Home Chmielewska Joanna Janeczka i PaweĹek 05 Wszelki wypadek Chmielewska_Joanna_ _Najstarsza_prawnuczka Chmielewska, Joanna Skradziona kolekcja Kotowski_Krzysztof_ _Noc_kaplanow Anonim OpowieśÂć pielgrzyma S J Willing [Piact Undercover Agents 03] Dante I (pdf) Anne Hampson Petals Drifting [HP 44, MBS 212, MB 601] (pdf) M238. MacDonald Laura Córka doktora Prestona Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego Wiosna 1941 Ida Fink |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Ale to pózniej. Przedtem się wszystko zgadzało! Bo na początku konferencja trzymała się jeszcze tematu... Podinspektor Cezary Piękny wtrącił się w nasze wspomnienia. Już rozumiem, że panie spędziły kilka godzin wspólnie. Nie ukrywam, że intere- suje mnie czas pomiędzy siedemnastą a północą. Czy mogą panie sobie przypomnieć, kto tu wtedy był? 112 Zaczęłyśmy sobie przypominać, aczkolwiek chętnie, to jednak z wysiłkiem. Martusia wiedziała lepiej. Ze scenariuszem skończyłyśmy po czwartej i była chwila przerwy. O wpół do piątej, jako pierwszy, przyleciał Kajtek, to wiem, bo przyniósł kasety, a zaraz potem Dominik i ten nasz ulubieniec... I ja próbowałam przegryzć mu gardło, a ty załatwiałaś w cztery oczy coś tam w drugim pokoju z Dominikiem i z tym, jak on się nazywa... Janczewski. Zgadza się. Jak wróciłam tutaj, to już było pełno ludzi... Cezary Piękny przystąpił do zapisywania sobie każdego naszego słowa. Martusia wy- mieniła mu personalia gości, bo to ona je znała, a nie ja. Jakoś nam wyszło, że postacią, która interesuje go najbardziej, jest Dominik. Co do Dominika obie mogłyśmy przysięgać na wszystkie świętości, że od chwili przyjścia zaraz po wpół do piątej, nie opuścił mojego mieszkania aż do północy, kiedy ostatni służbowi goście zdecydowali się pomieszkać u siebie. Wyszli razem, Dominik, Martusia, mój plenipotent, jeden młody reżyser i Marta Klubowicz, która świeżo skoń- czyła zdjęcia do Całego zdania nieboszczyka w ruskiej wersji i opowiadała, jak tam było. Dominik sprawy służbowe miał już odpracowane wcześniej, ale siedział do końca ze względu na Martusię, w owym momencie bowiem chyba ją kochał. Cezary Piękny przyjął do wiadomości nasze zeznania i spytał, kto jeszcze mógł to zbiegowisko pamiętać. Każdy, kto miał je zapisane zapewniłam go. O ile nie wyrzucił kalendarza. Ale jakaś umowa wstępna została wtedy podpisana, z datą, więc może pan sprawdzić. Podpisywał mój plenipotent i ten... jak mu tam... Tarnowicz powiedziała Martusia. Dziękuję paniom... Zaraz przerwałam mu od razu. Niech pan chociaż powie, kto z nich wszyst- kich jest podejrzany i dlaczego? Przecież to telewizja! Niech mnie pan nie straszy, że ten cały Słodki Kocio i ten cholerny Trupski-Lipczak mają coś wspólnego z telewizją! Nie mają prawa mieć, ja to wymyśliłam! Podinspektor musiał się chyba trochę do nas przyzwyczajać, a może kołatał się w nim cień wdzięczności za to, że, narażając się na jakieś tam konsekwencje, ujawni- łam jednak śmiertelne zejście Słodkiego Kocia, czym, bądz co bądz, zepchnęłam docho- dzenie ze ślepego toru. Gdyby z uporem widzieli w nim dusiciela drugich zwłok... Albo miał nadzieję, że ciągle coś ukrywamy i w atmosferze bardziej towarzyskiej wyjdzie to na jaw...? W każdym razie westchnął ciężko i odpowiedział prawie jak człowiek. Wręcz przeciwnie. Telewizja nam tu tylko przeszkadza i chcemy