Home
Karol Marks – Kapitał stały i kapitał zmienny (1867 rok)
May Karol Piraci i Książęta
Eden Cynthia Grzeszne szlaki
James Fenimore Cooper The Pilot, Volume 2
Norton_Andre_ _Gwiezdne_bezdroza
Rice Anne Spiaca Krolewna 1, Przebudzenie Spiacej Krolewny
Fran Detela Malo śĹźivljenje
Anthony, Piers Cluster 5 Viscous Circle
Cosway L.H. SześÂ›ć‡ serc 01
Vikingo espacial
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wypiekibeaty.keep.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    szarze nie zwolnili nawet o jotę. Z podziwu godną zręcznością lawirowali wśród kłębiących się
    ludzi. Kiedy jednak na naszej drodze pojawiła się mała pielgrzymka buddystów, zmniejszyli
    tempo, aby nie zakłócać spokoju. Poważali inny obrządek religijny, mimo, że nie byli buddysta-
    mi.
    Pielgrzymi wracali z kontynentu, gdzie odwiedzili starożytne świątynie w Thanie, Garapori,
    Pandż-andu i Adżancie, a obecnie wędrowali do swej rodzinnej świątyni uznając za swój obo-
    wiązek podziękować za opiekę bogów w czasie podróży. Zachowywali się spokojnie i skromnie
    nie narzucając się swą pobożnością. Spostrzegłszy, że jedziemy za nimi nieproszeni usunęli się
    na skraj drogi, aby zrobić nam miejsce.
    Zbliżyliśmy się do skrzyżowania. Z każdej strony nadjeżdżały riksze, wozy zaprzęgnięte w
    zebu i kłębiły się tłumy przechodniów. Nagle z tyłu dobiegł naszych uszu koński galop i prze-
    straszone okrzyki ludzi. Obejrzałem się. Nadciągał prawdziwy oddział europejskich dżentelme-
    nów i ladies z powiewającymi welonami na tropikalnych hełmach. Mimo tłoku jechali nieomal
    cwałem rozciągnięci na całą szerokość ulicy. Poznałem już ten gatunek cywilizacyjnie uprzywi-
    lejowanych barbarzyńców, którzy za nic mieli wszystko wokół, prócz naturalnie siebie samych, i
    nie troszczyli się o nic, a najmniej o zdrowie i bezpieczeństwo ludzi innych ras. Nie można było
    zrobić nic innego jak tylko przezornie się usunąć. Biada temu, kto nie zdążyłby na czas uskoczyć
    w bok! Kazałem się natychmiast zatrzymać, wyskoczyłem z rikszy, skoczyłem ku najbliższemu
    domowi i przylgnąłem do ściany. Sejjid podążył moim przykładem. Obydwaj rikszarze przykuc-
    nęli za swymi pojazdami.
    Zdążyliśmy w ostatniej chwili, bo  towarzystwo dogoniło pochód pielgrzymów i depcząc lu-
    dziom po piętach tratowali ze śmiechem wszystko, co nie zdążyło umknąć. W tym samym mo-
    mencie zza rogu wynurzyła się riksza i nie zwalniając pędziła wprost na nas. Pasażerowi chyba
    się śpieszyło a rikszarz, Tamil, nie mógł zauważyć wcześniej jezdzców. Nastąpiło zderzenie i
    ranny rikszarz upadł ciężko. Jego pojazd został zniszczony. Lecz wielcy tego świata nie zwrócili
    na to żadnej uwagi i nie zatrzymując się ruszyli dalej ze śmiechem. Pasażer znalazł się pod wo-
    zem, lecz szybko wydobył się spod niego i rozejrzał się wkoło. Każdy dom był dosłownie oble-
    piony wystraszonymi śmiertelnie ludzmi! Między nimi leżała na drodze masa poszkodowanych,
    którzy usiłowali powstać jęcząc z bólu. Lecz niesamowite  nie słyszałem ani jednej skargi.
    Czyżby z szacunku, czy może raczej ze strachu? Z uznania czy z pogardy? Wraz z Omarem wró-
    ciliśmy do riksz. Poszkodowany pasażer rozpoznawszy, że ma przed sobą Europejczyka, pod-
    szedł do mnie i spytał po angielsku:
     To niewybaczalne! Muszą zostać ukarani! Mam zamiar dogonić tych ludzi, by przynajmniej
    dowiedzieć się ich nazwisk. Do kogo należą te dwie riksze?
     Do mnie i mojego służącego  odpowiedziałem.
     Czy zechciałby pan odstąpić mi tę, pańskiego służącego? W pobliżu nie ma żadnej innej.
     Chętnie.
    47
     Przyjdz pózniej do hotelu!  polecił Tamilowi.  Musisz dostać odszkodowanie.
    Wsiadł do rikszy Omara i popędził za niegodziwcami. Zrobił na mnie wrażenie niesłychanie
    energicznego człowieka. Miał na sobie mocno zabrudzony strój, uszyty jednakże z najdelikatniej-
    szej indyjskiej tkaniny. Biała broda okalała mu twarz. Z rysów twarzy nie mogłem rozpoznać
    jakiej jest narodowości.
