Home
Bordowicz Maciej Zenon Ewa wzywa 07... 073 Handlarze jabłek
Bailey Rachel Cena namić™tnośÂ›ci
Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego
Feehan Christine Karpaty 03 Dark Gold
Diana Palmer Long Tall Texans 35 Lawman
Little Bentley Instynkt śÂ›mierci
09 Szansa dla dwojga Herries Anne
185 TOEFL Writing (TWE) Topics and Model Essays
James White Gwiezdny Chirurg.2
Bond Stephanie ZakśÂ‚ad
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    uderzenie. Marian do krwi zagryzł wargi, zamiast jęku wydobyło się z ust jakby ciche, stłamszonc wes-
    tchnienie.
    Melancholik niedbale bawił się swoim parabellum. Patrzył, jak jego człowiek katuje Mariana. Tamten
    robił to metodycznie, trafiał coraz lepiej. Wreszcie usłyszał jęk. Melancholik, jakby kwitując finał jakiejś
    znakomitej sceny, włożył parabellum do kieszeni spodni i obiema dłońmi zaczął bić brawo.
    I wtedy Wertep, leżący za jego plecami, dzwignął się ze skowytem z podłogi. Jest to ostatek siły, osta-
    tek życia, które jeszcze się w nim tli... Wyszarpnął Melancholikowi z kieszeni parabellum.
    Strzelił.
    Tamtego strzał pociągnął jakby ku górze, tak wyprostowany trwał przez sekundę i  niemal tanecznie
     upadł...
    Wertepowi wysunął się z rąk pistolet. Zanim znieruchomiał, wyrzucił z siebie:
     Gro...m.
    Jednocześnie, w tej samej sekundzie, Marian zerwał się na nogi. Ludzi Melancholika to wszystko, co się
    stało, zatrzymało na mement w miejscu. Marian, mając ręce ciągle jeszcze skrępowane, uderzył głową w
    brzuch najbliższego z brzegu. Tamten osunął się na ziemię. Marian błyskawicznie kopnął następnego w za-
    ciśnięte na automacie ręce.
    Poderwał się Krawczuk i Kołdak...
    Ten pierwszy już zdążył oprzytomnieć.
    Marian dostaje serię w brzuch... Cały wysiłek jego ramion dąży ku ściśnięciu, stłamszeniu tego bólu,
    który go raptem poraził. I nagle skrępowane, wykręcone do tyłu ręce rozluzniają się... Ma wolne ręce... Mo-
    że je już tylko wpleść w ból i krew roznoszące środek jego ciała.
    Jednocześnie na zewnątrz rozszumiało się od salw...
    Listwa stał we wnętrzu wywróconego wagonu. Z wagonu jak bebechy wydobywały się sterty cynko-
    wych blach. Siekł w te blachy z pistoletu i krzyczał:
     Rzucić broń, swołocze! Wy zewsząd otoczeni! %7ładen żyw nie zostanie... Kab... was cholera... wy-
    chodzić, gady wy jedne... Wychodzić, bo... Plutonowy Saweluk, okrążaj, okrążaj... Ognia!
    Strzały i głos. To uderzało o blachy, które wydobywały z siebie zwielokrotniony dzwięk.
    Listwa strzelił jeszcze dwa razy. Zobaczył, jak dwóch z obstawy Melancholika, zaczajonych przy cięża-
    rówce, zaczyna się wycofywać w stronę zagajnika za torami.
     No, tak i dobrze, że ja tych swołoczy w czas dostrzegł  mruknął i otarł pot z czoła.  A i dobrze,
    że dał ja im radę.
    Wyskoczył z wagonu., pobiegł w kierunku budki dróżnika.
     Kazmierz... Kazmierz...  Kołdak szedł na jednego z ludzi Groma. Szedł prosto na lufę. którą tam-
    ten z nagłym prze- rażeniem w oczach wymierzył ku niemu.
    Za oknami rozlegały się jeszcze wystrzały i  metaliczny"' głos Listwy.
     Pamiętasz mnie, Kazmierz?  Kołdak patrzył tamtemu z napięciem w oczy.  Dostaniesz dziesięć,
    piętnaście lat, ale wyjdziesz... %7łyć będziesz jak człowiek. Ciśnij tę gangrenę, Kazmierz... Słyszałeś, otoczyli
    was...
    Rzucił okiem na Wertepa i Groma. Oba ciała skrzyżowały się. jakby dwie zbite krwią kłody.
    Kazmierz upuścił automat na podłogę. Reszta po chwili zrobiła to samo.
    Kołdak wychylił się przez okno. Jeszcze  grał", jeszcze miał skrępowane ręce. jeszcze nie mógł ich na
    żadnym z tych pistoletów zacisnąć.
     Dobrze, podchodzcie...  krzyknął na zewnątrz, a potem zwrócił się do Kazmierza.  No. rozwiąż
    mnie. rozwiąż... Jak świniaka mnie spętałeś.
    Usłyszeli głos Listwy:
     Ot, ile jabłek zmarnowali. W błoto wszystko poszło. Jakby to oni nie wiedzieli. że zbierać ich trzeba,
    pnie bielić, doglądać... Ot. swołocze. Tak i kary na takich nie ma.
    Wszedł do budki. Pierwsze rzuciły mu się w oczy twarze Kołdaka i Krawczuka.
     Koń u mnie okulał  powiedział.  No i chwała koniu! Gdyby nie okulał, to ja by was wyprze-
    dził!... A tak przydał się ja na coś, a?...
    I dopiero teraz dostrzegł na ich twarzach coś co kazało mu przenieść spojrzenie na podłogę. Wolno
    ściągnął z głowy czapkę i przyklęknął przy Marianie. Chciał zakreślić w powietrzu znak krzyża... Ręka za-
    stygła w pół ruchu.
     Pan... pan komendant...  wyszeptał.
    I nagle zerwał się. Olbrzymia pięść rozdarła powietrze i spadła na jednego z ludzi Groma. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.