Home MiloĹĄ JesenskĂ˝ & Robert LeĹniakiewicz Tajemnica ksiÄĹźycowej jaskini 4 Robert A. Haasler Ĺťycie seksualne ksiÄĹźy Carroll Jonathan KoĹci ksiÄĹźyca (pdf) Cykl Pan Samochodzik (01) Skarb Atanaryka Zbigniew Nienacki May Karol Piraci i KsiÄ ĹźÄta D079. Horton Naomi Okruchy strachu Ed Lacy Enter Without Desire (pdf)(1) Cooper James Ostatni Mohikanin Bloodlines Laurence James(1) 117. O'Neill Margaret śąona dla szefa |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Pan nie da się nabierać - Kakadu próbowała mnie zatrzymać. Poszedłem jednak za Marpezja. Teraz przygotowano dla mnie stos drewna. - Ufasz mi? - szeptała Marpezja. - Tak. - Gdy buchnie ogień, zamknij oczy. Potem Izegpsus wstał. - Zwiat jest wielką świątynią naszych bogów - przemówił. Jednocześnie słudzy wodza położyli mnie na stosie z drewnianych bali. Na jego szczycie leżało całkiem wygodne posłanie, niewidocznie dla zebranych, którzy stali nieco niżej. - Tak jak po zimie następuje wiosna, po wiośnie lato, a po lecie jesień i potem zima, tak zmienia się i człowiek, lecz w sercu pozostaje takim samym, bo wiosna każdego roku przynosi nadzieję, lato - radość, a jesień owoce pracy. Każdy rok jest taki sam, choć co roku jesteśmy mądrzejsi - w tym czasie zauważyłem, że stos zaczynają lizać pierwsze języki ognia, a Galindowie, harcerze, papużki i Piotr przyglądali się temu z rosnącym niepokojem. Pomny przestrogi Marpezji zamknąłem oczy. Czułem ciepło w plecy, ale jeszcze mnie nie parzyło. - Zmierć dla Prusa była tylko momentem przejścia od jednej do drugiej formy życia! - grzmiał Izegpsus. - Niektóre dusze po śmierci bydlęcieją, równając się z poziomem tego, jak ktoś żył... Wódz przemawiał unosząc ręce jak postać wajdeloty z wysokiego na kilka metrów pnia drzewa. Nagle rozległ się huk, ognie buchnęły wyżej, a pode mną otworzyła się klapa i runąłem w wodę. Stos ofiarny okazał się przemyślną studnią okładaną drewnem, z instalacją gazową zasilaną z małej butli gazowej. Kiedy wódz odkręcił gaz, usunął sztabę blokującą klapę i wpadałem do płytkiej wody, która miała za zadanie ochłodzić rozpalone plecy. Zaraz też zauważyłem kołyszące się światło latarki. To nadchodziła Marpezja. - Nic ci się nie stało? - zapytała. - Nie licząc strat moralnych, wszystko w porządku - odpowiedziałem. - Izegpsus rzucił mnie w ogień mówiąc o bydlęciejących duszach. Marpezja roześmiała się. - Kiedy ostatecznie zniknąłeś wszystkim z oczu, tata rzucił w ogień specjalny proszek, z którego po spaleniu powstają gęste kłęby białego dymu - tłumaczyła mi dziewczyna. - Mówi wtedy, że niektóre dusze i po śmierci pozostają wolne jak ptaki. - Izegpsus to twój tata? - dziwiłem się. - Chodzmy się wysuszyć - Marpezja pociągnęła mnie za rękę. Wstałem z płytkiej plastykowej wanny i zszedłem do wąskiego korytarzyka wykonanego z kręgów betonowych. Musiałem iść na czworaka. - Zwykle na stosie palimy jedną z naszych dziewczyn - opowiadała Marpezja - ale teraz ty się zgłosiłeś na ochotnika - roześmiała się. Zaprowadziła mnie do pokoju wypełnionego sztucznymi futrami zwierząt, elementami zbroi, rycerskim uzbrojeniem. - Rozbieraj się - Marpezja wskazała na moje mokre ubranie. Zrobiłem zakłopotaną minę, co dziewczyna w lot zrozumiała i podała mi spodnie i koszulę z lnu. Odwróciła się i czekała, aż zmienię odzienie. Potem zabrała mokre rzeczy, jak twierdziła, do suszarni. Wróciła z dwoma kubkami gorącej kawy. Przez okno z szybą z przydymionego szkła widziałem, że na placu trwała zabawa. Rozbrzmiewały wesołe okrzyki, słychać było bicie bębnów. - Tata już taki jest, że najpierw wkłada ludziom trochę filozofii, ale potem trzeba dać im rozrywkę - opowiadała. - Teraz jest pora na wszystkie te harce, które znamy z kolonijnych ognisk, proste skecze, kawały. Czy to coś zmienia, że jestem córką wodza Galindów? Zaskoczyła mnie zmianą tematu. - Nie, nie - gorączkowo odpowiadałem. - Po prostu... - Po prostu jesteś niewolnikiem konwenansów - Marpezja uśmiechnęła się. - Umówiłbyś się na randkę z córką swojego szefa? - Mój szef jest starym kawalerem - wykręciłem się. Pokiwała głową udając zatroskanie. - Tobie też to grozi? - zapytała z poważną miną. - Tak. - Widziałeś litewską kapliczkę? - Nie. - Pokażę ci - Marpezja zachęcająco skinęła ręką. - Miałaś powiedzieć mi, czemu... - zatrzymałem ją gestem, ale ona tylko położyła palec na ustach, nakazując ciszę. Szerokim łukiem ominęliśmy krąg ogniska. Dziewczyna doprowadziła mnie nad brzeg jeziora, chyba to były Bełdany. Stał tam pomost, a przycumowano do niego dwie duże łodzie i trzy lekkie canoe. W jednym były wiosła i wsiedliśmy do niego. Marpezja usiadła z przodu. Mogłem podziwiać jej zgrabną, dziewczęcą sylwetkę, a jednocześnie siłę i wprawę, z jaką wiosłowała. Płynęliśmy po wodzie, która przypominała barwą ołów. Nad nami migotały jasne gwiazdy, a wkoło jedynym światłem była łuna ognisk z osady Galindów. Marpezja rzadko odzywała się, pojedynczymi słowami mówiła, jak mamy skorygować kurs. Po kilkunastu minutach wylądowaliśmy w małej zatoczce wśród trzcin. Wciągnęliśmy łódz na piasek. Dalej, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||