    I co teraz? Było nas dwóch z jedną rikszą i w tej chwili nie pojawiała się żadna inna. Poleci-
    łem więc Omarowi, aby czekał tu na mnie, podczas gdy ja pojadę przodem i potem każę riksza-
    rzowi przyjechać po niego.
    Tymczasem pielgrzymi ustawili się znowu w pochód. Nie poszkodowani wzięli rannych mię-
    dzy siebie i pielgrzymka ruszyła naprzód. Jeden z nich miał chyba złamaną nogę. Mijając mnie
    krzyknął:
     Sahib, jesteś także chrześcijaninem jak tamci, a mimo to nie tratujesz innych. Niech cię Bóg
    błogosławi!
    Gdy ulica opustoszała, ruszyłem w stronę gospody, w której właściciel wprawdzie rozpoznał
    mnie, ale zapomniał mojego nazwiska, z czego się nawet ucieszyłem. Miejsc miał pod dostat-
    kiem i nie miał nic przeciwko przyjęciu Omara, który niebawem się pojawił. Ponieważ miałem
    dzisiaj sporo listów do napisania i nie zamierzałem nigdzie wychodzić, dałem Omarowi wolne.
    Poleciłem mu tylko, aby wieczorem przyszedł do hotelu i dowiedział się, czy go nie potrzebuję.
    Do tego czasu miał poszperać w sklepikach w Pettah w poszukiwaniu starych monet i innych
    osobowości, szczególnie książek, a potem powiedzieć, gdzie można je obejrzeć i ewentualnie
    kupić. Wprawdzie nie znał się na tym, lecz już nieraz dowiódł mi, że ma oko do takich rzeczy.
    Wróciłem do hotelu, kazałem podać sobie obiad do pokoju i zabrałem się do pracy. Lecz nie
    mogłem się skoncentrować i wiele razy wychodziłem na ganek karmić kruki. Całe ich stada za-
    mieszkiwały pobliskie dachy i drzewa, a były tak oswojone, że wchodziły nawet do pokoju. Ich
    ulubioną sztuczką było wylizywanie do czysta chleba z masłem, które stanowiło rzadkość na
    Cejlonie i sprowadzane było z Europy.
    Po południu spadł charakterystyczny dla wyspy deszcz  czyste, niebieskie niebo w jednej se-
    kundzie zaciąga się ciemnymi chmurami i zaczyna się gwałtowna ulewa. Po chwili niebo znowu
    jest czyste i bezchmurne. A wszystko nie trwa dłużej niż pół godziny. Jak zwykle krótko po szó-
    stej zapadł zmrok i przyszedł Omar. Posłałem go na dół po parę drobiazgów i znów był wolny.
    Już z ręką na klamce spytał:
     Byłbym zapomniał, sahib. Czy nie zgubiłeś małej książeczki?
     Gdzie?
     Tam gdzie się zatrzymaliśmy, gdy nadjechała ta kawalkada.
     Nie miałem ze sobą żadnej książeczki.
     A więc muszę ją oddać temu baja.
     Jakiemu kupcowi? Masz ją ze sobą?
     Tak. Gdy ty odjechałeś, a mnie kazałeś czekać, ze sklepu wyszedł baja i podniósł jakąś małą
    książkę leżącą w pyle na drodze w pobliżu miejsca, gdzie przewróciła się ta riksza. Kupiec wi-
    dział nas stojących w pobliżu i spytał, czy ta książka nie jest własnością któregoś z nas. Zaprze-
    czyłem, bo znam wszystko, co do ciebie należy. Lecz gdy przed chwilą szedłem do ciebie, miną-
    łem jego drzwi. Zauważył mnie i spytał, czy umiem przeczytać to, co w tej książce jest napisane.
    Znowu zaprzeczyłem, jednak wpadło mi do głowy, aby ją zabrać i pokazać tobie, bo a nuż jest
    twoja. A jeśli nawet nie, to może przynajmniej jest tam jakieś nazwisko mówiące o właścicielu.
    Ten baja chciałby z pewnością dostać nagrodę. Chcesz zobaczyć?
     Dawaj!
    48
    Był to notes, jaki zazwyczaj używają kobiety, oprawiony w niebieski jedwab i mocno zużyty.
    Na pierwszej stronie widniały dwie tłoczone na złoto litery: M.W. Przekartkowałem i stwierdzi-
    łem, że jest zapisany częściowo po angielsku, częściowo po niemiecku i zawiera uwagi czysto
    kobiecej i gospodarskiej natury, z których wszakże nic nie mogłem wywnioskować. Na oprawce
    z tyłu umieszczona była zwykła w takich książeczkach mała kieszonka. Zawierała fotografię
    wielkości karty wizytowej. Wyciągnąłem ją i najpierw rzuciła mi się w oczy jej tylna strona.
    Tam, miękkim kobiecym pismem napisane było po niemiecku:
    Dwa duchy walczą o ciebie  dobry i zły, jeden pozornie, a drugi naprawdę pobożny, raz je- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.