Home
Harrison Harry Stalowy Szczur 3 Stalowy Szczur ocala świat
Miloš Jesenský & Robert Leśniakiewicz Tajemnica księżycowej jaskini
Doyle Arthur Conan Tajemnica złotego Pince nez
Carey Mary Virginia Tajemnica Śmiertelnej Pułapki
Hitchcock Alfred Tajemnica bezgłowego konia
093. ABY 0004 Luke Skywalker i Cienie Mindora
Anton Szandor LaVey Biblia Szatana
SUTRA SURANGAMA
02 Kristi Gold W ramionach szejka
02. Burnes_Carolin_Detektyw_o_kocim_spojrzeniu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    że ktoś próbuje mnie tylko nastraszyć. Sam pomyśl, najpierw ty zostałeś ranny, potem ten
    biedny detektyw. Skoro napastnik tak dobrze sobie radzi z bronią, równie łatwo mógłby trafić
    mnie. Trudno uwierzyć, żebym aż dwa razy miała takie szczęście. Dlatego uważam, że raczej
    chce mnie wystraszyć.
     Ten sposób straszenia nie wydaje mi się jakoś lepszy od autentycznych morderczych
    zamiarów.  Tolliver wskazał wymownie na łóżko szpitalne.
     No, masz rację.  Znalezliśmy się w patowej sytuacji.
    Po chwili do sali wszedł doktor Spradling i zaczął zadawać Tolliverowi typowe pytania. Z
    jego słów wynikało, że niebezpieczeństwo już minęło i Tolliver mógłby wyjść, zakładając, że
    ktoś się nim zajmie. Podniosłam rękę na znak, że ja jestem tą osobą.
     A co z podróżowaniem?  zapytałam.
     Samochodem?  Tak.
     Nie wcześniej niż za dwa dni. Zastanawiam się nad kroplówką z antybiotykiem, ale jeśli
    obieca pani, że zagwarantuje mu spokój i przypilnuje, żeby leżał, zamienię to na leki doustne i
    wypuszczę go jutro.
     Dobrze  obiecałam.
     W takim razie, jeśli jego stan nadal będzie się poprawiał i nie pojawi się gorączka, jutro
    może wyjść.
    Ucieszyłam się bardzo. Tolliverowi także ulżyło.
     Powinnam wracać do hotelu. Wziąć prysznic i coś zjeść  powiedziałam po wyjściu lekarza.
     Nie możesz zaczekać, aż Mark skończy zmianę? Mógłby iść z tobą.
     Nie mogę się zamknąć w pokoju i nigdzie nie ruszać. Trzeba się zająć paroma rzeczami. 
    Nie chciałam, żeby coś się stało także Markowi.
     Jak myślisz, kto to robi?
     Wiem, że to może idiotyczne, ale zastanawiałam się, czy przypadkiem ktoś nie ma obsesji
    na moim punkcie. Jakiś świr, który nie chce, by kręcili się koło mnie inni mężczyzni. Choć,
    oczywiście, to może być zbieg okoliczności, że podczas obu ataków przebywałam w męskim
    towarzystwie. Może ten ktoś jest rzeczywiście kiepskim strzelcem i tylko dlatego mnie nie
    trafił. A może to ktoś, kto po prostu mnie zaczepia, żeby zobaczyć, co zrobię.
     Ale dlaczego akurat teraz? Musi być jakiś powód.
     Nie mam pojęcia  zniecierpliwiłam się.  Skąd mam wiedzieć? Może policja do czegoś
    dojdzie. Postrzelenie kolegi zawsze mobilizuje ich do odnalezienia sprawcy. Bez końca
    wypytywali mnie o każdą minutę ostatnich dni. Ale fakt, mam coś do zrobienia. Muszę
    odwiedzić tego rannego detektywa.
    Tolliver kiwnął głową, po czym odwrócił twarz do okna. Dzień był piękny, a niebo aż raziło
    błękitem. Tak cudowna pogoda, a my siedzieliśmy w pokoju i boczyliśmy się na siebie.
    Podeszłam do łóżka i ujęłam Tollivera za rękę. Nie zareagował.
     Pójdę. Wezmę prysznic, zjem coś i odwiedzę tego policjanta  powiedziałam.  Potem
    wrócę. Nic mi się nie stanie, jeśli będę w ruchu. Przecież nikt nie da rady za mną chodzić przez
    całą dobę siedem dni w tygodniu, prawda?  Nie znosiłam się podlizywać, a tak to brzmiało.
     Muszę stąd wyjść  oświadczył Tolliver.  Już niedługo. Słyszałeś, co mówił lekarz. Tylko
    nie możesz szaleć. I uważaj na siebie, dobrze?
    Rozległo się skrobanie do drzwi i do sali wszedł niewysoki mężczyzna. Wyglądał
    nieprzeciętnie: odziany na czarno, z platynowymi włosami na sztorc oraz kolczykami w
    brwiach, nosie, a także (to już wiedziałam z doświadczenia) w języku. Młodszy ode mnie (po
    dwudziestce), był szczupły i osobliwie przystojny.
     Cześć, Manfred  powitał go Tolliver.  Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale cieszę
    się, że cię widzę.
    ROZDZIAA JEDENASTY
    Manfred robił wrażenie nieco urażonego moimi protestami przeciw jego towarzystwu.
     Uważasz, że nie potrafię ci pomóc?  zapytał, patrząc na mnie niebieskimi oczyma z
    odcieniem smutku.
     Daj spokój, Manfred  zirytowałam się.  Po prostu nie mam pojęcia, co z tobą począć.
     Miałbym kilka pomysłów  oświadczył, poruszając zabawnie brwiami. Wiedziałam, że nie do
    końca żartuje. Wystarczyłoby jedno skinienie, a już wyciągałby portfel, żeby zameldować nas
    w pierwszym lepszym hotelu.
    Kłopot w tym, że to ja musiałabym zapłacić, biorąc pod uwagę zawartość tego portfela. Nie
    miałam pojęcia, jak zdołał się tu dostać. Jego babka, Xylda Bernardo, była barwną
    hochsztaplerką, ale posiadała prawdziwy dar. Niestety, nie zawsze działał, gdy tego
    potrzebowała, więc gdy nie słyszała autentycznego głosu, zmyślała. Jakoś udawało jej się z
    tego utrzymać. Uwielbiała dramatyzm, przez co czasem udawała dość nieprzekonywająco.
    Manfred był sprytniejszy. I także posiadał dar. Nie znałam co prawda możliwości ani rodzaju [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sdss.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza- uśmiech Design by SZABLONY.maniak.pl.