Home
Carroll Jonathan Glos naszego cienia
Carroll Jonathan Kości księżyca (pdf)
Norton Andre Pani Krainy Mgiel
Frederik Pohl Heechee 2 Beyond the blue event horizon
Zarys dziejów piwowarstwa gliwickiego
Anderson, Poul Los Corredores del Tiempo
185 James Susanne Biznesmen bez serca
Saga o Ludziach Lodu 41 Góra demonów
Stoker Bram Dracula [pl]
Jason Frost The Warlord v1
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    my. . .
    Mówiłem za głośno. Przytknął palec do warg, by mnie uciszyć.
    146
     Gdyby pan zobaczył, jak naprawdę wyglądamy, mógłby się pan zaniepo-
    koić. Nie chcemy zamieszania. Dziwności, które się panu przytrafiły, to wszystko
    była robota Astopela.  Sięgnął do kieszeni na piersi i wyjął niebiesko-białą pa-
    czuszkę gumy do żucia, opisaną cyrylicą. Czarna plakietka na kieszeni głosiła, że
    jej właściciel ma na imię Barry. . . Barry z ekipy obcych.
     Jak długo tu jesteście, Barry?
     Trochę ponad miesiąc. Chociaż niektórzy dłużej, jak państwo Schiavowie.
    Jak sam pan wie, oni żyli tu od lat. Chce pan rosyjskiej gumy? Bardzo dobra.
    Tym mnie załatwił.
     Schiavowie są. . . Geraldine Schiavo to obca? O mój Boże! To dlatego znik-
    nęli, a ich dom. . . Chryste! Dlaczego tu jesteście?
     Nate, zatrzymaj wóz  powiedział, pochyliwszy się do kierowcy.  Po-
    trzebujemy paru chwil na rozmowę, nim dojedziemy do szpitala.
     A co z moją żoną?
     Nic się jej przez ten czas nie stanie. Spokojnie, panujemy nad sytuacją,
    panie McCabe. Może nie nad całą, ale w tej kwestii może nam pan zaufać.
    Co miałem zrobić? Swoją drogą, zaciekawiło mnie, nad czym to nie panowali.
    Karetka zwolniła i skręciła ostro w prawo. Spojrzałem przez okno. Wjeżdża-
    liśmy na parking przy markecie Grand Union. Ten sam, gdzie pierwszego dnia
    znaleziono Old Vertue.
     Czy zatrzymujemy się tu z jakiegoś konkretnego powodu? Czy to miejsca
    ma jakieś symboliczne znaczenie?
    Barry przestał się uśmiechać, wyglądał na lekko spłoszonego. Zdecydowanie
    zaprzeczył i stwierdził, że potrzebujemy po prostu spokojnego miejsca na rozmo-
    wę, a to się akurat nadaje. Odsunął drzwi i pokazał, bym wysiadł. Sprawdziłem
    jeszcze, co z Magdą, i stanąłem obok wozu. Parking był prawie pusty; o tak wcze-
    snej porze popękana nawierzchnia nie zdążyła się jeszcze nagrzać. Nad nami szy-
    bowała samotna mewa. Dojrzała coś na ziemi i zanurkowała. Okazało się, że jej
    uwagę zwróciło spłaszczone oponami truchło myszy. Mewa zaczęła wydziobywać
    z mało kształtnej masy jakieś flaki.
    Barry patrzył na to przez chwilę.
     Tam, skąd przybywamy, nie ma zwierząt. To niezwykłe istoty. Macie szczę-
    ście, że wam towarzyszą. To najbardziej lubię na Ziemi: zwierzęta.
    Mewa wzleciała z padliną w dziobie. Wylądowała na szczycie latarni i rozej-
    rzała się, jakby nie pojmowała, skąd się tam wzięła.
    Barry zachichotał i jeszcze bardziej przekręcił głowę, by nie tracić ptaka z pola
    widzenia.
     Ciekawe. Bez wysiłku potrafiłbym przywołać ptaka dodo albo stegosauru-
    sa. Chociaż ten ostatni to chyba nietypowy zwierzak?
     Nie, to dinozaur. A dodo wyginął.  Czekałem na jego odpowiedz, ale on
    tylko zadzierał głowę.
    147
    Mewa uniosła się leniwie z latarni i odleciała z paskudną zdobyczą.
     Tak, oba gatunki wyginęły.
