna, nieszczęśliwa i zalękniona. - Kiedy nadejdzie śmierć, będę wiedziała, że żyłam - myślała. - Jednak miałam swoją piaskową górkę! Pewnego dnia usypała w małej zatoce ogromny kopiec z piasku i na wierzchołku umieściła flagę Zjednoczonego Królestwa. - Co świętujesz? - dopytywał się Barney. - Po prostu przepędzam starego demona - odparła. Rozdział dwunasty Nadeszła jesień. Wieczory pod koniec września stały się chłodne i trzeba było zrezygnować z werandy. Zaczęli więc rozpalać ogień na kominku i siedzieli przed nim gawędząc, śmiejąc się i żartując. Drzwi zostawiali otwarte, by Banjo i Szczęściarz mogły wchodzić i wychodzić, kiedy chciały. Czasami koty sadowiły się z powagą na niedzwiedziej skórze pomiędzy Barneyem i Valancy, czasami wymykały się cichutko, znikając w ciemnościach nocy. Na niebie, przez gęstniejącą mgłę, błyszczały gwiazdy. Jękliwy szum sosen przepełniał powietrze. Drobne fale jeziora miękko uderzały o skały, wydając dzwięki przypominające szlochanie. Valancy i Barney nie zapalali światła; wystarczały im płomienie paleniska. Gdy nocny wiatr przybierał na sile, Barney zamykał drzwi i zapalał lampę. Przy jej świetle czytywał Valancy poezje, rozprawy i barwne opisy starożytnych wojen. Powieści - zaklinał się - śmiertelnie go nudzą. Czytała więc je sama, zwinięta na kanapie, śmiejąc się głośno, gdy znajdowała w tekście zabawną scenę. Barney na szczęście nie należał do tych nieznośnych ludzi, którzy nie odmówią sobie w takiej sytuacji zadania sakramentalnego pytania: Z czego się śmiejesz? Pazdziernik zademonstrował niesłychany przepych barw wokół Mistawis. Valancy zanurzyła się w nich całą duszą; nie wyobrażała sobie nawet, że coś podobnego może istnieć. Wielki barwny spokój. Granatowe, smagane wiatrem niebo. Promienie słońca drzemiące wśród drzew na baśniowych polankach. Długie, senne dni, gdy pływali czółnem wzdłuż brzegów jeziora i po rzekach zabarwionych złotem i purpurą. Olbrzymi księżyc w pełni. Gwałtowna burza, która odarła liście z drzew i usłała nimi brzegi. Jaka ziemia, jakie okolice mogły się równać z tą właśnie? Listopad z ogołoconymi drzewami i wspaniałymi, płonącymi purpurą zachodami. Dni [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||