wreszcie wyelimi- nować ostatecznie bezpośredni udział kogoś z tego środowiska. Tyle mogę paniom po- wiedzieć, że szóstego listopada zaistniało wydarzenie, w którym zabójca Ptaszyńskiego 113 bez wątpienia uczestniczył. Jeśli zatem podejrzany znajdował się gdzie indziej, jako sprawca odpada i unikamy niepotrzebnej roboty. Dominik! ucieszyła się Martusia. A obie mówiłyśmy panu od razu, że on się na mordercę nie nadaje! Należało jednak to sprawdzić. No to, chwalić Boga, mamy go z głowy. Ty masz zwróciłam się do Martusi. Przestaną cię gnębić wyrzuty sumienia o to kasyno. Już dawno mnie nie gnębią i wybij sobie z głowy, żeby gnębiły! Cezary Piękny wtrącił się, bo miał do nas jeszcze jakieś interesy. Szczególnie do Marty. O ile wiem, pani w dniu zabójstwa była w kasynie. Czy nic tam przypadkiem nie zwróciło pani uwagi? Nikt się nie zachował jakoś nietypowo, dziwnie, może przytrafi- ło się coś, co pani zapamiętała? Martusia spojrzała na niego i łypnęła okiem na mnie. Zachowałam kamienną twarz, żeby jej nie zbijać z pantałyku i nie odbierać Czarusiowi nadziei. Wiadomo przecież, że uwagę roznamiętnionych graczy może zwrócić na siebie wyłącznie zjawisko potężne, pożar szalejący za plecami, strzał, który rozwala ekran automatu przed nosem albo tra- fia krupiera, nagłe wyłączenie prądu, stanowiące przeszkodę w grze... Drobiazgi prze- chodzą niedostrzegalnie, więc co ona mogła zapamiętać? Inni tam siedzą tacy, co nie dla gry przyszli, w hazard się nie wdają, patrzą pilnie i widzą wszystko... A jednak Martusi coś w oko wpadło. Owszem rzekła zdecydowanie. Jeden taki koło mnie, po pięć złotych grał, komórkę przyłożył do ucha, zlazł ze stołka i wybiegł. I nie wrócił. A na kredycie miał przeszło tysiąc punktów, i nie wiedzieli co z tym zrobić. Zauważyłam, bo pytali mnie o niego. Kto pytał? Obsługa oczywiście. Pytali, kto tu siedział, o, już po bardzo długim czasie, a ja wiem, że wyleciał z komórką przy uchu, bo akurat mi w tym momencie grało, na karetę, więc mogłam się rozejrzeć dookoła. Nie mam pojęcia, kto to był, nie znam człowieka. Jak wyglądał? Nie wiem. Nie miał brody i nie był łysy, rozumie pan, nic mu na głowie nie świe- ciło, a od łysiny blask bije. Nie bił. Ale coś więcej? Stary, młody, gruby, chudy... Martusia zmarszczyła brwi i widać było, że z całego serca chce Czarusiowi pomóc, co nie najlepiej jej wychodzi. Nie stary rzekła stanowczo. Nie gruby... Ale i nie chudy! Duży. Takie miałam wrażenie, że duży, jak z tego stołka zlazł i wybiegał, jakoś dużo człowieka w oczach mi zostało. I chyba raczej młody... Nie miał nic rażącego, żadnych zielonych włosków, kolo- rowych apaszek, złotych kolczyków... Zauważyłabym. 114 A nie spytałby pan tak o niego pana Stasia albo pana Zbyszka, albo pana Miecia...? podsunęłam delikatnie i z subtelną naganą. I kto to mówi, pani? zgorszył się piękny Cezary. Pani chyba powinna z góry wiedzieć, co ja od nich usłyszę. Siedzieli tyłem i żywego ducha nie widzieli, a z nazwi- ska nie znają w ogóle nikogo. Plotki owszem, ale nie zeznania! Ja za tego mojego też głowy nie dam! zastrzegła się Martusia pośpiesznie. Proszę mi nie kazać przysięgać przed sądem! Nie rozpoznam faceta! Pan major jakoś łatwo się z jej zastrzeżeniem pogodził. Siedział przez chwilę w mil- czeniu i nad czymś rozmyślał. Nie wytrzymałam. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||