Home Carroll Jonathan KoĹci ksiÄĹźyca (pdf) Carroll Jonathan Drewniane Morze McMaster Bujold, Lois MV7, Cetaganda Dali Salvador Dziennik Geniusza (etc.) Jack Vance Dying Earth 01 The Dying Earth Ledenda Drizzta 06 Klejnot Haljlinga Anonim OpowieśÂć pielgrzyma Dla Ciebie wszystko Asimov, Isaac Magical Worlds of Fantasy Faeries Foster, Alan Dean Spellsinger 7 Son of Spellsinger |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] ciągle zasłaniał mi go jakiś kretyn. Mówiłeś, że jak się nazywa to miasteczko? Edlach. Stanąłem za nią. Ręce trzymałem w kieszeniach, nie wiedząc, czy chce, bym jej dotknął. 81 Paul nie żył od miesiąca. W tym okresie bólu i przymusowej adaptacji, ostroż- nie krążyłem wokół Indii, starając się być blisko, gdy mnie potrzebowała, i znikać, gdy dawała mi do zrozumienia, że chce zostać sama. Trudno było powiedzieć, jak to wszystko znosi. Funkcjonowała na zwolnionych obrotach, bardzo wyciszona, a jej twarz zastygła w maskę obojętności. Nie kochaliśmy się od śmierci Paula. Skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o barierkę balkonu. Wiesz, jaki dziś dzień, Joe? Nie. A powinienem? Miesiąc temu pochowaliśmy Paula. Trzymałem w dłoni jakąś monetę i nagle uświadomiłem sobie, że ściskam ją z całej siły. Jak się czujesz? Odwróciła się do mnie; miała zaczerwienione policzki. Z zimna? Z bólu? Jak się czuję? Tak, jakbym bardzo cieszyła się z tego, że tu jesteśmy. Cieszę się, że Joey przywiózł mnie w góry. Naprawdę? Naprawdę, bracie. Wiedeń zaczynał mnie przygnębiać. Przygnębiać? W jaki sposób? Och, no wiesz. Naprawdę muszę ci tłumaczyć? Położyła dłonie na balu- stradzie i spojrzała na zaśnieżony krajobraz. Wciąż próbuję na nowo poukładać moje klocki. Czasem biorę któryś do ręki i mam wrażenie, że widzę go pierwszy raz w życiu. To mnie drażni. Wiedeń ciągle mi o czymś przypomina, o następnym klocku, który nigdzie nie pasuje. Jadalnia miała wystrój góralskiej chaty. Potężne, nie osłonięte belki stropowe, w kącie kaflowy piec sięgający do sufitu, toporne wiejskie meble pochodzące chy- ba z początku osiemnastego wieku. Potrawy były ciężkostrawne, gorące i dobre. Za każdym razem, gdy jadłem z Indią kolację, zdumiewałem się, ile potrafi w sie- bie wepchać. Miała apetyt drwala. Ten posiłek nie był wyjątkiem. Przygnębiona czy nie, wcinała aż miło. Po lodach i kawie siedzieliśmy naprzeciw siebie, przyglądając się z zakłopota- niem pobojowisku na stole. Gdy cisza zaczęła się zbytnio przedłużać, poczułem, że po mojej nodze wędruje bosa stopa. India spojrzała na mnie z miną niewiniątka. Co jest, stary? Denerwujesz się czymś? Nie jestem przyzwyczajony do pieszczot pod stołem. A kto cię pieści? Robię ci przedłużony masaż kolana. To bardzo odpręża. Mówiąc, przesunęła stopę w górę i rozejrzała się szybko dookoła. Byliśmy w jadalni sami. Ześliznęła się na krześle, jej stopa powędrowała wyżej. Cały czas patrzyła mi prosto w oczy. Chcesz mnie torturować? To jest tortura, Joey? 82 Nieludzka. Więc chodzmy na górę. Spojrzałem na nią uważnie, szukając prawdy pod lubieżnym uśmiechem. Indio, jesteś pewna? Tak. Poruszyła palcami u nogi. Tej nocy? Joe, będziesz grał ze mną w dwadzieścia pytań czy skorzystasz z propo- zycji? Wzruszyłem ramionami. India wstała i podeszła do drzwi. Przyjdz, jak będziesz gotów. Wyszła. Słuchałem stanowczego stukotu jej chodaków w korytarzu i na scho- dach. Gdy umilkł, zrobiło się nienaturalnie cicho. Spojrzałem na butelkę po winie, nie wiedząc, czy mam się zerwać na równe nogi, czy też wstać powoli i potem po- biec do pokoju. Słyszałem dzwięki dochodzące z kuchni: brzęk talerzy i sztućców, radio, któ- re grało, odkąd usiedliśmy przy stole. Gdy podniosłem się do wyjścia, popłynę- ła z niego piosenka o słońcu, której India wtórowała wcześniej w samochodzie, i przystanąłem w drzwiach, by jej posłuchać. To, że nadano ją akurat w tej chwili, wydało mi się dobrym znakiem. Kiedy dobiegła końca, coś we mnie zaskoczyło: wiedziałem, że zajęła trwałe miejsce w mojej pamięci. Ilekroć znów ją usłyszę, będę myślał o Indii i o tej wycieczce w góry. Gdy wszedłem do pokoju z mrocznego korytarza, oślepiło mnie ostre, jasne światło. India leżała w łóżku, przykryta kołdrą pod brodę. Otworzyła drzwi bal- konowe na oścież i pokój zamienił się w lodowy pałac. Co jest grane? Bawimy się w Eskimosów? Tak jest dobrze, pulcino. Powąchaj to powietrze. Kurczaczku? Nie wiedziałem, że znasz włoski, Indio. Dziesięć i pół słowa. Pulcino. To ładne przezwisko. Podszedłem do balkonu i zrobiłem kilka głębokich wdechów. Miała rację. Po- wietrze pachniało tak jak powinno. Kiedy się odwróciłem, by na nią spojrzeć, leżała z rękami pod głową i uśmiechała się do mnie. W tym morzu bieli jej na- gie ramiona były niemal brzoskwiniowe. Stanowiły ramę dla brązowych włosów, które rozsypały się po poduszce. Indio, wyglądasz przepięknie. Dzięki, stary. Czuję się jak mała królowa. Wykazując więcej odwagi niż zwykle, odchyliłem kołdrę, żeby zobaczyć, w co jest ubrana. Włożyła moją starą szarą bluzę i podwinęła rękawy. Poczułem się jeszcze lepiej: wyjęła ją z mojej walizki i ten drobny, ale jakże intymny gest 83 upewnił mnie, że naprawdę jest gotowa przywrócić naszemu związkowi wymiar fizyczny. Czuję się jak nie obrany banan. Czy to bardzo złe? Rozwiązałem sznurowadło. Nie, bardzo tropikalne. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||