Home
Kim Dare Pack Discipline 01 The Mark of an Alpha
Terry Brooks Kapitan Hak
09 Szansa dla dwojga Herries Anne
Falzmann Robert Cybercop 3
Cloned Lives Pamela Sargent
Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego
Child Maureen SkśÂ‚óceni kochankowie
!Gerald Durrell Przecić…śźona arka
Biorć…c oddech czć™śÂ›ć‡ 2
Brandy Golden [Brocton Chronicles 03] More of Maddie Danvers [DaD] (pdf)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lily-lou.xlx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    spotkał ludzi o złocistej skórze takiej jak moja.
    - Nie śpisz, mamo?
    - Mm.
    - Pamiętasz na pewno ten wielki wykres z ilustracjami. Ani jeden człowiek nie miał
    złotej skóry. Powiedziałaś, że może jedno z moich rodziców było Samoańczykiem, a drugie
    Chińczykiem z prowincji Han...
    Niemożliwe, pomyślała Ember przesuwając sobie na twarz lok gęstych włosów. Nikt
    nie ma takich włosów, nikt nie ma takiej twarzy. Jestem jak zoo z jednym okazem. Nie
    wiadomo co. Na całym świecie nie ma nikogo, kto byłby do mnie podobny.
    - Tom, Bobby i reszta nazywają mnie Zurzyn - szepnęła. - W końcu spytałam ich, co to
    znaczy. Powiedzieli, że to skrót od  złoty Murzyn . To wstrętne, że ktoś może myśleć w taki
    sposób. Czy to ważne, jaką ktoś ma skórę? To tylko skóra. Ja mam złotą skórę, Kaigani
    miedzianą, skóra taty ma kolor ciemnego, zardzewiałego żelaza, a twoja jest cynamonowa.
    Inni ludzie są ciemnobrązowi, różowi, a jeszcze inni mają skórę barwy słomy. Kogo to
    obchodzi?
    Za oknem rozległo się hukanie i wielki ciemny kształt przemknął wśród cieni, gałęzi
    na suficie. Puchacz.
    - Nie boję się takich jak oni. Naprawdę. Nie boję się z nimi walczyć. Zmieją się ze
    mnie, więc czasem ściska mnie w żołądku, kiedy ich widzę. Ale nie boję się walczyć.
    Czasami naprawdę mam ochotę się z nimi bić.
    Ember mimo woli wypowiedziała głośniej ostatnie słowa. Zaraz jednak ściszyła głos
    do szeptu.
    - Wydaje mi się, że Bobby, Tom i reszta boją się mnie, bo tak szybko biegam, dobrze
    gram w baseball i w piłkę. Ale to takie głupie z ich strony! Wszystkie dzieci stają się przy
    mnie nerwowe, mamo. To okropne! Tylko dlatego że jestem... - Ember przełknęła głośno
    ślinę i położyła dłoń na twarzy. Przesunęła palcami po dużym nosie, ustach i szczęce.
    Inna. I zawsze będę inna, bez względu na to, jak dobrze będę umiała mówić. Fala
    smutku zalała jej piersi. Ember starała się opanować to uczucie, spojrzeć na nie z zewnątrz.
    Poczuła się jak ptak umykający przed swoim bólem. Uległa mu z westchnieniem. Azy
    popłynęły spod jej powiek. Pierś uniosła się, ramiona zadrżały, ale łkała prawie bezgłośnie.
    Po chwili opanowała płacz. Podobno wystarczy popłakać, żeby poczuć się lepiej.
    Matka oddychała równo, ojciec cicho chrapał. Przesunął się do środka łóżka i zrobiło się
    ciasno, ale Ember nie rozepchnęła rodziców. Potrzebowała bliskości ich oddechu. Ujęła dłoń
    matki i położyła sobie na sercu.
    Kocham ciebie i tatę. I Kaigani. Ale trudno mi żyć dalej nie wiedząc, kim naprawdę
    jestem.
    Ember przypomniała sobie mężczyznę, którego spotkała na boisku. Yute Nahadeh. Jej
    oczy go nie rozpoznały, ale nos skojarzył jego zapach z przeszłością, z chwilą kiedy się
    urodziła.
    On wie, kim naprawdę jestem. Zadrżała na tę myśl.
    Jest tylko jedna rzecz gorsza od tego, że nie wiem, kim naprawdę jestem: dowiedzieć
    się, że jestem kimś, kim nie chcę być, kogo nikt nie będzie kochał. Wtedy będę już pewna, że
    zostanę sama na zawsze.
    Patrzyła, jak cienie wędrują powoli po suficie i znikają w różowym świetle. Wtedy
    zasnęła, wyczerpana.
