Home Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom 29 MiĹoĹÄ Lucyfera Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 6 PowrĂłt Imperatora DoĹÄga Mostowicz Tadeusz Bracia Dalcz i S ka tom II Clancy Thomas Leo (Tom) 5 Zwiadowcy 3 Walka KoĹowa Herbert Frank Tom 2 Dune Messiah BćąĂ˘ÂÂawatska Helena Klucz do teozofii t.2 Denise A Agnew [Daryk World 03] Daryk Craving (pdf) Stoker, Bram L'enterrement Des Rats & Autres Nouvelles Immanuel Kant Uzasadnienie metafizyki moralnośÂci Garbera Katherine Gorć cy ukśÂad |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Indianie uwijali się przy budowaniu chat. Wbijali w podmokły grunt długie drągi, na wysokości około trzech, czterech jardów nad ziemią przywiązywali poprzeczki, wyplatając je prętami i tworząc w ten sposób wysoko zawieszone podłogi. Następnie z trzcin robili ściany, a z szerokich i długich traw dachy. Chaty takie chroniły od wilgoci i węży oraz osłaniały przed słoneczną spiekotą. Kos z zainteresowaniem przyglądał się czynnościom czerwonoskórych i obserwował przyrodę. Słońce paliło niemiłosiernie, odurzał zapach roślinności, dzwoniły roje moskitów. Jak tu wytrzymać? - zastanawiał się Kos, gdy obok stanął Kid Lupton. - Do czasu nadejścia naszych wojsk możemy tu spokojnie odpoczywać- powiedział. - Indianie owszem, ale nie my - odparł Ryszard. - Wystarczą same moskity, by zatruć człowiekowi spokój. - Trochę w tym prawdy jest - odrzekł Anglik. - Jednak i do nich ludzie się przyzwyczajają. Kos uśmiechnął się bez przekonania. - Ryb tu tyle, że rękami można je wybierać, a ptaków zatrzęsienie - mówił Kid. - Pożywienia nie zbraknie... - Yes. Trzeba być ostrożnym, widziałem przed chwilą wygrzewającego się aligatora, a na kępie, o, tam, mokasyna. - Jutro wybieram się do portu - zmienił temat Lupton. - Muszę przesłać wiadomości generałowi Pakenhamowi. Wybierzecie się ze mną? - Chętnie, warto popatrzeć na Nowy Orlean. W NOWYM ORLEANIE W pięknie i bogato umeblowanym salonie farmy Michaela Chalmette a siedział Ryszard Kos i Kid Lupton. Przed nimi w kryształowych szklankach pieniło się zimne piwo przyniesione z piwnic zamożnego gospodarza. Przez otwarte okna, szczelnie zaciągnięte chroniącą przed moskitami siatką, wpadały powiewy wiatru, przyjemnie chłodząc spocone twarze. Okalające farmę dęby kłady długie cienie. - Tu szybko docierają wiadomości - mówił Chalmette - bo do Nowego Orleanu ciągną ludzie z morza i z lądu. Nie słyszeliście, panowie, o szturmie Anglików na Waszyngton? Lupton delektował się piwem. Kos słuchając patrzył z zainteresowaniem na plantatora. Podkrążone sinymi obwódkami rozlatane oczy, pociągła twarz, czoło trochę wyłysiałe, przecięte grubymi zmarszczkami i przyprószone siwizną włosy nadawały mu wygląd zrównoważonego i zarazem niespokojnego człowieka. - To było wspaniałe zwycięstwo! Admirał sir George Cockburn niesłychanie zakpił z prezydenta Madisona i jego małżonki - zachichotał rozbawiony plantator i dalej opowiadał: - Po wylądowaniu angielskiej armii Cockburn w pierwszym starciu rozbił Amerykanów i wkroczył do Waszyngtonu. Prezydent Unii uchodząc z niedobitkami swych wojsk nie zdążył nawet zabrać ze sobą żony. Zwycięski admirał ucałowawszy z szacunkiem rękę lady Madison rozkazał jej przygotować gorące śniadanie. Z ociąganiem polecenie wykonała. Zjadł więc w jej obecności posiłek, uprzejmie ją pożegnał, przestrzegając o konieczności opuszczenia mieszkania, rozkazał podpalić parlament i opuścił miasto... Co wy na to, panowie? - Rzeczywiście ciekawe - przytaknął Kos. - Fantazji nie brakuje panu admirałowi - dodał Kid. - Nieróżowo z Unią. Zawsze uważałem, że kolonie w Ameryce powinny rozwijać się pod patronatem Wielkiej Brytanii - Chalmette uśmiechnął się i spytał: - Jakie nowiny przynosicie, panowie, z głębi kontynentu? - Indianie walczą, zdobyli fort Mims i zniszczyli wojskowe placówki w Walnut Hills i Panmure - poinformował Ryszard. - Niezle... - Nie wiecie, sir - Lupton przyciszył głos.- co z Manuelem Salasem? - Siedzi w Nowym Orleanie od paru tygodni i czeka... - Zwietnie. A Lafitte w porcie czy na morzu? - Jeana Lafitte'a znajdziecie w kuzni albo w jego ulubionej gospodzie Absinthe House - informował farmer. - Nie wyrusza na dalekie rejsy, ma poważne kłopoty. - Jakie? - Aresztowali mu brata, Pierre a. Trzymają go w więzieniu. Miał być sądzony, ale Jean coś tam załatwił, bo prokurator Grymes wstrzymał sprawę i zrzekł się zajmowanego stanowiska... Uśmiech Chalmette a był dwuznaczny. - Po cichu szepcą w mieście, że Lafitte zapłacił mu za to aż czterdzieści tysięcy dolarów w złocie! Pojmujecie, panowie?... Toż to fortuna! - Widać tęgi z tego pirata rozbójnik - rzucił Ryszard. - To najbogatszy człowiek naszych czasów, sir. - Plantator założył nogę na nogę. - Prawda, że ten olbrzymi majątek zgromadził z rozboju, ale jak dotąd chodzi bezkarnie. Miejscowa arystokracja chętnie go widzi u siebie na balach. - Musi być interesujący. - Pan go nie zna? - Nie. Dopiero będę miał zaszczyt spotkać się z tym piratem - odparł Kos. - Właśnie Kid wybiera się do niego. - Bądzcie, sir, ostrożni. On nie lubi, gdy go nazywają piratem. Twierdzi, że jest korsarzem Kartageny i wielmożą... Teraz wyświadcza Anglii usługi, nie warto go zrażać. - Rozumiem. - A szermierz i strzelec wyśmienity... Nie ma sobie równego. - Widziałem go w pojedynku na pistolety - uzupełnił Lupton. -Rzeczywiście, jest niezawodny. - Nie byłby inaczej hersztem piratów - stwierdził Kos. - Na pewno - rzekł gospodarz i spytał: - Co zamierzacie? - Chcemy prosić, sir, o nocleg. Jutro pojedziemy do Nowego Orleanu. Pożyczycie nam na ten wyjazd konie? - Kid pytał bez skrępowania. - Nawet powóz - uprzejmie zaproponował Chalmette. - Wjazd do miasta w powozie w naszych podniszczonych ubraniach zwróciłby powszechną uwagę, a tego nie chcemy - odrzekł Kos. - Każę służbie przygotować wierzchowce, a na nocleg zapraszam. Miło mi będzie spędzić z panami wieczór. - Dziękujemy. - Do obiadu zostało już niewiele czasu, może skorzystacie z kąpieli? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||