Home
Craig_Rice_ _Roze_Pani_Cherington
Krainy chwały
Norton_Andre_ _Gwiezdne_bezdroza
Kleypas Lisa Bow Street 3 Worth Any Price
Forsyth Frederick Falszerz
Anderson, Poul The Avatar
Clancy Thomas Leo (Tom) 5 Zwiadowcy 3 Walka KośÂ‚owa
Cartland Barbara Zagrośźone dziedzictwo
Jack L. Chalker Priam's Lens
Chmielewska_Joanna_ _Najstarsza_prawnuczka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • commandos.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    - To prawda - przytaknął Kosgro. - Czas, byśmy ruszyli dalej.
    Spojrzał na Bartare i jeszcze raz, bardzo delikatnie, dotknął zabandażowanego boku.
    - Jesteś ranny, trzeba to opatrzyć.
    - Pózniej. Teraz nie ma na to czasu - odparł nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Lecz
    prawdą jest, że może nie starczyć mi sił, żeby nieść ją długo.
    - Jak jeszcze daleko? - zapytał niecierpliwie Oomark. - Spójrz na korzeń, Kildo. Jak
    daleko?
    Zupełnie zapomniałam o naszym dziwnym przewodniku. Teraz wyciągnęłam go zza
    pazuchy. Gdy znalazł się w mojej ręce, natychmiast wskazał kierunek wzdłuż skalnej półki.
    Kosgro trącił korzeń palcem.
    - Całkiem sztywny. Chyba jesteśmy już blisko. I dopóki będę mógł, poniosę ją.
    Wyraznie podniesiony na duchu tym, co odczytał z korzenia, wstał i pozwolił, bym
    pomogła mu umieścić Bartare na jego barku.
    Gdy już znalazła się na swoim starym miejscu, ruszyliśmy dalej wzdłuż skalnej półki.
    Nikt nie musiał mnie przestrzegać, bym zachowywała ostrożność. Aż nadto dobrze zdawałam
    sobie sprawę z dobiegających z dołu odgłosów. I domyślałam się, co mogłoby się stać,
    gdybyśmy zwrócili na siebie uwagę tych, którzy tam ucztowali. Mieliśmy niewiarygodne
    szczęście w starciu z robakowatym stworem. Nie mogliśmy liczyć, że następne spotkanie
    skończy się równie szczęśliwie.
    Występ zrobił się węższy, a ja zaczęłam rozmyślać, co zrobimy, jeśli okaże się, że
    musimy podjąć wspinaczkę albo zejść na dół po urwisku. Wątpiłam, czy z nieprzytomną
    Bartare dalibyśmy sobie z tym radę.
    Szczęście uśmiechnęło się do nas jeszcze raz, bowiem gdy półka się skończyła,
    zobaczyliśmy przed sobą szereg prowadzących do góry występów, po których mogliśmy się
    wspiąć. Wyglądały jak schody dla olbrzymów.
    Była to trudna wspinaczka i gdy znalezliśmy się na szczycie, znowu padliśmy bez sił,
    dysząc ciężko. Korzeń przekręcił mi się w ręce, ustawiając się pod kątem do podłoża, z czego
    wywnioskowałam, że znajdujemy się wyżej niż nasze spodziewane schronienie. Zciana mgły
    podeszła już tak blisko nas, że zaczęłam się obawiać, iż jakakolwiek wędrówka w tych
    oślepiających tumanach może skończyć się upadkiem z jakiejś niewidocznej krawędzi.
    - Na dół, co? - Kosgro zgarbił się nad ciałem Bartare, spoglądając na korzeń. - Lecz
    jeśli tam prowadzi nasza droga, nie możemy nią pójść, przynajmniej jeszcze nie teraz. -
    Westchnął jak ktoś, kto podjął wielki wysiłek na mamę.
    - Trzeba też - kontynuował po chwili, w której zdążyłam pojąć, w jak wielkim
    znalezliśmy się niebezpieczeństwie - pomyśleć o jedzeniu&
    Jedzenie! Zacisnęłam kurczowo rękę na zawiniątku. Byłam jednak głodna i nie
    mogłam temu zaprzeczyć. Ten śmieszny posiłek, spożyty przez nas pod krzakiem z jagodami,
    nie zaspokoił dręczącego mnie głodu. A jeśli sama myśl o jedzeniu sprawiała, że robiło mi się
    słabo, to jak musiał czuć się Kosgro, który nie tylko niósł Bartare, ale też stracił mnóstwo
    energii w walce z robakowatym stworem.
    Niechętnie odwinęłam zapasy i po raz kolejny przebiegł mnie zimny dreszcz, kiedy
    zobaczyłam, jak jest ich mało. Gdy i to zniknie, nasza ostatnia nadzieja na pozostanie sobą
    będzie nam odebrana, pomyślałam.
    Rozsmarowałam proteinową pastę na waflach i dla siebie zatrzymałam mniejszą
    porcję. Do większej, przeznaczonej dla Kosgro, dodałam kostkę czekolady. Nie krygował się,
    przyjmując większą porcję. Rozsądek nakazywał taki podział.
    %7łując wafel szybko spakowałam zawiniątko, chowając je, by nie budziło pokusy.
    Potem zajęłam się bandażowaniem na nowo moich stóp. Musiałam na ten cel poświęcić
    znowu materiał z mojej tuniki.
    Skrzywiłam się, kiedy spojrzałam na stopy - tak obco wyglądały. Palce były
    nienormalnie długie, jak& jak& korzenie! Ukorzenione stopy, lśniąca, stwardniała jak kora
    skóra, zielone włosy przyłożyłam rękę do ust i nie krzyknęłam, ale cały czas drżałam, gdy
    pospiesznie bandażowałam te dziwne stopy, starając się nie myśleć.
    Przypuśćmy, że uległabym dręczącemu mnie impulsowi, by zrzucić bandaże i
    zanurzyć moje palce korzenie w ziemi. Czy takie działanie sprawiłoby, że stałabym się
    krzakiem, drzewem, czymś stałym unieruchomionym w tym świecie na wieki? Musiałam
    uważać, by do tego nie doszło, nie powinnam zatem dotykać ziemi gołymi palcami.
    Oomark chodził tam i z powrotem. Teraz zbliżył się, szczękając kopytami o skalne
    podłoże. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.