Home Montgomery Ink 2 Tempting Boundaries Carrie Ann Ryan Ann Hironaka Neverending Wars (pdf) Krentz Jayne Ann Eclipse Bay 03 Koniec lata Anna Klejzerowicz Czarownica Jeff Lindsay#Demony dobrego Dextera Carter, Lin Terra Fantasy 0021 Flug Der Zauberer (Ebook German) cywilizacja islamu Joel Dorman Steele A Brief History of the United States, Fourth Edition (1885) Book of Concealed Mystery Lien_Merete_ _Zapomniany_ogród_03_ _Hotel_pod_BiaśÂć Róśźć |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] była to zaledwie kilkudniowa znajomość. Na pewno obudziła się rano niezadowolona, z głową pełną wątpliwości. I wyszła, nie mówiąc do widzenia . Do diabła, pomyślał ze złością, dokąd poszła? Nie słyszał samochodu, co oznaczało, że poruszała się piechotą i nie mogła wobec tego zajść zbyt daleko. Samochód Sary stał na parkingu przy zajezdzie i przypuszczalnie postanowiła po niego pójść, żeby jak najszybciej dostać się do miasta. Adrian natychmiast ruszył biegiem krętą drogą, prowadzącą do Winslow. Zobaczył Sarę, kiedy dotarł do chodnika. Szła szybkim krokiem, jej jasnobrązowe włosy lśniły w słońcu. Na przegubie ręki połyskiwał złoty łańcuszek. Zapamiętał sobie tę bransoletkę ze wspólnie spędzonej nocy. Okazało się, że dawno temu dostała ją od Lowella. Sara poruszała się z wdziękiem podkreślającym krągłość bioder i subtelną, kobiecą siłę. Adrian przyglądał się szczupłej, zgrabnej sylwetce, wspominając namiętność, z jaką Sara mu się oddała. Roczne oczekiwanie nie przyniosło rozczarowania, stwierdził, idąc cicho kilka kroków za Sarą. W najśmielszych wyobrażeniach nie przewidywał, że będzie się z nim kochać z taką pasją, choć najbardziej wryły mu się w pamięć jej słowa i obietnice, które na zawsze ją do niego przywiązywały. Powiedziała, że nie będzie go lekceważyć i że go pragnie. Tymczasem nadszedł ranek i Sara uciekała. Bez trudu mógłby ją złapać. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że Adrian podąża jej śladem. Czy chciała wziąć samochód i pojechać do San Diego? Czy raczej do domu Lowella, aby tam czekać na wuja? To zresztą nie miało większego znaczenia, pomyślał ponuro Adrian. Powoli zacisnął i rozprostował palce dłoni. Nie pozwoli jej odejść. Powinien ją dogonić i dokładnie wytłumaczyć, dlaczego nie może jej wypuścić z wyspy, a potem liczyć na zrozumienie. Mógłby także złapać ją na ręce, przerzucić sobie przez ramię i siłą zanieść z powrotem. Pewno zaczęłaby krzyczeć. A gdyby ją dogonił i zaproponował, że nie dotknie jej więcej, jeśli tylko będzie posłuszna? Tylko jak miałby dotrzymać słowa? %7ładne z tych wyjść nie wydawało mu się właściwe. Tłumiąc w ustach przekleństwa, szedł za Sarą wąską drogą. Kincaid pękłby ze śmiechu, gdyby go teraz zobaczył. Adrian Saville, którego znał, nie był człowiekiem niezdecydowanym i niepewnym. Kilkanaście metrów przed nim Sara maszerowała naprzód, usiłując pozbyć się wrażenia, że wpadła w pułapkę i za chwilę wydarzy się coś nieodwracalnego. Mimo usilnych starań nie potrafiła tak do końca żałować tego, co stało się w nocy. Z drugiej strony, wiedziała, że to wszystko przyszło za szybko. Pokiwała z ubolewaniem głową, nie mogąc dojść do ładu sama ze sobą. Zawsze mogła się pocieszać, że Adrian nie jest całkiem obcym człowiekiem, skoro podobno wybrał go dla niej wuj Lowell. Myśl o wuju lekko ją