    Znów śniła o ludziach w lodowej jaskini.
    Rozdział 15
    Wschodzące słońce oświetliło szczyty Gór Kaskadowych, zalewając ciepłym blaskiem
    rozległe pastwisko na ranczu Stracony Weekend należącym do doktor Marty Jackson. Smugi
    mgły leniwie rozpływały się w porannym powietrzu. Promienie złotego światła padły na
    sylwetki kilkunastu pasących się koni.
    - Tu jest jeszcze piękniej, niż sobie wyobrażałam - powiedziała Ember.
    Doktor Jackson skinęła głową.
    - Prawda, że to prawdziwy raj? Uwielbiam to miejsce. Od północy ranczo graniczy z
    rezerwatem Tolt, od wschodu i południa z Parkiem Narodowym Snoqualmie, a od zachodu z
    sadami, które ciągną się aż po horyzont. Nie grozi nam więc, że niespodziewanie wyrośnie
    nam pod nosem jakieś przedmieście.
    - Nam?
    - Tak. Mnie i moim koniom.
    - Czy wszystkie należą do pani?
    - Właściwie tylko cztery. Mam dużą stajnię, mnóstwo żyta i trawy na pastwisku, więc
    ludzie oddają mi konie na przechowanie.
    - Jaki piękny! - Wykrzyknęła Ember. Nakrapiany siwo-biały ogier wierzgał w przód i
    w tył z wysoką uniesioną głową. Na zadzie i pęcinach miał brązowe plamy wielkości jabłka. -
    Ten podoba mi się najbardziej.
    - Masz dobre oko - pochwaliła doktor Jackson. - To appaloosa. Mój własny, ulubiony.
    Nazwałam go Jabłko, bo jest jabłkowitej maści, a poza tym jabłka to jego przysmak.
    - Nawet kopyta ma ładne, w pionowe paski.
    - Kopyta w paski i plamki na ciele to cechy tej rasy. Konie appaloosa pochodzą od
    Indian z plemienia Palouse, które żyje tutaj i w Idaho. To narowiste wierzchowce, z
    ogromnym temperamentem, a ten jest pięknym okazem. Popatrz, jakie ma mięśnie na piersi.
    - Wydaje się, że jest bardzo dumny.
    - Dumny i uparty. To jedyny nie ujeżdżony koń w stadninie. Pozostałe dobrze chodzą
    pod siodłem. Jeśli chcesz, możemy się wybrać na przejażdżkę po rezerwacie. Jest bajeczny.
    Rośnie tam mnóstwo dzikich kwiatów.
    - Wspaniale.
    Doktor Jackson miała na sobie dżinsy, koszulę rodeo z guzikami w kolorze pereł,
    wysokie buty i kapelusz stetson. Ember uznała, że logopedka wygląda wspaniale mimo swych
    siwych włosów. Sama włożyła czerwoną bawełnianą bluzkę, dżinsy z obciętymi nogawkami i
    tenisówki. Na głowie również miała stetsona, którego doktor Jackson podarowała jej wczoraj
    na czternaste urodziny.
    - Nie mogła go pani ujezdzić?
    - Ja? - Roześmiała się logopedka. - Jestem zbyt wątła, żeby trenować konie.
    Wynajmuję do tego mężczyznę, ale Jabłko... Był takim nieposkromionym zrebakiem, że nie
    miałam serca, żeby kazać go ujeżdżać. Jest wolny. Lubię na niego patrzeć i to mi wystarcza.
    Trawa usłana była jabłkami z drzewa, które rosło tuż za parkanem. Doktor Jackson
    podniosła dwa duże różowe owoce i podeszła do ogrodzenia z drutu kolczastego.
    - Potrafi być bardzo miły, jeśli ma nadzieję na jabłko. Chcesz go nakarmić?
    - Pewnie.
    Ember położyła jabłko na otwartej dłoni i wysunęła rękę za płot. Doktor Jackson
    gwizdnęła; konie zwróciły głowy w jej stronę. Niektóre ruszyły powoli do ogrodzenia, ale
    Jabłko popędził galopem i zatrzymał się tuż przed drutem. Piasek z jego kopyt spadł na gołe
    nogi Ember.
    - Ale piękny! - Zawołała dziewczyna.
    - Nie mogę uwierzyć, że się nie cofnęłaś - powiedziała logopedka. - On straszy w ten
    sposób każdą nową osobę i wszyscy się przewracają. A z tobą nie miał żadnej zabawy.
    Zamrugałaś chociaż oczami?
    - To dziwne... - Powiedziała Ember wzruszając ramionami. Czuła, że nawiązała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.