     Ale ty widziałeś je od przybycia tutaj, prawda, Barry? A może się mylę?
    Mój oswojony Marsjanin pokręcił głową.
     Nie myli się pan. Przede wszystkim przejrzeliśmy historię ludzkości. Od-
    wiedziliśmy wszystkie epoki w dziejach Ziemi, by poznać pochodzenie człowie-
    ka.
     Hmmmm.  Stałem na parkingu przy markecie, a przybysz z kosmosu mó-
    wił mi, że zajrzał na krótko do okresu jurajskiego, żeby obejrzeć sobie dinozaury.
    Zupełnie, jakby mówił o klasowej wycieczce do muzeum historii naturalnej. No
    to co mogłem wydusić z siebie prócz  hmmm ?
     Chyba trudno w to uwierzyć. Chce pan jakiegoś dowodu, panie McCabe?
     Znów czytasz mi w myślach, Barry.
     Zgadza się. Co mam panu pokazać? Stegosaurusa?
     Nie, zadeptałby parking i musiałbym was obu aresztować za zakłócenie
    spokoju. Ale mówisz poważnie? Możesz sprowadzić wszystko, co zechcę zoba-
    czyć?
     Tak, jeśli to coś istnieje teraz lub istniało kiedyś. Nic poza tym. Jak wspo-
    mniałem, nasze możliwości są pod pewnymi względami ograniczone.
     Wiesz dokładnie, co chcę zobaczyć.
     Wiesz, stegosaurus to żaden problem. . .
     Nie zmieniaj tematu, Barry. Chcesz przekonać mnie ostatecznie, kim je-
    steś? Powiem ci, co chcę zobaczyć.
    Powiedziałem, a on jakby trochę się przygarbił zdumiony i rozczarowany  tyl-
    ko tyle? Ale po chwili wyprostował się i powiedział, że w porządku, mam iść za
    nim. Ruszył przez parking w kierunku marketu.
     A Magda wyzdrowieje?
     Proszę mi zaufać.
     Ciągle to powtarzasz. Czemu miałbym ci zaufać?
     Za pięć minut sam pan pojmie, czemu. Na razie proszę mi po prostu zaufać,
    że pańskiej żonie nic się nie stanie.
    Jego szeroka twarz skłaniała odruchowo do zaufania. Był idealny do robo-
    ty, którą mu wyznaczono. Starczyło na niego spojrzeć i już wiedziałeś, że jesteś
    w dobrych rękach. Chyba mam kłopoty, ale on wygląda na kogoś, kto może mi
    pomóc. Zaufam mu.
    Pechowo wyszło, że był obcym.
    Zatrzymał się, obrócił i spojrzał mi w oczy.
    Poczułem nagły przypływ paranoi. Uderzyła nagle jakby mi kto w pysk dał.
     Co? O co chodzi?
     Coś. . .  Przytknął trzy palce do brody i pogładził skórę jakby sprawdzał
    zarost.  Coś stało się właśnie w mieście Coś istotnego. Nie wiem, co, ale to
    148
    ważna sprawa. Tyle czuję. Bardzo mocno. To będzie miało wpływ na bieg zda-
    rzeń.
     Co?
    Uniósł wyprostowaną dłoń.
     Nie wiem, co, ale przed chwilą. . . . stało się w tym mieście coś, co będzie
    miało wypływ na bieg zdarzeń.
     To nie ma sensu, Barry. Podróżujecie między gwiazdami, potraficie zmie-
    niać bieg czasu, przywoływać dinozaury, wskrzeszać zmarłych, a nie umiesz po-
    wiedzieć. . . A w ogóle, to skąd jesteście?
     Najlepiej byłoby wyrazić to matematycznie, ale skoro nie jest pan biegły
    w matematyce, to przekażę tę nazwę fonetycznie: Hratz-Potayo.
     Rat s Potato? Szczurzy Ziemniak?  Wybuchnąłem śmiechem. Przepona
    zareagowała szybciej niż mózg. Chichotałem niczym stuknięty ptak z tropikal-
    nej dżungli.  Przylecieliście ze Szczurzej Pyry?  Nie mogłem opanować tego
    śmiechu. Nazwa wydawała mi się bezgranicznie głupia. . . całkiem jak z fanta-
    stycznego widowiska dla dzieci. Ponadto doszedłem chyba do granic wytrzyma- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.