otrzezwiła. Cała ta sprawa jest winą wuja, a w dodatku nadal nie wiadomo, gdzie się podziewa i co się z nim dzieje. Doszła wreszcie do zajazdu. Samochód czekał na nią cierpliwie na parkingu. Miała nadzieję, iż personel zajazdu nie będzie miał nic przeciwko temu, że zabierze go stąd bez zbytnich korowodów. Sięgnęła do kieszeni po kluczyki, starając się jednocześnie zidentyfikować kawałek papieru leżący na przednim siedzeniu. Na dzwięk głosu Adriana odwróciła się gwałtownie. - Nie możesz po prostu rozpłynąć się we mgle. Znikają tylko fantazje, a ty nie jesteś już fantazją - powiedział chłodnym tonem, któremu zaprzeczało palące spojrzenie jasnych oczu. Stał kilka kroków za nią, z rękami w tylnych kieszeniach dżinsów. Na nogach miał znajome tenisówki, które zapewne pomogły mu iść za nią bezszelestnie przez ponad kilometr. Przez chwilę Sara nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Zacisnęła mocno palce na klamce samochodu. - Nie wiedziałam, że za mną idziesz - odparła w końcu, biorąc się w garść. - Powinieneś się odezwać. - Gdyby zależało ci na towarzystwie, prawdopodobnie byś mnie obudziła, zamiast wykradać się potajemnie z domu. Sara nie potrafiła określić, czy w głosie Adriana przeważa złość, czy rozczarowanie, choć wolałaby, żeby był zły. Bardzo nie chciała sprawić mu przykrości, ale jednocześnie dawał o sobie znać instynkt samozachowawczy. - Nie wykradałam się z domu potajemnie - zaprotestowała z godnością. - Wyszłam na spacer i postanowiłam zabrać stąd samochód. To ty zachowujesz się podstępnie, skradasz się za mną. - Ostatnim razem, kiedy spuściłem cię z oka, omal nie znikłaś na dobre. Muszę cię pilnować, dopóki nie wróci Lowell. - To właśnie robiłeś w nocy? - syknęła, urażona jego oskarżycielskim tonem. - Pilnowałeś mnie? - Jeśli mamy rozmawiać o nocnych wydarzeniach, chodzmy z tego cholernego parkingu. - Zrobił krok do przodu i złapał ją za ramię. - W porcie możemy napić się kawy. - Adrianie& - zaczęła stanowczo i zamilkła. Z niepokojem stwierdziła, że nie ma pojęcia, o czym Adrian myśli ani co czuje. Ponieważ własnych uczuć też nie była pewna, uznała, iż lepiej uniknąć konfrontacji. Adrian poprowadził ją na molo, z którego rozciągał się widok na port pełen żaglówek najrozmaitszych kształtów i rozmiarów. Po drugiej stronie zatoki majaczyły zarysy miasta. Nawet o tak wczesnej godzinie wszędzie kręcili się ludzie. Rozłożone na molo wędki świadczyły o tym, że wędkarze zabrali się już do roboty, rybacy też wyruszali na połów. W niewielkim sklepiku przy wejściu na molo można się było napić kawy i zjeść ciastko. Adrian kupił dwie kawy i bez słowa podał jeden plastikowy kubek Sarze. - Dziękuję. Zatopiony w myślach, zdawał się szukać najwłaściwszych słów. Sara odetchnęła z ulgą. Zwiadomość, że Adrian nie jest przyzwyczajony do tego rodzaju sytuacji, sprawiła jej pewną przyjemność. - Nie miałam zamiaru rozpłynąć się we mgle - powiedziała. - Czyżby? Popijając kawę, weszli na molo. - Nie. Chciałam tylko zabrać samochód i wrócić nim do domu. Gdybym zamierzała się wynieść, wzięłabym walizkę. A przynajmniej torebkę. - Uhm. Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. - Co to znaczy? - Coś w tym jest - przyznał niechętnie. - Powinienem sam na to wpaść. Myślałem, że się przejęłaś [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||